19 grudnia 2024

"Gniew Potrójnej Bogini", Rick Riordan

Jako najpierwsze literackie dziecko Riordana, rzeczywistość grecko-rzymska napuchła do trzech pięcioksiągów, i właśnie wypączkowuje nową trylogię - co się działo z Percym i jego świtą między Olimpijskimi Herosami a Apollem. A działo się to, że jeśli Percy chce dostać się na uniwersytet (co, jak znający Apolla wiedzą, mu się udało), to musi zdobyć listy polecające od trojga bóstw. Za przysługi uskuteczniane w trakcie roku szkolnego, dzięki czemu czytelnik w końcu zyskuje wgląd w mniej ekscytującą część młodzieżowego życia - szkołę.

Jak widać na załączonej ilustracji, to część (i list) numer dwa, pierwsza mnie nie zainteresowała. Dziejąc się w okolicach Halloween, wpasowuje się w ten klimat, więc questem jest petsitting dla bogini magii i strachów, a przy okazji pilnowanie jej domu. I oczywiście wszystko idzie źle - dom w ruinie, zwierzaki na gigancie - i to przez moją najbardziej znielubioną postać, którą jest Grover. Oczywiście Percy go później pociesza, i fabularnie robi się przydatny, ale typa już nic nie uratuje.

Równie nie do ratunku jest i zwyczaj przedstawiania przez Riordana postaci z kilkoma milleniami na karku jako mentalnie szesnastolatków, tak samo silny mimo dwudziestu lat warsztatu. Hekate, bogini strachów, okazała się nie tyle straszna, co teatralna - i to z niższej półki - oraz frustrująca; to drugie jest zresztą motywem przewodnim wszystkich bóstw, jak to bytów z sodówą we łbach. Horrory to jednak nie podwórko tego pisarza.

Podobnie jak chwytliwe tytuły. Na jednej ręce można policzyć jego dorobek, który nie został nazwany pretensjonalnie. Nawet autorzy polecajek lepiej sobie z tym radzą. A już na pewno lepiej od polskiego dystrybutora, któremu zawdzięczamy nazwę serii - "Przygody na koniec szkoły" - jak coś z czeluści umysłu przepracowanego belfra z podstawówki. Oryginalny Senior Year to ni mniej, ni więcej odpowiednik naszej klasy maturalnej. Percy ma 17 lat, daliby mu brzmieć dojrzalej!

Uniwersum riordanówek w zamyśle ma nie być sprzężone z konkretnymi latami - czyżby inspiracja Kosikiem? - ale koncepcję pogrzebał piątek 31 października. To umiejscawia akcję w 2014, co oznacza, że Percy jest rocznik 1997 (ostatnią klasę Amerykanie zaczynają jako siedemnastolatki), i wszystko wystartowało w 2009. Nieście tę wieść wszem i wobec.

Nagrodę za brak wyczucia oraz niekoniecznie zamierzony komizm otrzymuje kwestia Annabeth (co to za imię) ze strony 30 - "Czemu ktoś nie mógłby się zdrzemnąć obok posągu Ateny [...]?". Taki tekst w ustach dziecka właśnie Ateny, oraz kompendium mitologicznych wypadków, brzmi jak wredota, która nie jest częścią osobowości tej postaci. Mogę podać z głowy dwa przypadki - Atalanta z gachem, Meduza - fatalnych skutków przebywania w obecności posągu. Po przeczytaniu tego fragmentu śmiechłam, i to nie przez pianki (na które właściwie mówi się pufy).

Warto zauważyć, iż warsztat Riordana poprawił się na tyle, że w końcu pamięta, jak wygląda zachowanie nastolatka z ADHD, i czym są problemy z koncentracją. Syn, na którym się wzorował, miał łagodne objawy? Teraz headcanon może tę poprawę tłumaczyć tym, że z wiekiem objawy u Percy'ego się nasiliły. Nadal nie jest to poziom Tilly w technikolorze, ale jak to w neuroatypowości, różnice osobnicze.

Fajnie też, że Riordan pamięta o konsekwencjach, i te za wyspę Kirke w Morzu Potworów co i rusz gryzą Percy'ego w dupę, tu jako cztery wkurwione najady-alchemiczki; jest to, moim zdaniem, najsłabiej poprowadzony wątek książki. (Dla tych, co mogą nie kojarzyć sytuacji - drugi sezon serialu nadal w drodze, postępów ani widu - słówko wyjaśnienia: wyspa Kirke była ściśle bezczłonkową komuną, gdzie samce miały prawo istnieć wyłącznie pod postacią świnek morskich; podczas ucieczki Percy przywrócił ludzką postać nie tylko sobie, ale i reszcie świnek, doprowadzając kurort do ruiny. Jeśli nie pominą tych scen w serialu, omówię to szerzej.)

Tym, co mnie przekonało do sięgnięcia po tę książkę - obok obietnic o atmosferze Halloween - była znaleziona ad hoc wzmianka o easter-eggu do Aliena. I nie jestem zawiedziona. To jeden z najlepszych momentów książki - oraz najobrzydliwszych. Innymi wartymi uwagi momentami są:
🎃 wizje doznawane po dotknięciu przez duchy - holenderskie oraz upiory pod wodzą Hekuby;
🎃sama dyskusja z Hekubą w ruinach Troi, nawet mimo zepsucia nastroju cholernym Groverem i tzatziki (przy okazji, czy ktoś może mi wyjaśnić ewidentne nawiązanie pod postacią niemieckiego nocnego klubu? Berghain, jakoś tak. Na pewno nie do Johna Wicka 4, tamten klub "grał" Kraftwerk);
🎃 Hekate manifestująca się w wagonie metra (sama manifestacja, nie rozmowa);
🎃 poprzednie życie Gale, oraz co wtedy kierowało Hekate;
🎃 kołatki i mureny - przyznaję, były śmieszne;
🎃 wystawka okularów z wyjaśnieniem, czemu Hekate jest nie w sosie;
🎃 holenderskie duchy (była też wzmianka o kilku mówiących po algonkińsku, to by się przydało rozwinąć). Trzeba Riordanowi przyznać, akurat w bijatyki umie.

Kontynuacja kontynuacją, ale przez bingo przechodzi jako osobny byt:

[https://rzekaswiadomosci.blogspot.com/2024/12/modziezowkowe-bingo.html]

09 grudnia 2024

Młodzieżówkowe bingo

Zalecane zastosowanie przy książkach i serialach (oryginalnych, nie opartych na książkach) targetujących młodszą młodzież (klasy 5-8), czasem i starszą, przekwalifikowując się na YA. Budowana na bazie twórczości Riordana i jego polecajek, więc najlepiej się sprawdza przy fantastyce.

Nie uwzględniam: narracji pierwszoosobowej, obecności romansu per se, protagonisty jako misfita wśród rówieśników, porad o byciu silnym i innych morałów, nastolatków nierzucających mięsem, buntu na domowym pokładzie, motywacji z nicości ani poszukiwań McGuffinów (żywych i nieożywionych) - albowiem to albo rzeczy typowe dla gatunku, albo po prostu styl autora.


De Czołzen Łan - podmiot przepowiedni, zaburza ład tym, że oddycha, tylko on(a) może uratować ludzkość, szczeniaczki i demokrację.

Tajna Organizacja z Supermocami - najlepiej stojąca na straży magicznego (czasem kosmicznego) ładu. Stosowane też do eksperymentów genetycznych. Protagonist(k)a do nich należy lub ma należeć.

Sierotka Tragiczna - jedno lub oboje rodziców nie żyją, najlepiej z przyczyn nienaturalnych.

Snołflejkowa Supermoc - taka, co jej nie ma w rejestrach/jest, ale rzadka jak śnieg w Egipcie/jest celem organizacji (dowolnej)/clou fabuły.

Bezczelna Samica Naczelna - kiedy sarkazm protagonistki zahacza o pyskatość, a melodią jej życia jest "Bo mi się należy!". Dotyczy także protagonistów, love interestów i drugich najczęściej występujących postaci.

Hybryda Człeko-Fantastyczna - jeden rodzic ludzki, drugi z mitu (albo innej planety). Nie dotyczy, jeśli oboje rodziców nie było standardowo rozumianymi ludźmi (w tym magic userami; potomek człowieka i magic usera nadal się liczy).

A Potem Była Wielka Bitwa - strona protagonisty(-ki) musi liczyć innych uczestników poza rzeczonym(-ą) protagonist(k)ą. Antagonista może już samodzielnie. Nie dotyczy, jeśli fabuła traktuje o działaniach wojennych.

Dyskusja Lekiem Na Całe Zło - akcja wre, zegar tyka, sytuacja absolutnie nie sprzyja siadnięciu i gawędzeniu? Siadnijmy i gawędźmy! Im dalej ad rem, tym lepiej.

Straszne Zdarzenie w Wieku Bohatera (Gdzie Traci Rodzic(a)) - głównie konflikty mniej lub bardziej zbrojne, takie, co to skończyły się wkrótce po rzeczonej stracie, i aktualnie są już tylko anegdotą ku ostrzeżeniu. Generalnie wszystko, w czym zginęło dużo osób, i miało wpływ na fantastyczne społeczeństwo.

Moce z Zupki Błyskawicznej - uzyskane bez treningu/przez połączenie z poprzednim wcieleniem/macanie magicznych obiektów. Opanowane na pstryk.

Trójkąt Miłosny Bez Ściany - panna ma dwóch adoratorów (wersji kawalera z adoratorkami jeszcze nie spotkałam; zwykle kawaler zrywa dla innej), co to tłuką się o nią jak w sezonie godowym. Taka figura to technicznie kąt, bo trójkąt wymaga biseksualności u uczestników tej samej płci. Dotyczy także trójkątów jednopłciowych, jeśli tylko jeden uczestnik(-czka) ma dwójkę love interests.

Śpiączka Bezobjawowa - zwana też Śpiączką Opkową, klisza dramatyczna, ignoruje problemy z układem pokarmowym, nerkami i odleżynami po utracie przytomności dłuższej niż 12 godzin. Trwa kilka dni.

Nówka na Dzielni - przeprowadzka, najlepiej podczas roku szkolnego.

Mędrzec z Siódmej Klasy - siły zła/mityczne stworzenia/bóstwa/krynice mądrości, choćby nie wiadomo jak starożytne i doświadczone życiowo, na tym samym poziomie mentalnym i emocjonalnym co protagonist(k)a. Dają się wciągać w pyskówki, mają tendencje do wielkich przemów.

To Tylko Draśnięcie - urazy fizyczne odczuwane tylko dla efektu dramatycznego, magicznie znikające, gdy sytuacja tego wymaga. Dotyczy też skutków psychologicznych, typu występujący wybiórczo wstrząs po zabójstwie.

Potrzebuję Wakacji od Tych Wakacji - akcja w dni świąteczne, ferie i wakacje. Nie dotyczy weekendów.

Miłość Wymaga Kopniaka - ckliwe teksty/wyjawianie sobie uczuć w krytycznym momencie. Patronem tego zjawiska jest "pocałunek wśród kul" z filmu Miasto 44.

Kto Się Nie Znosi, Ten Się Lubi - "enemies to lovers", które napędza ku "lovers" tylko jedna strona/rozwinęło się błyskiem. Nie dotyczy, jeśli autor(ka) umie prowadzić ten wątek, lub "enemies" stali się dopiero w którymś momencie znajomości (a zaczęli neutralnie lub przyjaźnie).

"Wspólny" W Każdej Czasoprzestrzeni - wielowiekowe istoty z innych kultur szprechają w zrozumiałym dla protagonisty(-ki) języku, zamiast w jakimś wymarłym.

Ostrzeżenia Są Dla Nudziarzy - ignorowanie przestróg rodziców/osób doświadczonych/zdrowego rozsądku skutkujące punktem zapalnym fabuły.

Szkoła, Po Co Nam Szkoła - no bo po co pokazać dzieciakom, że edukacja może być fajna?

Siemanko, Inne Dzieciaki! - "umłodzieżawianie" języka na siłę, często slangiem niedopasowanym do czasów.

Tęczowy Wiatr Odnowy - LGBT na planie dowolnym. Wątek uwzględniony, bo stał się "typową składową" dopiero niedawno.

Słabość Jest Ich Siłą - protagonist(k)a ma w otoczeniu ciamajdę, coby uwrażliwiać czytelników na prawa ciamajd.

Wzrost Fotosyntetyczny -  zbyt rzadkie lub biedne posiłki w stosunku do wysiłku fizycznego; wymienione, bo nastolatki powinny jednak sporo jeść, zwłaszcza chłopcy. Nie dotyczy, jeśli to dieta lub dystopia z marnymi racjami żywnościowymi.

23 listopada 2024

Lucy - 50 lat

AL 288-1, o dziwo, nie jest częścią spuścizny Leakeyów, a Donalda Johanssona, co oznacza, że ten punkt idzie do cholernych Stanów (MHN z Cleveland, w gwoli ścisłości). Ksywę Lucy według legendy zyskała na część kawałka Beatelsów Lucy in the Sky with Diamonds, która według innej legendy zyskała tytuł po koleżance z przedszkola Juliana Lennona, i na dziewczynce trop się urywa; za samą propozycję - dla szkieletu - odpowiada Pamela Alderman. Jest jeszcze trzecie imię, Dink'inesh, czyli "jesteś wspaniała".

Poza holotypowaniem A. afarensis popchnęła z miejsca zamarłą od lat 20. teorię o dwunożności australopiteków.

Kompletność poziomu 40% nie dostarcza niepodważalnych wskazówek odnośnie przyczyny zgonu, co w 2016 nie przeszkodziło kilku gościom z Teksasu w teoretyzowaniu, że pęknięcia na kościach są po upadku z drzewa; Johansson kontrował, że to efekt nacisku mas ziemi, jak to po 3 milionach lat w niej. W rozsądzeniu sporu nie pomagają: zakaz spychania ludzi z wysokości, podwójne standardy trupich farm, oraz spisek wszystkich prosektoriów, uczelni medycznych i lekarzy sądowych przeciw udostępnianiu naukowcom materiałów odpowiednich przypadków.

Wyobraźcie sobie słuchanie tego na okrągło przez cały sezon wykopaliskowy

06 listopada 2024

"Stranger Things. Lot Ikara", Caitlin Schneiderhan

Węsząc zainteresowanie blankami w biografiach faworytów widowni, Stranger Things od drugiego sezonu pompuje merszandyzę literaturą, w niektórych przypadkach bardziej przyziemną, bo jeśli serial coś pomija, to warstwę obyczajową (do której nie wliczam romansów). Lot Ikara skupia się na takich zagadkach z życia Eddiego Munsona, jak "czemu jest dilerem", "dlaczego nie zdał liceum za pierwszym podejściem", "jakie miał życie, zanim Upside Down wbiło mu się w nie z butami", oraz "czy w ogóle zauważył, że Hawkins robi się coraz dziwniejsze", z różnym skutkiem. Jest 1984 - na oko przed drugim sezonem - i do Eddiego puka szansa, żeby wyjechać i potencjalnie zbudować karierę muzyczną; taki jednak tej sytuacji mankament, że Eddie jest spłukany, a nagranie dema, które nowa znajoma przekaże wytwórni muzycznej, do kosztowna impreza. I tutaj tytuł zobowiązuje - oto historia, jak Eddie rzeczoną szansę dokumentnie zaprzepaścił.

Sytuacja tej książki zakrawa o własny paradoks - z jednej strony to część wiadomej franczyzy, więc nie da się po niej spodziewać niczego powyżej "przeciętny", z drugiej zaskakuje jak pobudka z długoletniej śpiączki (nadal z powikłaniami, bądźmy realistami odnośnie śpiączki) [a żart słowny był niezamierzony].

Podobnym paradoksem jest Eddie - najlepsza zjebana postać sezonu - jako miasteczkowy parias, potomek przegrywa, któremu wróży się dokładnie ten sam los; ba, nawet nazywają go Juniorem, mimo, że ojcu na imię Alan. Paradoksem, bo całe życie usiłuje udowodnić, że nie będzie przestępcą, ale praktycznie nikt tuż przy samym korycie mu nie wierzy. I to w sumie częściowo Eddiego wina, kiedy straszy nadwrażliwych chrześcijan swoimi hobby, w samym środku ejtisowej satanistycznej paniki. Jeśli jednocześnie chce być sobą, i nie dać się za to zabić, to wybrał dziwną taktykę.

W tym momencie wchodzi, cała na biało, dziura w fabule - Munsonowie zostali wprowadzeni sześć lat po pierwszym sezonie (po wstępnym projekcie serialu to już w ogóle z dekadę), i z marszu stracili realizm. Jako zło doczesne powinni być na pierwszym miejscu listy podejrzanych o zniknięcie Willa, zwłaszcza Eddie, tymczasem nic - ani "starszy Munson wrócił do miasta" (może siedział wtedy w pierdlu, i jakoś o tym wiedziano, mogłam przegapić), ani "to ten świr z klubu wyznawców magii". Okoliczności wsiąknięcia były podejrzane. Eddie był podejrzany, co najmniej od gimnazjum (Middle School). Skoro śmierć Chrissy podniosła larum o ofiary z ludzi, to zaginięcie dziecka i nakładające się w czasie "samobójstwo" raczej lubianego gościa powinny zapalić wszystkim kontrolki. Hawkins naprawdę nie brzmi na aż tak zapadłą dziurę, żeby satanic panic dotarło tam dopiero wiosną 1986, ruch powstał jeszcze w latach 70.. Czy mam uwierzyć, że przy Willu nikomu nie wpadła taka ewentualność do głowy, bo wszyscy mieli Byersów głęboko w poważaniu? Bo naprawdę nic na to nie wskazuje. To było najwyżej trochę rezerwy.

Książka uwydatniła też główny problem serialu, jakim jest łapanie zbyt wielu srok za ogon. Mając tylko jeden plotline, jest w stanie go pociągnąć bez gubienia elementów, czego stanowczo brakuje serialowi. Dzięki temu wiadomo, co się dzieje, pytania zyskują odpowiedzi w kilka-kilkadziesiąt stron - zależy, jak dużym miały być twistem, albo jak zezwalał im na to ciąg wydarzeń - i przede wszystkim cokolwiek widać po postaciach. Nie siedzę na forach dyskusyjnych, tylko na jednym profilu Instagrama i lurkeruję wikię, ale nie zdziwiłabym się, gdyby Lot Ikara jeszcze bardziej wzburzył fanów Eddiego za zeszmacenie ich ulubieńca w serialu. Tutaj zrobił się jeszcze bardziej lubialny, więc Dufferowie i Levy powinni mieć bardziej przerypane na socjalach, niż za pozostałych. Ja się wściekam głównie za Amerykański Patos™, którym zepsuli koniec Eddiego.

Wściekam się też za Chrissy. Książka zaznacza, że już na dwa lata przed śmiercią szkoła i matka odebrały jej osobowość, ale jeden mały flashback wystarcza, żeby wieszać na producentach psy za nadgorliwość przy doborze kolejności scen do skompletowania (jeśli ktoś nie na bieżąco - rozmowa w lesie, której chemia między aktorami mogła utrzymać Chrissy dłużej w fabule, była kręcona już po scenie śmierci). Jeśli zastanawiał was enigmatyczny pokaz talentów, na którym spotkali się Eddie i Chrissy, oto jego kulisy (dosłownie) - i to naprawdę dobra interakcja. Wzbudzała nadzieję, że przynajmniej jeden motyw mógł wyjść dobrze. Dufferowie, wy c****!

W kwestii zbyt wielu srok - serial uparcie traktuje postaci z grupy starsze nastolatki/młodzi dorośli wyłącznie jako support dla smarków i dorosłych, więc interakcje między licealistami to złoto. Znajdą się tu sportowcy, nauczyciel, dyrektor, wzmianki o Stevie. I to jest szczerze mówiąc bardziej interesujące od odmiennych stanów świadomości Jane "Płateczka Śniegu" Hopper/Yves. Z jednym wyjątkiem tak zwanego wątku miłosnego, którego drugiej strony nawet nie pamiętam, taka dziewoja nudna była.

28 października 2024

Gwiezdne Wrota - 30 lat

Chronologicznie się zgadza.

Znowu krótka historyjka kulisów.

Większość aktorów pierwszego planu nie wierzyła w film, bo scenariusz był durny (Russel), a w ogóle to oni tylko chcą mieć z czego zapłacić rachunki (Spader (swoją drogą ten sam facet ledwie kilka lat później grał w tak szitowym Alien Hunterze, że nawet na SyFy trudno trafić na emisję)). Najżywiej dał o tym znać kolo od Ra (Jaye Davidson, nie zdziwię się, jeśli nikomu nie dzwoni żaden kościół), który wprawdzie wytrzymał w kostiumie dłużej niż JCVD na planie jeszcze-nie-Predatora - z zakolczykowanymi sutkami! - ale zaraz po ostatnim "cięciu" dosłownie pokazał ekipie dupę. Nie wiem, czy to nie hiperbola, ale to aktor. W każdym razie do tamtego momentu, bo emerytował się. Gwoździem do trumny była chyba samokrytyka gry aktorskiej, którą uratował dopiero dubbing (zrobiony, bo kosmiczność była zbyt domyślna).

W związku z tym, że sporo kasy poszło na CGI - szczególnie "wodne" efekty horyzontu zdarzeń, kręcone w szklance, i doczepiane dzięki laserom na ramie Wrót, zaznaczające, które części aktorów mają znikać - praktyczne wizualia załatwiano modelami na sznurkach (myśliwce), makietami (osada), psem w kostiumie (abydoskie wierzchowce z odległości) i koniem w kostiumie (abydoskie wierzchowce z bliska). A to i tak nic w porównaniu z ujęciami tłumów, gdzie strachy na wróble okazały się praktyczniejsze od statystów. I to jakie strachy! Krzyż z dech i wiadro z cementem. I o ironio, chyba już łatwiej byłoby wykombinować sposób posłania strachów szarżą w ślad za Kasufem, niż powiedzenie statystom, żeby biegli za Kasufem, zamiast w stronę kamery - w domyśle jednej, w praktyce każdej z dziewięciu.

Jak Alien i Terminator, i ten film padł ofiarą Pozwu o Plagiat, w tym przypadku gdy Omar Zuhdi miał rozpoznać scenariusz z czasów w koledżu, przekazany 20th Century Fox w 1984, i według umotywowania pozwu (czy jak to zwać) zlecony do realizacji Devlinowi i Emmerichowi. Stawka wynosiła 140 milionów, i facet ściągnął na świadka profesora egiptologii z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa. Skończyło się w 1997 ugodą na 50 tysięcy, a w 2013 powieścią Egyptscape na kanwach zajumanego skryptu.

25 października 2024

Terminator - 40 lat

Te dwie części jakoś trudno ośmiać.

Od losowych ciekawostek bardziej interesujące są okoliczności powstania tego filmu.

Jak głosi legenda, Cameron sprokurował skrypt po koszmarze o metalowym szkielecie uzbrojonym w nóż indukowanym zatruciem pokarmowym, gdy wywalenie z planu Piranii II zostawiło go bez  grosza przy duszy. A conto cięcia przyszłych kosztów wątek ożywiającej do dziś emocje (i powódź zekranizowanych fanfików) podróży w czasie powstał, bo szkielet koniecznie musiał być z przyszłości, a teraźniejszość była tańsza. Tak bardzo, że większość statystów nie wiedziała, że gra w filmie, jako że była przypadkowymi przechodniami, którzy akurat wpadli w kadr podczas "partyzanckiego filmowania" (czyli nagrania ujęć i spieprzania przed policją), praktykowanego przez Camerona głównie dla uniknięcia masakry papierologicznej, i zapewne jednej z przyczyn powstania koszulek "Nie wystraszysz mnie, pracuję dla Jamesa Camerona". Ostatnie ujęcie mało nie skończyło się przez to wtopą, kiedy podczas czekania na odpowiedni poziom upału ekipa przyciągnęła gliniarza z patrolu, który dał im spokój dopiero dzięki zasłonięciu się przez Gale Ann Hurd projektem dla UCLA.

Produkcja wystartowała z dziewięciomiesięcznym opóźnieniem, bo Schwarzenegger dokańczał Conana Niszczyciela (niektóre projekty z jego udziałem tak miały). Cameron nie chciał wolnego, ale też i nie pełnego filmu na karku, dlatego przyjął zlecenie od 20th Century Fox na scenariusz do Obcego 2. Równocześnie wpadł mu jeszcze Rambo 2, co zaowocowało synchronicznym pisaniem na dwóch biurkach i niemal zagrażającymi zdrowiu dawkami kofeiny.

Spośród obsady najbardziej wyróżnił się nie kto inny, tylko Schwarzenegger, który przeszedł od braku przekonania wobec skryptu do ulepszania swojej postaci pomysłami czasem nie do końca pasującymi wizji Camerona. Spory były dwa: o za mało męskie brzmienie "I'll be back" (i bo skrót "I'll" niezbyt pasował do maszyny), skończone stwierdzeniem przez Camerona, że skoro on nie mówi Arniemu, jak ma grać, to Arnie nie mówi mu, jak ma pisać (jako reżyser był raczej zobligowany do poprawiania aktorów?); i o niedostatecznie męską skórzaną kurtkę. Pozostały wkład własny wyszedł raczej na dobre, włącznie z inspiracją Yulem Brynnerem ze Świata Dzikiego Zachodu i obsesyjną nauką obsługi broni palnej, która dała mu uznanie magazynu Soldier of Fortune, zwyczajowo jadącego po filmowych strzelcach.

Producenci z Orion Pictures i Hemdale zarobili sobie u Camerona (a Orion też i Schwarzeneggera, za olewanie kampanii reklamowej) mało pochlebną opinię, której ukoronowaniem był brak poparcia w trakcie pozwu o plagiat wniesionego przez Harlana Ellisona. Kto oglądał Teorię Wielkiego Podrywu, ten pewnie pamięta sprzeczkę o to, które odcinki Po tamtej stronie "zainspirowały" Terminatora - Soldier i Demon with a Glass Hand; Skynet miał pochodzić z opowiadania I Have No Mouth and I Must Scream. Ubezpieczyciel tak bardzo się bał, że postanowił zignorować uwagę Camerona o mętnych zeznaniach Ellisona, i kazali mu się nie ciskać, bo w razie przegranej zapłaci roszczenia z własnej kieszeni, na co Cameron nie mógł sobie pozwolić. Ugoda poskutkowała wciśnięcie nazwiska Ellisona na listę płac. I pomyśleć, że pokazali mu dupę po zachęcaniu do finansowania projektu przebranym za terminatora Lancem Henriksenem (albo Henriksen tak ich wystraszył, że to była zemsta; w sumie, typ w skórze i z folią na zębach defilujący przez biuro, a potem gapiący się w ciszy kilkanaście minut może szargać nerwy).

A tak na naszym polskim podwórku - na Elektronicznym Mordercy stanęło, bo dla przeciętnego obywatela terminator to był uczeń zawodu. Po tym filmie to już tylko i wyłącznie postać Arniego, częściowo dzięki pirackim kopiom pod oryginalnym tytułem. 

 Wykasowane sceny, moim zdaniem niepotrzebnie:
0:12 Sara ćwiczy kelnerowanie przed lustrem
0:28 śmierć pierwszej Sary Connor, uzupełniona o odjazd terminatora
1:05 Taxler i Vukovich jadą do Tech Noir
1:22 Taxler i Vukovich włączają się w pościg po akcji w klubie
1:38 Taxler zaczyna wierzyć Reese'owi
2:08 Sara i Reese dostają broń od umierającego Taxlera
2:32 Sara rozmawia z budki z matką, zdobywa adres Cyberdyne, próbuje przekonać Reese'a do zniszczenia budynku, mają sprzeczkę, a Reese dostaje załamania
6:50 Sara podsuwa Reese'owi atrakcje, które powinni zaliczyć, gdy już załatwią terminatora
8:33 okazuje się, że Reese ma łaskotki
9:06 Cyberdyne zwija czip terminatora, bo fabryka była ich własnością
Szczególnie przydałoby się zostawić sceny z 2:32, 6:50 i 8:33, Reese jest dzięki nim bardziej lubialny. Mam problem z tym gościem, bo na początku znajomości z Sarą nie wypada na kogoś wartego zaufania.

25 września 2024

"Tilly w technikolorze", Mazey Eddings

Jest to jeden z dających policzyć się na palcach jednej ręki niezdarnego drwala przypadek, kiedy czytam coś niebędącego fantastyką, horrorem albo popularnonaukowe. Ominęłabym jako obyczajówko-romansidło i tę, gdyby nie słówko "neuronietypowość". Jako aspie poczułam się zobligowana sprawdzić, jak się sytuacja maluje.

Najbardziej znane odmiany neuronietypowości/neuroróżnorodności to ADHD i spektrum autyzmu, tu są obie - on (Oliver) autystyczny, ona (Tilly) adehadyczka [jest takie słowo?]. Jedno pedantyczne, drugie chaotyczne, co by tu zrobić z tą miłością?

Zaczyna się na zasadzie "od wrogości do czułości", ze strony Olivera, bo z Tilly przez kilka minut było zauroczenie, dopiero po nich wrogość. Choć technicznie to nie wrogość, tylko niechęć, przez szereg nieporozumień, ale w przeciągu paru tygodni lubią się coraz bardziej, na podstawie drobiazgów. 

Opisom czułostek udało się to, w czym zawalają sceny seksu współczesnej literatury - wywołują pozytywne emocje, a nie obrzydzenie i rozbawienie (talon na balon za polecenie książki ze sceną łóżkową niewywołującą repulsji). Myślałby kto, że standardowy kontakt fizyczny jest taki żywy.

Przejdźmy do oceny "okablowań", a konkretniej tego Olivera, bo o ADHD nie umiem się wypowiedzieć (autorka je ma, więc uznaję, że wiarygodne). Zdecydowanie nie jest geniuszem liczącym zapałki, tylko normalnym kolesiem z hiperfokusem na punkcie teorii kolorów (takie coś, że kolory wywołują uczucia, np. jasny kogiel-mogiel wywołujący traumę po dwunastu latach szkoły). Jego sposób odbierania ludzkich zachowań i bodźców pokrywał się z tym, co znam z autopsji - z różnicami osobniczymi, bo spektrum autyzmu to zbiór cech o różnym nasileniu. Okazuje się też, że autyzm i ADHD mają trochę punktów wspólnych, jak wypalenie z powodu brzebodźcowienia (niezdolność do odsiewu informacji, analiza wszystkiego jak leci) i napady overthinkingu (kojarzycie Anxiety z W głowie się nie mieści 2?).

Podstawową różnicą między gołąbeczkami są ich relacje z najbliższymi - on ma wsparcie i zrozumienie, ona jest traktowana, jakby wydziwiała, zwłaszcza w rozumieniu matki. Pani Twomley [nazwisko Tilly] upiera się traktować młodszą córkę jak niedorozwinięte dziecko, przy jednoczesnym wypominaniu, że ma się unormalnić, i toksycznym stawianiu za wzór starszej córki; to ostatnie jest też powodem kiepskich relacji sióstr, na szczęście Mona jest rozsądniejsza od matki, i nie kończy się to tragedią. Rozwoju relacji Tilly i matki nie zaspoileruję, ale podsumowanie wydaje mi się jakieś trudne do realizacji.

Przy okazji mamy do czynienia z ciekawym odwróceniem kliszy "ruda ona, brunet on", tak hołubionej w popkulturze.

Wbrew tłu obrazka to nie miała być książka z protagonistami nieheteronotmatywnymi, ale w drugim i trzecim planie trafiło się sześcioro. Sześ-cio-ro. Statystycznie jaka szansa na przedstawicieli w obu otoczeniach protagonistów? [Wiem, że zamotałam, ale nie chce mi się tego usuwać. TL;DR i Tilly i Oliver mają w najbliższych otoczeniach (siostra Tilly, matki i przyjaciele Olivera) osoby homoseksualne albo i z mniej zerojedynkowych rejonów]. Trochę wychodzi to tak, jakby autorka chciała zabić dwa ptaki jednym kamieniem, pisząc i o neuroatypowości, i o nieheteronormatywności, choć nie naraz.

Może to ja, ale poetyckość niektórych metafor - oraz ich istnienie w ogóle - jakoś tak średnio pasowały do narracji Olivera. Na pewno są autystycy ogarniający niedosłownie, ale i tak dziwne.

Przydałby się też przypis dolny objaśniający hasło "mocą chroń swe biodra", bo w guglu tego nie znajdziecie, same stronki medyczne o stawach biodrowych. A hasło oznacza przygotowanie się na ciężką sytuację, co pięknie wyjaśnia użycie go jako nazwy kontaktu matki Tilly; bez tego przepisu to brzmi, jakby matka kojarzyła się dziewczynie z wizytami lekarskimi. (Zresztą samo tłumaczenie jest moim zdaniem do kitu, bo "loin" [gird up thy loin] oznacza lędźwie, część pleców między żebrami a miednicą. I sugeruje się, że kontekst wyszedł od pilnowania pasa szaty, zakładanego właśnie na talię.)

08 września 2024

"Park Jurajski: Zaginiony Świat", Michael Crichton

Jako sequel Park Jurajski 2 wpada w casus Doktora Sna - nie jest tym samym, co filmowy Zaginiony Świat: Park Jurajski, bo pierwsza ekranizacja nadydźdała w fabule, więc papier i ekran to dwa alternatywne uniwersa (robię to porównanie, bo słyszałam, że multiwersum jest ostatnio modne). Z tym, że ta książka od połowy ma kompletnie inną fabułę - cały czas na wyspie, żadnego zżerania psów na przedmieściach.

Czytało mi się przez to przyjemniej, niż oglądało - książka zwraca uwagę na detale behawioralne, ekosystem, szczegóły biologii, i wreszcie na fizykę i technikę. To ostatnie powinno się spodobać zwłaszcza czytelnikom Felixa, Neta i Niki, dosłownie cały dialog - kilka stron! - schodzi na najskuteczniejszy sposób założenia tyranozaurzątku opatrunku, i samoistnego jego zdjęcia, szczęśliwości! Albo jak i czemu wybrano akurat te a nie inne materiały i rozwiązania w użytkowanym ekwipunku.

Crichton to już kolejny pisarz, u którego zauważyłam manię okraszania każdej postaci występującej w więcej niż dwóch scenach biografią edukacyjno-zawodową, a czasem i prywatną. Możliwe, że to taki zabieg literacki, ale czemu miałby służyć? Dodaniu głębi?

I znów nie widzę, czemu Crichton miałby nie umieć pisać postaci żeńskich. W pewnym momencie Sara Harding była o niebo przydatniejsza od męskiej części grupy (w tym zwłaszcza od naćpanego morfiną Malcolma). Wykoleił się dopiero przy Kelly, która poza jedną sceną była w zasadzie bezużyteczna, a jej zadania spokojnie możnaby poprzydzielać innym, zwłaszcza Arby'emu. Już wiadomo, czemu Spielberg i Koepp "zmergowali" tę dwójkę w Kelly Malcolm (która była w filmie jeszcze mniej przydatna). Jeśli już autor nie radził sobie z postaciami, to były to dziewczynki, nie dorosłe kobiety.

Na marginesie - książka pamięta o PTSD, jakiego powinno się spodziewać po parkowym wypadku Malcolma z tyranozaurami. Raz, ale pamięta.

30 sierpnia 2024

Obcy: Romulus (2024)

Niech ktoś uzmysłowi dystrybutorom, że oficjalna reklama
prezentuje gwałt oralny

Podchodziłam do tego filmu z rezerwą, a im głębiej w reklamę odreżyserską, tym gorsze prognozy. Sytuację zaogniło błogosławieństwo od samego Ridleya Scotta, człowieka, który spieprzył kanon (wiem, że długo się zbieram do objazdu). Finalnie... nie jest tak źle. Gorzej, niż oryginał (i Aliens, choć fanką nie jestem), ale o niebo, NIEBO lepiej od niedorobionych prequeli.

Fabularnie miks Aliens, Alien 4 i Prometeusza, czego nie próbuje ukrywać - onelinery latają żwawiej niż porozstrzeliwane kseny w zero-G. Wyszło mu to raz na dobre, raz na złe, ostatni akt na ten przykład wybrał złą inspirację. Tegowiecznych części uparcie się trzyma mania przekombinowania. Najzabawniej, że ten plot twist spokojnie da się przewidzieć jeszcze godzinę przed; nie czyni go to jednak mniej popieprzonym.

W kwestii budowania plot twistów Alvarez zdecydowanie jest mniej pruderyjny od Scotta. Pojechał po rozrodzie tak, że w siedemdziesiątym ósmym mogli tylko o tym marzyć. Przy jednej fazie rozwoju ksenomorfa sprzeczka o jajo to betka (szerzej o tym w kwietniu). Co miało być przerażające, obrzydliwe i niewygodne, takie było. Za kilka lat mogę zrobić ranking (film.org pewnie też na to wpadnie, szybciej).

Odważnym posunięciem było złamanie świętej reguły, dzięki której Predatorowo-Alienowe slashery tak się wyróżniają, a więc zaniżenie średniej wieku żarcia dla kosmitów do głupich nastolatków (wczesnych dwudziestolatków?) [Wiem, że Prey był w tym pierwszy, ale nie będę poprawiać tamtego wpisu]. Nie ma to jak wrócić do podstaw gatunku. Przy okazji ta banda smarkaczy w większości sytuacji nadal wykazuje więcej rozsądku niż prequelowi 40-latkowie (poza jedną sceną, która doprowadziła do przesadzonego finału 😬).

Kolejnym elementem po dobrej opinii Scotta, który nie nastrajał mnie optymistycznie, był trailer spoilerujący, że pilotką złomiarzy nie trzeba się przejmować. To znaczy w tego typu filmach i tak wiadomo, kto jest mięsem armatnim, ale i tak - wielkie, kurwa, dzięki, Disney, za zepsucie niespodzianki. Na podobnej zasadzie powiedziałabym, że można się nie martwić o Rain (Cailee Spaeny), ale ja producentem blockbustera nie jestem; w końcu angaż znanej twarzy nie musi od razu oznaczać jej dotrwania do The Endu, tak nam dopomóż Krzyk. Nawet przy subtelności współczesnych klisz.

To chyba będzie jedyny film, który zdezorientował moją robofobię. No, połowicznie. Boleśnie cyfrowy Ian Holm z najgłębszych czeluści Doliny Niesamowitości zdecydowanie prosi się o trepanację gaśnicą. David Jonsson wypadł tak sympatycznie - też w momentach, gdy nie było wiadomo, po której jest aktualnie stronie (bardzo ładny motyw) - że to aż ironia, że robot miał bardziej ludzką i bogatą ekspresję od faktycznego człowieka (nie mam nic do Cailee Spaeny, ale czy aktorzy przypadkiem nie powinni umieć robić więcej niż trzy miny na krzyż?). Choć i tak moje "ale" do jej postaci tyczy się wyłącznie jednego dialogu, kiedy zasypuje urzędniczkę imigracyjną nieprzydatnymi informacjami. Przyznaję, spodziewałam się po niej miałkości, więc neutralne odczucie to plus.

Mimo wszystko polecam, nawet psychofanom zafiksowanym na kanonie (którego podobno ten film miał nie szturchać, ale zygu-zygu, marchewka). To dobra rozrywka, mogę przeboleć nawet zbyt dobrą jakość, zwłaszcza względem teasera z VHS-u. Lubię retro-futuro, próbę oddania fryzur i ubrań lat 70-80. Podobała mi się unikatowa śmierć od jednej kropli kwasu, ewenement wśród zwyczajowych chluśnięć kwasem, jej tragikomizm, kiedy mięso armatnie ląduje centralnie pod źródłem substancji (abstrahując od tożsamości tegoż mięsa).

Prey nadal faworyzuję.


Alien: Romulus
reżyseria: Fede  Álvarez
występują: Cailee Spaeny, Isabela Merced, David Jonsson, Archie Renaux
____________________________
źródło ilustracji: IMDb

23 sierpnia 2024

Chłopiec z Nariokotome - 40 lat

Początkowo czołowy paleoantropolog Richard Leakey - ze słynnych Leakeyów, monopolistów kenijskiej paleoantropologii XX wieku - nie uznał znaleziska Kamoyi Kimeu z "hominidowej brygady" za obiecujące, jednak mały fragment czaszki okazał się zapowiedzią jednego z najkompletniejszych szkieletów pitekantropa (dziś uważanego za afrykańską wersję, Homo ergaster).

Myślę, że [Chłopiec z Turkana] jest istotny przez swoją kompletność, ale może innym aspektem, który się pomija, jest to, że wielu ludzi nieprzekonanych do ludzkiej ewolucji może ignorować naszą pracę, jako że opiera się na pojedynczych elementach. To były po prostu kawałki i fragmenty, i kto wie, te małe drobiny kości mogły należeć do czegokolwiek. Konfrontacja takich ludzi z kompletnym szkieletem, który jest ludzki i zdecydowanie przypominający nas, w kontekście istnienia już przynajmniej półtora miliona lat, to całkiem przekonujący dowód, i myślę że wielu ludzi siedzących okrakiem na płocie w tej dyskusji kreacjonizmu z ewolucjonizmem, będzie musiało zejść z płotu w świetle tego odkrycia. 
- Richard Leakey w Mysteries of Mankind produkcji National Geographic, 1988

Prawdopodobnie umarł na utopienie w kałuży, po omdleniu wywołanym przez posocznicę po infekcji ubytku po mleczaku.

13 sierpnia 2024

Obcy kontra Predator - 20 lat

Mam mieszane uczucia co do daty.


BTS-y z konta YouTube studia Amalgamated Dynamics, Inc., bo znowu nie chce mi się streszczać ciekawostek. Zresztą ten film był tak mdły, że tylko efekty praktyczne zasługują na upamiętnienie.







26 lipca 2024

"Fantologia" - co jest o czym

Ze względu na współudział recenzji nie zrobię. W zamian zdanie-dwa o każdej historii:


1. Serce Pustyni - Alicja Paterek
Alternatywna historia z Teoretycznie Możliwej Katastrofy, gdyby na pustyni w 2100 coś przeszkodziło w dotarciu do Milo.

2. Odnaleźć Nikę Pawłowną - Sebastian Tauer
Podróż koleją w alternatywnej rzeczywistości na oko radzieckiej bolszewickiej.

3. Nibykot - Katarzyna Wilczyńska
Miesiąc po Innym Jutrze Felixa, Neta i Nikę śledzą koty.

4. Dziobacza przysługa - Lidia Wojciechowska
Latem po Zero Szans (?) (względnie w alternatywnej rzeczywistości w miejsce Sekretu Czerwonej Hańczy) w odwiedziny przybywa powinowata rodzina Neta, i Net zamienia się z nie-kuzynem na jeden dzień.

5. Kamienica rosła przy ulicy Bocznej - Karolina Zdunek
W Warszawie losowo pojawiają się kamienice, wzbudzając zainteresowanie mediów i zarządu budowlanego. Trochę weird fiction.

6. Jaskrawoczerwone - Konrad Domagała
Krótko po Innym Jutrze ekipa dostaje wgląd w świat, w którym frisbee nie wylądowało między wtyczką a gniazdkiem.

7. Déjà vu - Mateusz Kaczyński
Klasa głównych bohaterów organizuje galę jubileuszową dyrektora (alternatywna rzeczywistość w czasie Sekretu Czerwonej Hańczy lub rok później).

8. Przesadne hipopotamienie - Krzysztof Kietzman
Kiedy SI od generowania ilustracji jest rozumne jak Manfred. Sroga abstrakcja, przyda się kojarzenie nazwisk.

9. Piętnasta Rocznica - Miłosz Konarski
Wypad na piętnastolecie znajomości (w rzeczywistości cudownie niedotkniętego coroną 2020) kończy się zleceniem PR-owym od krasnoludów.

10. Noc ropuchy - Aleksandra Kosowska (czyli ja)
Między (nie)Bezpiecznym Dorastaniem a Końcem Świata, Jaki Znamy ekipa wraz z Laurą podpatrują wykopaliska archeologiczne nawiedzane przez dziwne zbiegi okoliczności [na oko. Nie umiem opisywać własnych prac].

11. B0.06 - Justyna Łuć
Notatki terapeutki z IBN krótko po Świecie Zero.

12. Zagubiona - Patrycja Łukaszyk
Rekonwalescencja amnezji nietypowymi metodami. 

13. (Nie)spełnione marzenia - Aleksandra Łukowska
Zakręcony Piątek w klasie 2a.

14. Miasto - Natalia Maleszewska
Jak poznali się babcia Lusia z dziadkiem Leonem, oraz jeden z pierwszych dni Powstania Warszawskiego.

15. 1997 - Anastazja Nocoń
Przeszłość mamy Niki, w tym co się stało na Książu.

16. Felix, Net i Nika oraz Siekierezada - Michał Tadeusz Noworyta
Alternatywny świat rządzony przez morderczą księżniczkę.

17. Klucz do szczęścia - Kalina Pawełczak
Jak Aurelia radzi sobie z żałobą po śmierci babci.

18. Paskuda z Zalewu Zegrzyńskiego - Bartłomiej Przybylski
Klasowa wycieczka, szczegóły w tytule.

19. Mazurska maskarada - Robert Solski
Polowanie na stuletnie (właściwie 80-letnie) itemy prowadzi do awangardowych odkryć.

20. Numer seryjny LP20 - Bogna Szymankiewicz
Trochę ciężko powiedzieć, ale jest powiązane z Trzecią Kuzynką i fabryką.

21. Qsmos - Rafał Kosik
Ekipa zapisuje się na symulację marsjańskiego habitatu. 

18 lipca 2024

"Park Jurajski", Michael Crichton

Klasyka tu też wchodzi na tapetę (a przynajmniej coś starszego ode mnie)!

Ze względu na status Perły Kinematografii ekranizacja jako mniej udana od pierwowzoru jest trochę niepewnym piętnem - animatroniki! Studia Stana Winstona! A jednak znalazłoby się parę zgrzytów, choć głównie z punktu widzenia kogoś, kto chce doświadczyć czegoś więcej, niż odtwarzania w głowie filmu.

Akcja w książce jest - nawet krwawsza niż w filmie, z większym kill countem - ale i lokowanie ekologii (przy jednoczesnym traktowaniu sklonowanych quasi-dinozaurów jako obiektów do zniszczenia, nad czym już dywagacji moralnych specjalnie nie robią). W końcu to eko-thriller, co nieśmiało próbuje przypomnieć nowsza trylogia filmowa. Mamy więc masę a masę rozważań o ludzkiej zuchwałości wobec natury, etyce bioinżynierii, czy gatunkach inwazyjnych. Było nawet miejsce na korpogadkę o konflikcie oczekiwania-rzeczywistość, przypominające podejście dzisiejszego przemysłu filmowego (zatoczyliśmy kooooło!), kiedy zachwycające dinozaury mają iść w odstawkę na rzecz tępszych i ślamazarniejszych "wersji", bo, cytuję niedokładnie, "zwiedzający nie przywykli, że zwierzęta są takie szybkie". Śmieszne, że faktyczny trend pokazuje odwrotny kierunek ("We need more teeth!").

Kolejną przewagą książki są naukowe ciekawostki i MacGyvering, trochę jak u Kosika, oraz więcej dinozaurów - jak to kiedyś ujęto w posłowie do Aliena (też Vesper!), pisarz to ma klawe życie, bo może napisać wszystko, a filmowców ogranicza budżet, fizyka i czas. Są pewne różnice względem wyglądu - dilofozaury w końcu są większe - i jest więcej gatunków, w tym otnielia, od 2018 nanosaurus, mało widowiskowa, ale w książce skakała, co wyglądałoby ciekawie nawet przy topowym CGI wczesnych najntisów.

Co film tylko muska, to skrajna głupota właściciela i obsługi parku, podejście typu "jak się do tej pory nie sypnęło, to już nie sypnie", oraz "wróżka machnie różdżką i to rozwiąże". Myśleliście, że Hammond w filmie nie widział poza pierwszy plan? Jego pierwowzór otwarcie zbywał każdego, kto wiedział cokolwiek przydatnego, z biegiem akcji i postępem katastrofy coraz bardziej agresywnie, zaczynając od czegoś tak banalnego jak zabezpieczenia wybiegów, a kończąc na podejrzanie znikających sygnałach "atrakcji" (pamiętacie kompsognaty na plaży z drugiego filmu? Wzięli to z otwarcia tej książki) i wadliwym systemie wydawania karmy, o którym wszyscy wiedzieli, że glitchuje, a kiedy już się wszystko pokomplikowało, kompletny brak zrozumienia, jak bardzo złożony jest problem. Jeśli boli was głowa od polskiej polityki, głupota zarządu parku to właśnie podobny poziom.

Co wyszło lepiej w filmie, to postarzenie Lex, która w książce była najbardziej wkurzającą postacią po jej dziadku. Pisałam to przy Babadooku, nie wiem, czy takie zachowanie jest typowe w tym wieku, ale mała wywoływała we mnie chęć wysłania jej na karny jeżyk. Kiedyś słyszałam, że Crichton kiepsko pisze postaci kobiece (seksistowsko? Nie pamiętam dokładnego określenia), ale tego nie widzę, bo Ellie daje radę jak w wersji Laury Dern.

10 lipca 2024

Nikt nie ujdzie z życiem (2021)

Robimy głosowanie, czy to jeszcze się liczy jako mordka?

Są takie twory, do których stosunek ciężko sprecyzować - ni ziębi, ni grzeje, miało momenty, miało mankamenty, żadne nie przeważyło. Nie ma nawet "ale", po prostu jest. Kompletna szara strefa, ilustracja do hasła "neutralność".

Plusy są takie, że: to horror (niewiele mi trzeba czasem do szczęścia), nie jest o tępych nastolatko-studentach, ma wątek archeologiczny (zawsze na propsie!), końcowe starcie wypadło na moje oko wiarygodnie, nieźle sobie radził z napięciem (przy paru potknięciach), i nieoczywisty projekt stwora, o czego kulisach chętnie bym się dowiedziała.

Bezstronnie wyszły postaci, z tylko jednym wyjątkiem wzbudzającym jakiekolwiek emocje - landlordem, bo lubię moralnie szare motywacje.

Zgrzytem okazały się dwa elementy klimaksu, nazwijmy je "wyjątek od reguły" i "martwy udźwig" (który dałoby się przełknąć, gdyby sam koniec miał czas w kompletnie innej porze dnia; chętnie to przedyskutuję), i totalnie spoilerujący prolog (moim zdaniem już samo ogłoszenie ladies only było wystarczającym redflagiem). Oraz, bo jestem archeologiem (prawie) i wrogiem nieścisłości, dobór Itzpapalotl na Potwora Tygodnia.

Itzpapalotl, jak wszystko z Ameryki przed najazdem Kolumba, jest owiana mgłą niedopowiedzeń, ale na pewno nie poświęcano jej ofiar w taki sposób. Dla jasności - kardiotomia na żywca nie była jedyną dostępną metodą, ale każda jej alternatywa miała na celu wyciągnięcie z ciała jak największej ilości krwi. Zrobienie z ofiary kozy na wybiegu tyranozaura, nienaruszonej, tak jakby mija się ze sztuką. Bogowie to nie drapieżniki. Jeszcze większą zagadką jest, czemu ekipa produkcyjna postanowiła przerzucić się akurat na takie bóstwo (w materiale wyjściowym był jakiś upiór), bo czemu na bóstwo w ogóle, to się tłumaczyli. Po Amerykańsku. W końcu po co przejmować się istniejącą religią, która ma opracowanie?


No One Gets Out Alive
reżyseria: Santiago Menghini
występują: Cristina Rodlo, Marc Menchaca, David Figlioli, Cosmina Stratan
____________
ilustracja: IMDb

22 czerwca 2024

Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy - sezon 1 (2023-2024)

To będzie rzadki przypadek, gdzie ekranizacja wypadła lepiej od materiału źródłowego, w sensie dojrzalej - miała na to kilkanaście lat, żeby wyjść ponad poziom 5-8 klasy. Problemem książek była właśnie bezrefleksyjność, którą widać dopiero na dorosłość - że jeśli coś wygląda na potwora, to nie należy szukać drugiej strony medalu i rozwiązywać konfliktu polubownie (jeśli mają paść komentarze o jakichś trendach polityczno-kulturowych, to zaklinam, żeby miały uzasadnienie i przykłady, bo nie znam się na tych zachodnich pomysłach); co i tak jest podane nieco łopatologicznie, ale w końcu targetem jest młodzież, a nie magistrzy filozofii. Poza tym postaci starsze niż 20 lat wreszcie zachowują się na swój wiek.

Wyjątek stanowi konfrontacja z Meduzą - w książce jej śmierć była wynikiem samoobrony, w serialu w pewnym momencie robi się przeskok na wrogie tony bez przyczyny, jakby nagle zabrakło na nią czasu i funduszy, i trzeba było iść dalej, przez co cały wątek wypada akurat gorzej. A nawet paskudniej. Meduza mogłaby przystać na negocjacje, ale tego się nie dowiemy. Przynajmniej ucięcie jej głowy miało wpływ na fabułę, czego nie można powiedzieć o książce. Mam też zastrzeżenie, które nie zmieniło się od książki - wysłanie fragmentu zwłok ofiary jej oprawcom. Nie wiem, czy ktoś jeszcze to zauważył, ale w książce satyr stwierdza, że Percy zrobił to, żeby się popisać przed bogami, zwłaszcza przed ojcem, co jest obrzydliwe - Meduza ucierpiała właśnie przez beztroskę Posejdona. W serialu nie lepiej, tu sam Percy podsuwa, że to będzie ofiarowanie, wyszczególniając Atenę, KTÓRA ZROBIŁA Z MEDUZY POTWORA. Ten wątek jest straszny.

Na szczęście pozostałe zmiany wypadły lepiej, i dobrze, bo nikt by nie chciał, żeby psychopatyczne Życzenie wyznaczyło nowy standard. Percy nie idzie na misję przez szantaż emocjonalny, St. Luis miało uzasadnienie fabularne, Sally jest bardziej aktywną postacią, spotkanie z Zeusem w końcu ma jakieś napięcie (żart słowny niezamierzony). Dla równowagi Hades wypadł nieco specyficznie. Zobaczy się, co wyjdzie w praniu.

Poczekam też, aż walną konsekwencje - jedną showrunnerzy zapowiadali, że będą pamiętać (ostatni wers przepowiedni), ale kapitulacja Posejdona też powinna cokolwiek wnieść, zwłaszcza w tak toksycznym towarzystwie, jak Olimpijczycy. Bardzo jestem ciekawa. I jest jeszcze jeden potencjalny bumerang - satyr zgubił perłę teleportacyjną w gardle Cerbera, co aż się prosi o awanturę, ze strony Posejdona o podrzucenie zwierzaka do morza, ze strony Hadesa o porwanie pupila środkami Posejdona, a w tym wszystkim swoje do dorzucenia miałby i zarząd satyrów.

Tej raczej ukradkowej mocy Percy'ego czepiać się nie będę, może wyjdzie na dobre, że wzrasta w siłę stopniowo, a nie na pstryk. Wciskanie postaci, które miały występować później, pominę, jeśli to będzie miało efekty w przyszłości. To, co mnie niepokoi najbardziej, to nowy image Annabeth - jeśli jej ojciec też będzie czarny, to producenci sami sobie strzelą w kolano; nordycki typ urody rodziny Chase był istotny, mieli go i ojciec, i ciotka, i kuzyn Annabeth. Przyjmę tę zmianę tylko, jeśli na Atenę zatrudnią Afroamerykankę.

Może zrobią coś z generycznymi tekstami Kronosa. 

TLDR: pierwszy sezon wypada satysfakcjonująco, jako adaptacja, i samodzielnie, pomimo ekspozycji (parę razy zbyt szybkiej!). Szkoda mi tylko porzucenia kataklizmów naturalnych, najwyraźniejszego znaku przepychanek Zeusa i Posejdona, skwitowanego jedynie krótkim komunikatem radiowym o jonosferze.

12 czerwca 2024

O powstawaniu "Predatora", cz. 4: Motyl i czerwony skafander

Predator od pomysłu był skazany na uwzględnienie efektów komputerowych. Czy zastanawiano się nad kamuflażem "na żywca", nie wiadomo, jednak tempo produkcji każe w to wątpić.

Najefektywniejszym pomysłem było to, co dziś osiąga się przechwytywaniem ruchu, a więc bazowanie obrazu na człowieku w gustownym wdzianku, czerwonym, jako że niebieskie i zielone było otoczenie. W osiągnięciu tego wniosku pomogła telewizja, dokładniej realizacja reklamy dla firmy telekomunikacyjnej.

Próbowaliśmy wszystkiego, i robiliśmy reklamę dla Southern Bell, gdzie mieliśmy kogoś w czerwonym stroju, kto trzymał zieloną kulę na niebieskim tle. Zgaduję, że to tutaj zapaliły się żarówki: "Okej, wsadzimy gościa w czerwony strój i pobiegamy po dżungli, bo dżungla jest zielona, a niebo niebieskie", więc spróbowaliśmy. Próbowaliśmy wszystkiego, co mogliśmy wymyśleć, ściągaliśmy obrysy tego czerwonego stroju. Coś jak Blue Screen na odwrót, gdzie obiekt jest ekranem, a pierwszy plan ostatnim.
 - Joel Hynek, kierownik efektów wizualnych

Wszystko, co mogli wymyśleć, ujęte jako stopklatki i rozmycia, prowadziło do efektu "biegającego wokół wycinka" i wyglądało futurystycznie w złym tego słowa znaczeniu (kojarzycie te niskobudżetówki puszczane na SyFy, z Obciachowych Lat 00-10?). Ewentualnie postęp uzyskano dzięki błędowi sprzętu, coś a la casus awarii teleskopu kosmicznego wykorzystanej jako baza pod mammograf - próba efektu slit-scan (w terminologii pokolenia Z jako filtr Time Warp Scan czymkolwiek by to draństwo nie było) na drukarce optycznej (projektor podłączony do kamery, takiej szpulowej, dorysowywali na taśmie efekty i kopiowali materiał - na lepsze tłumaczenie nie liczcie, odeszły do lamusa trzydzieści lat temu) poskutkowała masą linii. Metodą prób i błędów R/Greenberg Associates udało się to powtórzyć w sposób, który przypominał soczewkę powiększającą, z charakterystycznymi coraz mniejszymi obrysami - w drugiej kolejności, najpierw próbowali z obrysem zewnętrznym (Hynek podał jako przykład musical Xanadu, gdzie ludzie mają te dziwne aury - nie oglądałam, ale łatwo znaleźć kadry).

Test, który powinien skończyć w gotowym filmie. Trzymajmy kciuki,
żeby zrobili nawiązanie w Prey 2 albo Badlands

*

R/Greenberg byli zaangażowani już w czasach "kaczko-krokodyla z kolanami w tył (WTF?)", czyli pracowali na modelu zaprojektowanym przez Boss Film Studios. Tym samym, który straumatyzował JCVD, a poprzez niego ekipę. 

Z przyczyn których już nie pamiętam, grupa wykonawcza stwora założyła klikę i alienowaliśmy się w pokoiku na uboczu, gdzie pracowaliśmy na kupie. Czerwony strój, używany w filmie do przezroczystych scen, został stworzony właśnie tam, więc i tam pan Damme przychodził na przymiarki. Znów, zawieruszyłem gdzieś jedyne nagranie jego w tym stroju, jak wykonuje jeden ze swoich (słynnych dziś) wykopów, natychmiast rozpruwając krok. Na nieszczęście jest zakryty od stóp do głów, więc go nie rozpoznasz, ale podpowie sylwetka.
- Stuart Land, rzeźbiarz z Boss Film Studios

O ile przeskakiwanie nad pniem było pestką, przejście obok
jeszcze stojącego drzewa nastręczało Van Damme'owi pewnych trudności

Na planie niewidzialny strój nie był, khm, niewidzialny, więc żeby magia zadziałała, trzeba było na bieżąco robić po dwie wersje ujęć (nie licząc dubli), z i bez gościa w czerwieni, wymagającego idealnego śledzenia ruchu. Tak oto w meksykańskiej dżungli znalazła się chłodnia na kółkach.

A potem nastała przerwa w produkcji, spowodowana wypadnięciem z łask Boss Film Studios, i Hynek z ekipą zorientowali się, że chłodnia i czerwony reflektor (cień w zielonej dżungli był, niespodzianka, zielony) nie są konieczne, i wystarczą dwa ekrany pilnowane przez operatora kamery.

Technika miała swoje mankamenty, jak dziwny dygot wokół kamuflażu (ledwo zauważalny):

W ujęciu, jeśli pamiętasz, tym gdzie, jak sądzę, Carl Weathers [w rzeczywistości Bill Duke - przyp. aut.] patrzy na stworzenie, i oczy Predatora błyskają żółto, i wtedy obraz dygocze wokół niego odrobinę, pomyślałem: "O Boziu. Poddaje się!". Ale Joel Silver [producent - przyp. aut.] powiedział: "Nie, to super. Właśnie tak zrobiłby Predator. Tak by zamierzał.". I to przetrwało.
- Hynek (tu będą głównie jego cytaty)

Po wznowieniu prac, wraz z Stan Winston Studio na pokładzie, a więc i przerobionym czerwonym strojem, akrobacje wymagane od tekstu stały się nagle możliwe i pokuszono się nawet o kicanie po drzewie. Trudno wykonalne dla Homo sapiens bez zaśmiecania dżungli dźwigiem, więc dla uproszczenia sięgnięto po brzytwę Ockhama w postaci Skarpecianej Małpki małpy ogoniastej w czerwieni. Fail na całej linii.

Lagun meksykański, i facet próbujący złapać go do plecaka (sic!)

Jak sobie poradzili bez tego, nie wiadomo.

Mniej boleśnie wypadło Wynurzenie i dyndanie na betonowym drzewie, gdzie po prostu bazując na warstwie z Blue Screenu wymazali ekspozycję drukarką optyczną, zostawiając ładny efekt 3D dzięki faktycznemu rozkładowi oświetlenia i cieni na Predatorze (dlatego widać dredy).

*

Kolejną brzytwą Ockhama było wykorzystanie kamery termicznej jako POV-u Predatora, tylko że czujnik miał tendencję do odwalania impresji powyżej 34℃ (ciekawe, czy wojskowe też?), i miał mniejszą rozdzielczość niż reszta obrazu, co może i stwarzało ciekawy efekt, ale Hynek postanowił nie ufać domyślności widowni (skądinąd słusznie), i dawaj powtórkę z kamuflażu. Nakombinowali jak koń pod górę, kierując kamerę w dół na lustro pod kątem 45 stopni, potem filmowano poziomo, była też kamera filmowa za lustrem... Nie pytajcie, jak to miało wyglądać, bo na pewno już tego nie uczą. Chyba chodziło o to, żeby tło było niebieskie, bo przeciętny widz rozpoznałby obiekt dopiero na solidnym zbliżeniu. 

Żeby dodać zabawniej, obraz z termo nie nagrywał się na taśmie. Witaj znów ciężarówko pośrodku niczego, i tono kabli, żeby to wszystko leciało na monitor (oraz, jakimiś niewytłumaczonymi mugolom czarami-marami, na filmie).

I tu akurat musi wchodzić mój domysł - żeby wyłapać ludzi z wielkiej pomarańczowej plamy, nagrywając za dnia musieli... schładzać dżunglę. Wodą. Co udowadnia, że Dutch nie musiał łamać praw fizyki, a Jungle Hunter jest na wpół ślepy, i wystarczyłoby mu po prostu machać łapami jak wiatrak, względnie dźgać badylem (i nie przestanę robić z tego jaj, odkąd Predators obniżyło poprzeczkę). Obwody przepaliło i Silverowi, na jego własne życzenie:

Jesteśmy w dżungli, pierwszego dnia zdjęć termicznych, i oczywiście jest upał. Odpalają kamerę i mamy po prostu kalejdoskop. Ludzi nie wyłapiesz. Joel Silver drze się na mnie: "Co się do diabła wyprawia? To naruszenie kontraktu!", mówię mu: "Cóż, Joel, nie dostałeś wiadomości? Mówiłem, że powyżej 34 stopni nie da się zobaczyć człowieka", na co on: "To co chcesz zrobić?". Zasugerowałem: "Musisz schłodzić dżunglę. [...] Opryskaj ją wodą". Spakowaliśmy się. Następnego dnia próbujemy jeszcze raz. Przywieźli cysterny z wodą i opryskujemy dżunglę. Opalamy kamerę, nadal gorąco, nadal kalejdoskop. Joel Silver znowu na mnie wrzeszczy, że "Naruszenie kontraktu!". I wtedy mnie olśniło, że te cysterny są czarne, i ustawione na słońcu, więc leją ciepłą wodę. Mówię: "Okej, Joel, musimy dostać zimną wodę. Lodowatą". Następnego dnia pojawili się z cysternami z lodowatą wodą, oblewają dżunglę, i wszystko działa. Ludzie wychodzą świetnie, wszystko gra. Ale oczywiście, jak to w naturze, już nie było upałów, temperatura opadła i nie potrzebowaliśmy używać tej wody aż tak.
- Hynek

*

W porównaniu spięcia były banalnie proste, stara dobra animacja "rysunek na papierze, fotografia, wkombinować w klatkę". Jeśli kogoś ciekawią naprawdę szczegółowe duperele, jako punktu odniesienia używano Cewki Oudina. 

____________________
źródło:

07 maja 2024

Mumia - 25 lat

Było pewne wyzwanie, ten film ma ogromny dystans do siebie.



Tym razem ciekawostki o samej mumii. Wszyscy znają historię, jakie prace były niebezpieczne - a to przez ludzi, bo potrzeba było ubezpieczenia ze strony armii marokańskiej i rąbneli się w BHP pracy z liną, a to przez pustynię, tę surową panią (jak to plener). Albo że fabuła traktuje historię starożytną jako przyjacielską sugestię (czego wyjątkowo się nie uczepię, bo uwielbiam ten film). Kulisy powoływania do życia Imhotepa (he, he) już chyba nie są tak szeroko znane.

Na moje nieszczęście to CGI, więc pola do popisu niet. Dlatego zrobię to samo, co nauczycielka biologii na zastępstwie w liceum, i naści filmik (fartownie nie przestarzała taniocha o GMO):





Oraz moje ulubione ujęcie:

26 kwietnia 2024

O powstawaniu "Obcego", cz. 3: Czy leci z nami Space Jockey?

Prapoczątki Pacjenta Dentystycznego (ten fotel) są niejednoznaczne - z jednej strony zrzynka z Planety wampirów aż krzyczy, z drugiej O'Bannon i Scott mieli przed pracami nie widzieć tego filmu, co stwierdza na swoim podwórku John Landis. Oba da się pogodzić czymś podobnym, czym ja ogarniam mniej-więcej Grę o Tron, choć w życiu nie widziałam nawet pięciu minut żadnego odcinka [ciekawe, o ile to by było krótsze, gdyby wyciąć seks]:

Wiedziałem o Planecie wampirów, ale nie sądzę, żebym widział to w całości. Oglądałem urywki i uderzyła mnie ich wymowność. Była w tym ta ciekawa mieszanka, którą spotyka się we włoskich filmach o spektakularnie dobrej scenografii przy agresywnie niskobudżetowym myśleniu.
- O'Bannon, Reel Terror, str. 297

Choć sytuację nieco komplikuje, że pomysł O'Bannona sugeruje obejrzenie nieco więcej niż urywków, idąc za tropem "kosmiczni przechodnie przywabieni wołaniem o pomoc kończą jako bio-mechanoidy draństw usiłujących dać nogę z tonącego statku, ale utykają jak fauna jeziorek asfaltowych La Brea". To musiały być długie i konkretne urywki.

Jeden z trzech pechowych prosiaczków turystów (oraz randomowi turyści z innego biura podróży)

Mania przekombinowania Scotta ogarnęła nie tylko statek kosmiczny/magazyn/whatever, co jest całkiem logiczne - po co ograniczać się do zmian jednego elementu, skoro odebranie kontroli wykonawczej autorowi otwiera tyle nowych możliwości? O'Bannon miał prawo być wkurzony, że jego pokojowy rozbitek transmutował w kierowcę bombowca (a Obcy zgłupiał, o czym za cztery lata).

Obojętnie od sfery ontologicznej, fizycznie Pilot został, jak na początku, jako truposz w krześle. Nawet przez krótki i straszny moment w październiku '77, kiedy stał się człowiekiem, jedną siódmą wsiąkniętej załogi (znacie tę melodię!), zanim to Scott go wybronił (co byłoby ironią, gdyby nie miał ukrytego a szczwanego planu). Aż w trakcie zdjęć nastała Wielka Czystka Budżetowa, która targetowała Pilota za bycie zbyt drogim elementem jak na bardzo krótką scenę (poczekajcie na 1990 i drużynę taneczną z innego świata), oraz trzytygodniowe opóźnienie; ale Scott zaparł się jak wilk na chałturę pracownika rozbiórkowego, i Pilot musiał być, inaczej się udusi, nawet, jeśli gdzieś w tle!

No to 14 maja '78 wylądował w tle.

Ridley-O-Gram! Do wersji scenariusza z czerwca '78?

Istotność dla fabuły grała rolę drugorzędną - Scott na storyboardach to kazał załodze przystanąć i podumać jak nad grobami poetów romantyzmu, to przegapić trupa, bo tak bardzo stopił się ze skałą (wulkaniczną!), to pół na pół, bo tylko robot miał zauważyć na nagraniu (co było foreshadowingiem jego wyłamania na miarę XXI wieku). 

Ileż by było materiału do pareidolii!

Studio odpuściło 4 lipca, po półtoramiesięcznej kampanii dezinformacyjnej Scotta, gdy plan kokpitu był już w zasadzie na wykończeniu.

Odejście od "braku podobieństwa do ludzkiej sylwetki" nie jest do końca jasne, ale najpewniej miało coś wspólnego z pracą już podczas zdjęć, przypominającą bieg po kołowrotku dla chomików, przełajowy, z tą kulą od Indiany Jonesa na ogonie (imię kuli - Ridley "Zróbmy Coś Odwrotnego" Scott). Co akurat O'Bannonowi najwyraźniej nie przeszkadzało, bo lobbował za pomysłem swojego starego kumpla Cobba:

Dla wnętrza [wraku] Ron Cobb zrobił szkielet - który później nazywano Space Jockeyem - i to było coś doskonałego! Bardzo mała żuchwa, żadnych zębów. Oczywiście spodziewam się okropieństwa, kiedy pierwszy raz pojawia się w filmie, ale jeśli przyjrzycie mu się bliżej, odkryjecie, że to nie ma dużych zębów czy szczęk, ani niczego z tych innych cech typowych dla mięsożerców, i może wtedy zaczniecie sobie wyobrażać go jako zupełnie niegroźnego roślinożercę podróżującego w kosmosie.
- Dan O’Bannon, Cinefex, 1979

Stary, dobry Cobb, jak zwykle na początku

Ale jako że O'Bannon nie miał na planie nic do gadania, wygrał kumpel Scotta, Giger - skoro zajął się kosmitą innej rasy, dla ułatwienia zrobi i tego. Kompletnie nic o nim nie wiedząc (ale nadal będąc o krok dalej niż Alan Dean Foster ze zleceniem nowelizacji, który musiał pracować ze zdezaktualizowanym skryptem, w którym Pilota niet).

Ze scenariusza widziałem, że był wielki i miał dziurę w piersi, i tyle. Ridley sugerował kolejne z moich Necronomowych stworzeń jako wzór. Nie wyglądały zbyt podobnie do tych dzisiaj, ale to był punkt startowy. I Space Jockey jakby wyrósł stamtąd po kawałku i z kawałków. Stwór, którego nareszcie skończyliśmy budować, jest biomechaniczny do stopnia, w którym fizycznie wrósł, a może i wyrósł, w fotel - jest całkowicie zintegrowany z pełnioną funkcją.
H.R. Giger, Cinefex1979

Był to bardzo rzadki przypadek, kiedy Scott był dokładnie zdecydowany, czego chciał. Sugestie z ridleyogramów były żywcem zerżnięte z Necronomu V Gigera, co w zasadzie rozwiązywało problem. 

Rzeczony obraz, obiekt zainteresowania w lewej górnej części

To właściwie jak fanart

Aparat pilocki i brak większego psioczenia zarządu później Giger (na spółkę z Peterem Voyseyem, który jako jedyny umiał nie sknocić dziwacznej perspektywy) zajął się transfiguracją wymiarową Space Jockeya osobiście. Z błogosławieństwem reżysera skonstruował trupa i fotel jako jedno, biomechanoidalne cudactwo, które zajęło "tylko" ¾ tego, co w filmowej rzeczywistości (tak z osiem i pół metra wysokości), oraz tydzień.

Praca Gigera jest trudna do przełożenia na trzy wymiary, ale najbardziej w kwestii skali. Jego rysunki bardzo przypominały rzeźby, a przy talencie takim jak Petera Voyseya - absolutnego mistrza modelowania dokładnie jak na projekcie - daliśmy radę złapać jakość całkiem nieźle.
- Michael Seymour, scenograf

Praca 380 k

Voysey z miniaturką

Nadal model, pełnoskalowy

Finalnie dekoracją miało się łatwo manipulować, ze względu na recykling planu zdjęciowego, dlatego była z poliestru (na teleskop poszedł styropian), odlanego w formie po glinie i drewnianej ramie. Giger przejął "koronkową" robotę nad głową, oddając resztę Voyseyowi i rzeźbiarzom, a prace wykończeniowe przejął całościowo - szkliwo koloru sepia, oskrobany lateks naśladujący rozkładającą się epidermę, dopieszczanie szczegółów aż do ostatnich chwil przed zdjęciami pod koniec września. I jak przystało na artystę, zapierał się, że gdyby miał więcej czasu, efekt byłby lepszy, ale na film wystarczy.

Trup niezrośnięty z fotelem

Komplet przed malowaniem

Ściany kokpitu na planie był tylko wycinek, co oznaczało skonstruowanie obrotowej platformy. Pilot wylądował na niej 25 września, 29 już trwały zdjęcia, co nie powstrzymywało Gigera przed retuszem głowy, na potrzeby bliższych kadrów.

Giger przy pracy (chyba właśnie 29 września). 

Plan kokpitu / ładowni-in-spe (za fatalną rozdzielczość autorka bloga nie odpowiada)

Po zdjęciach kokpit przemontowano na ładownię z jajami.

Pilota wykorzystano w kampanii promocyjnej w kinie Egyptian w Los Angeles, co okazało się tragicznym końcem wartego 200 tysięcy rekwizytu, gdy 25 maja podpalił go szurnięty chrześcijanin. Żeby było śmiesznie, producenci uznali to za świetną reklamę (ależ musieli nienawidzić tego elementu).

Ładne to kino

Ostatnie zdjęcie przed zniszczeniem, ozdoba notki prasowej Starlog

Pozostałe elementy akcji promocyjnej najwyraźniej były za mało diabelskie, bo przetrwały.


Czemu akurat Space Jockey, to też pewna zagadka. Całkiem możliwe, że była pokłosiem wkładu redakcyjnego Gilera i Hilla, w którym zaszaleli zbyt blisko realizmu:

Dallas: “One dead space jockey, no sign of the other crew members, the old L-52’s generally went up with a compliment of seven…”
(Tłumaczenie: Dallas: Jeden martwy kosmiczny dżokej, zero śladów reszty załogi, stare L-52 zwykle są siedmioosobowe...)
- scenariusz z października '77

Gdzie termin miał być neologizmem z "desk jockey", po naszemu gryzipiórek, próbującym zaznaczyć, że w filmowej rzeczywistości loty w kosmos są tak samo ekscytujące co praca za biurkiem. Sam termin pojawił się w świecie jeszcze w 1947 jako tytuł opowiadania Roberta Henleina (tak, tego od Kawalerii Kosmosu, którą jako przygotowanie czytała obsada Aliens) traktującego o pilocie rakietowym chałturzącym w rejsach dla szarych ludków.

_____________________
źródła:

Jak powstał Obcy, J.W. Rinzler, wydanie I, 2021, wyd. Vesper

1000 Films Blog: #253 Planet of the Vampires/Terrore nello spazio

Monster Legacy: Pilot of the Derelict

Alien Explorations: Alien: The Space Jockey

Alien Explorations: Alien: Space Jockey's origins in "Swiss Family Robinson"?

Alien Explorations: Alien: Landscape with alien astronaut corpse

Alien Explorations: Alien: Building the Space Jockey in cockpit

Strange Shapes: The Pilot

"Uderz w Struny", Joan He

Retelling Opowieści o Trzech Królestwach , jakim jest Uderz w Struny , podpada pod kategorię fantastyczną nie ze względu na opieranie się na...