poniedziałek, 29 listopada 2021

Zagrożenie diety mięsnej

Najstarszy zarażony przez zwierzę pechowiec był neandertalczykiem. I nie trzeba było szukać kolejnego szkieletu, bo okazał się nim Człowiek z La Chapelle, od 113 lat kurzący się w jakimś francuskim magazynie.

Rekonstrukcja pochówku (to na lewo od głowy to chyba coś kopytnego)

Delikwent, poza zaawansowaną chorobą zwyrodnieniową stawów (przez którą mylnie przed wojną wykoncypowano, że neandertalczycy nie umieli chodzić prosto, a co obalono w 1957. Ale co se społeczeństwo o prymitywności krewniaków ubzdurało, to jego, kto laikom zabroni), cierpiał również na stany zapalne wywołane brucelozą - popularnym do dziś paskudztwem, którym można się zarazić poprzez kontakt z mięsem i oprawianą skórą praktycznie każdego spotykanego w paleolitycznej Europie zwierzęcia, z wyłączeniem mamutów i nosorożców.

Ten osobnik zaliczył zapewne w miarę łagodną wersję, bo dożył zaawansowanego, jak na 50 tysięcy lat temu, wieku niecałych 60 lat, a umarło mu się (według dra Martina Haeuslera) na zapalenie wsierdzia (musiałam guglować; najwewnętrzniejsza warstwa serca). Względnie zachorował krótko przed śmiercią, bo zapalenie wsierdzia to jeden ze skutków brucelozy.

___________________
źródło:

czwartek, 25 listopada 2021

"Głodna Puszcza" (+ "Nie ma tego Złego"), Marcin Mortka

Głodna Puszcza to sequel, więc najpierw o części pierwszej:

Czyta się łatwo i szybko (acz ja dostawałam tiku nerwowego przy każdym przejawie łaciny podwórkowej; sześć lat szkoły ponadpodstawowej jednak mnie niedostatecznie znieczuliły), świat przedstawiony nazywany na zasadzie Wielkoliterozy, co po głębszym zastanowieniu ułatwia się zorientować co, kto i gdzie łatwiej, niż własnorobne słówka, ale mnie nieco konfudowało. Do postaci nic nie mam, nawet udane. Niebieski ekran śmierci wywalił mi się tylko trzy razy:

1. Niby byłam świadoma, że to pseudo-średniowiecze (renesans?), ale i tak nie byłam przygotowana na nagły atak kartofli.

2. Na kanał portowy w jednym mieście mówi się Jelito. Chyba się domyślam, jak się nazywa ewentualna śluza przy ujściu do morza...

3. Dlaczego, czytając o Węszących vel Nocnych Jeźdźcach, pomyślałam o Nâzgulach?

A teraz do brzegu.

Ta część szła podobnie bezproblemowo, jeśli chodzi o prędkość, ale kolokwializmów jakby więcej (mogłam też tamtych nie zapamiętać, dawno czytałam). Za to podtekstów na pewno, jak i kawałków o produktach przemiany materii; pod koniec na szczęście autor zluzował. Pomijając te niedogodności, parę razy było śmiesznie, to na plus. Dwa razy udało mi się domyśleć ciągu dalszego, raz było zaskoczenie. Całkiem ciągłość obmyślana, luźne wtręty po kilku stronach nabierały sensu; ciekawe, czy będą konsekwentne w kontynuacji (bo wyraźnie się na taką zanosi).

Jest za to spore "ale" - wygląda, że według autora nienależące do rodziny narratora kobiety u władzy mają być tym narratorem, że tak to ujmę, zainteresowane. To miało być zabawne?

Postaci nadal prowadzone poprawnie. Ciekawie wyszło z trollami, z samą Głodną Puszczą też. Główni złole jakoś nie sprawiali przerażającego wrażenia.

Tak czy siak ciekawa lektura.

wtorek, 23 listopada 2021

Wojna o hipopotamy

Tego, że faraon 17-tej dynastii Sekenenre Tao (numer 1 na kwietniowej przeprowadzce mumii) nie skonał w spokoju, domyślano się już w 1886 - pięć lat po wytarganiu nieboraka z Deir el-Bahari - a tomografia wykonana osiemdziesiąt lat później potwierdziła, że okoliczności były wyjątkowo parszywe.

Zacząć trzeba od tego, że wszystkie urazy skupiały się na głowie - najpierw w czoło cięto denata mieczem lub toporem, potem toporem w prawy oczodół, lewa kość jarzmowa (też chyba toporem); oberwał też licznie po całej twarzy narzędziem tępym lub tępokrawędzistym, zapewne pałka lub trzonkiem topora, a u podstawy czaszki jest ślad po dźgnięciu (włócznią?), które mogło dosięgnąć mózgu.

[Tym razem wyjątkowo nie wstawiam zdjęcia, ze względu na co wrażliwszych. Można je obejrzeć na własną odpowiedzialność tu.]

Nie znaleziono natomiast ran obronnych na rękach, co wykluczyło rany bitewne. Co nie znaczy, że zatłuczono go we śnie - wykręcenie nadgarstków sugeruje, że denat miał je związany za plecami. Oznacza to prawdopodobnie egzekucję.

Źródła pisane nie wskazują bezpośredniego powodu takiego końca, wnioski jednak nasuwają się takie:

Wiadomo, że w XVI wieku peene w Egipcie panoszyli się pochodzący z Lewantu Heqau-Chasut (znani szerzej jako Hyksosi; przeklęte grekizmy), którzy zajęli Dolny Egipt i wymusili na reszcie kraju daninę. Impulsem dla Sekenenre był zapewne złośliwy list od zagnieżdżonego w Awaris króla Apopisa (tak, jak ten wężowy bóg zła), w którym obwieszczał niczym przywódczyni kliki, że kazał rozwalić świątynną sadzawkę w Tebach i wybić trzymane w niej hipopotamy (zwierzęta dla Egipcjan święte, jako wyobrażenie bogini Tauret, patronki ciężarnych i spokoju domów), bo... przeszkadzały mu ich ryki.

Wiadomo też, że w wojnie, jaką wszczęto pod Tebami, zginął najstarszy syn faraona, Kemose, ale losy samego Sekenenre są niejasne. Na pewno zginął z dala od zakładów balsamistów, do czasu konserwacji zaczął nawet gnić (mózg był skoncentrowany po jednej stronie czaszki, jakby trup leżał na boku), co czuć po specyficznym na tle innych mumii odorze.

Sekenenre Tao jest pierwszym faraonem potwierdzonym jako uśmiercony podczas bitwy.

piątek, 19 listopada 2021

Moda na zimę

Obśmiewanie zawartości sieciówek nie było, jak się okazuje, jednorazową imprezą. Pora sprawdzić, czym zaszpanować na sylwestra.

Na początek wygląda na to, że do łask wróciły lata 70-te. 

Jeśli jesteście fanami Kubrickowskiego Lśnienia, teraz możecie mieć fragment hotelu na sobie. Jest też taka spódniczka.

Dla tęskniących za kocem z PRL-owej kanapy babci.

Jakby na imprezie zaszła potrzeba reanimacji a la Pulp Fiction. Albo transplantacji nerki.

Gdy chcecie wbić na premierę najnowszego Matrixa, i podkreślić swoje poparcie dla ciemnej strony Mocy.

czwartek, 18 listopada 2021

Ćwiczenie czyni mistrza

Pewnie nikt się nigdy nie zastanawiał, jak właściwie powstawały te egipskie płaskorzeźbo-malowidła? Niespodzianka - nie brały się znikąd. Ich twórcy ćwiczyli tak samo, jak w każdej innej dziedzinie.

Tak właśnie wygląda praca archeologa. Nie żadne uciekające głazy

Jedne z takich praktyk odbywały się w Świątyni Miliona Lat w Deir el-Bahari, a prościej mówiąc, w świątyni Hatszepsut. Zaangażowanie amatorów do tak ważnego projektu było konieczne ze względu na wielkość przedsięwzięcia, bo potrzebowali każdej pary rąk. 

Prace dzielono - uczniowie rzeźbili mniej skomplikowane elementy typu sylwetki, szczegóły wzięli na siebie nauczyciele. I poprawianie błędów. Obie grupy współpracowały za to przy perukach, jako najbardziej pracochłonnych. Dodatkowo każdy zespół miał wyznaczony kawałek pomieszczenia.

Nietrudno zgadnąć, gdzie pracował nowicjusz

Na wszystko to wpadła Polsko-Egipska Ekspedycja Archeologiczno-Konserwatorska z ramienia Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego, we współpracy z Egipskim Ministerstwem Starożytności. Obiektem zainteresowania były dwa 13-metrowe malowidła na przeciwległych ścianach Kaplicy Hatszepsut, głównej komory świątyni, przedstawiające łącznie sto osób z darami dla królowej; znaleziono na nich (ścianach) wyraźne ślady wszystkich siedmiu etapów twórczych:

1. Wyrównywanie ściany - wygładzanie i tynkowanie.
2. Rozparcelowanie ściany na mniejsze jednostki, nałożenie siatki do proporcji.
3. Wstępny szkic czerwoną farbą, ze wcześniej przygotowanego rysunku.
4. Korekta detaliczna (przez mistrza) czarną farbą.
5. Tekst hieroglificzny - najpierw na czerwono, potem czarno.
6. Rzeźbienie za czarnymi liniami.
7. Malowanie.

Odkrycie też nie wzięło się hop-siup. Przez ostatnie dziesięć lat zespół odrysowywał ręcznie wszystkie detale na wielkich płachtach folii, które następnie skanowano i obrabiano graficznie.

piątek, 5 listopada 2021

Trylogia "Posłaniec Burzy", J. C. Cervantes

Mitologia Majów jest jednym z tych systemów wierzeń, o których szersza publika wie mniej niż o ich wyznawcach, i to o tyle, o ile. Dlatego Rick Riordan postanowił coś z tym zrobić, ale nie sam - nawiązał współpracę z autorami znającymi te opowieści od dziecka, a więc nie potrzebujących aż takiego riserdżu. Majami zajęła się J. C. Cervantes.

Posłaniec Burzy
Jak na początek przystało, warsztat ma kilka zgrzytów, ale brak takich uwierających (zapewne dzięki przekładowi), jeśli nie liczyć wciskanych losowo hiszpańskich słówek. Niektóre fragmenty mogłyby znajdować się w horrorze (dla mnie to tym lepiej ;-)), choć kilka opisów jest wstawionych nieco za nachalnie. 

Z postaci najbardziej zapadły mi w pamięć dwie - narrator i jego potencjalna love interest. Zane - narrator - wydaje się całkiem sympatyczny, choć nieco gapowaty (wolno kojarzy niektóre fakty), co w sumie jest na plus, bo przekozacy to przesada, choć bywa męczące (zwłaszcza pod koniec, gdy "odkrywa siebie"). Na moje oko za bardzo zapatrzył się w pewną dziewoję (koleś, znałeś ją raptem parę dni, skąd ta skrajna ufność?); nie wiem, na ile to normalne u trzynasto-/czternastoletnich chłopców, ale nawet pasuje do tego nieogaru.

Natomiast dziewoja, Brooks, stanowczo nie wzbudziła mojej sympatii. Autorka miała chyba zamiar zrobić z niej enigmatyczną heroinę, ale to ciągłe unikanie rozmów i niedzielenie się informacjami było raczej wkurzające. O ile Brooks byłaby sympatyczniejsza, gdyby nie roztaczała tej elfickiej aury.

Strażnik Ognia
W warsztacie nastąpiły poprawy, dialogi robią się naturalniejsze. Nadal hispanizmy są wciskane co kilka stron (rozumiem wtrącanie zwrotów, gdy się nie zna angielskich odpowiedników, ale najprostsze słówka?). Nie umiem tylko określić, czy ten tytułowy Strażnik Ognia to folklor, czy jednak licentia poetica (stegozaur Chiquita <3).

Co do postaci - Zane stracił nieco gapowatości i sam zaczyna robić za niańkę, z czym nawet dobrze wypada. Niestety dalej widzi w Arwenie Brooks ósmy cud świata (nastolatki, eh).

A mówiąc o nahualce - panienka zyskuje powoli człowieczeństwo, ale nadal traktuje Zane'a jak wyjątkowo nadopiekuńcza matka: "nie rób tego, to niebezpieczne. A to jeszcze gorsze, nie rób tym bardziej! A w ogóle to siedź i czekaj na mnie, ja się tym zajmę (czytaj: może znajdzie się inny jeleń, przecież nie zostawię swojego Bubusia samego)".

Dla odmiany "świeżynka" Ren zapowiada się obiecująco. Jest entuzjastyczna i wydaje się nieco bardziej ogarnięta niż Zane w swoich początkach, a za hobby (kosmici) ma u mnie plusa.

Aha, i jeszcze jedno. Jako stała czytelniczka NAKW nie mogłam się po prostu powstrzymać:

[Kamazotz] sprawiał wrażenie wyjątkowo okrutnego, brutalnego osobnika. Drapieżcy - jakby chętnie zabijał tylko dla sportu. Albo wyzwania. Co się mówi do takiego potwora?*
Proponuję "You are one ugly madafaka". Działa jak złoto!

*(rozdział 41, strona 393)

Wędrowiec Cienia
W majańskiej norze królika wszystko po staremu - przypadkowymi hiszpańskimi słówkami rzucają wszyscy, nawet bóstwa, opisy i dialogi powoli zaczynają zgrywać się z tempem akcji. Pewnie dlatego, że ślimakozę przejęła ekspozycja, w trakcie której bohaterowie gaworzą sobie radośnie, jakby nie mieli do załatwienia czegoś istotnego.

Zane odpowiedzialnieje, nawet neurony wybudzają mu się z letargu, i już nie rozpływa się nad swą lubą co pięć stron - częstotliwość spadła może do piętnastu. No i ja wiem, że to przenośnie, ale to, co mu się odwala z sercem, to ja bym z tym do kardiologa poszła. Ale daje se chłopię radę.

Panna zaś ma się coraz lepiej, ale nadal za wiele o niej właściwie nie wiadomo.

Najciekawsza jest Ren - widać, że autorka ma wobec plany, i przyłożyła się.

Reszta postaci, zwłaszcza te nowe, to właściwie tło, ani nie wyłapałam cech, ani nie umiem nic o nich powiedzieć.

*

Ogółem: całkiem przyjemne, ale nie wykorzystano całego potencjału (gdzie cenotes?). Cervantes ma jeszcze napisać coś o Aztekach, więc pewnie się to porozwija.

wtorek, 2 listopada 2021

Venom 2: Carnage (2021)

Nie no, znowu?

Oj, i była rzeźnia. Ale udana.

Po przyprawiających o oczopląs (i roztop mózgu, gdy próbuje się rozróżniać ten cały ludek) produkcjach Marvela miło było obejrzeć coś bardziej kameralnego - i w sensie mniejszej ilości postaci do zapamiętania, i samej historii, w której nie chodzi o ratowanie świata/światów/jakieś ustrojstwo.

W pierwszym filmie najbardziej lubiłam relację Eddiego Brocka i Venoma (kłótnie są fascynujące), tutaj mamy ten etap, w którym już się do siebie przyzwyczaili i odkrywają coraz więcej punktów spornych - ktoś określił to jako "stare małżeństwo" [dokładnie tak wspólna znajoma powiedziała na widok mnie i Maćka drących koty o to, czy moja powieść to SF, czy fantasy]. I jak stare małżeństwo przechodzą kryzysy (nawet jedna z postaci stwierdziła, że potrzebują terapii dla par). 

Trochę inaczej przebiegało to u innej pary - Cletus Kasady i Carnage - którzy od pierwszego kopa złapali nić porozumienia [Maciek twierdzi, że to dlatego, że Carnage za bardzo przesiąknął umysłem żywiciela]. W każdym razie człowiek wypadł dobrze, od dawna nie widziałam takiego świra w akcji (świry też są fascynujące). Co do symbionta...

Scena ujawnienia Carnage'a wyglądała na zainspirowaną Coś [mnie pojawiła się w głowie fraza "i wtedy zmienił się we wściekłą ośmiornicę" - może dlatego, że film oglądałam z Maćkiem, który ostatnio ma na sesjach system mitów Cthulhu], i sam design (jedna z najlepszych rzeczy w filmie) najwyraźniej takowoż - jakby był zbudowany z krwi i tkanek. Wyraźnie się odróżniał od swojego protoplasty/oponenta, był szczuplejszy.

Inne postaci w porządku, choć były bardziej dla tła. Dialogi mnie akurat bawiły. Czekamy z Maćkiem na Morbiusa, żeby jeszcze raz komentarzami ubarwić innym widzom seans.

A, i ciekawostka: alternatywny podtytuł brzmiał "Love Will Tear Us Apart" (czyli "miłość nas rozdzieli").

Venom 2: Let There Be Carnage
Reżyseria: Andy Serkis
Występują: Tom Hardy, Woody Harrelson, Michelle Williams, Naomie Harris, Reid Scott, Stephen Graham, Peggy Lu
______________________
źródło ilustracji: IMDb.com

poniedziałek, 1 listopada 2021

Diuna (2021)

Nie ogarniam, czemu producenci tak uwielbiają
ten typ kompozycji

[SPOILER: zrobili to. KONIEC SPOILERU]

Jak już wracać do kina po zastoju, to z przytupem. I bardzo dobrze zrobili z tą wyłącznie kinową emisją - monumentalizm tego filmu wymagał wielkiego ekranu i dobrych głośników.

Bo "monumentalny" to najlepsze określenie - taka była muzyka, tło i czerwie piaskowe. Technologia i budowle miały w sobie coś z zeszłego stulecia, co bardzo cenię. Sama scenografia (green czy nie) była surowa i nie odciągała uwagi od aktorów, a jednocześnie ładnie ją dopełniała. 

O grze aktorskiej nie mam za specjalnie zdania - była albo dobra, albo bardzo dobra, skoro się jej nie czepiam.

Co do samych postaci, to je również objął duch subtelności - wygląd w sam raz, każdy miał coś do roboty, zamiast snuć się bez celu (jak w 1984), i kogo miało się lubić, lubiło się. Relacje wypadały całkiem wiarygodnie, na mój gust, i o wiele lepiej oddawały beznadziejne czasy. Również punkt za dobrze poprowadzone postaci kobiece (nie, nie mam nic przeciwko zrobieniu z doktora pani doktor, jeśli nadal pełni taką samą rolę dla fabuły).

Nie bardzo mam się jak odnieść do książkowego oryginału, bo odpadłam gdzieś po stu stronach (książka śmierdziała innymi użytkownikami); zresztą za samą historią nie przepadam, trochę za rozległa. Ale trzyma się chyba nieźle.

Tylko mam takie małe pytanie (od kolegi): w jaki sposób taka metoda poruszania skrzydłami otrzymuje ważki/ornitoptery w powietrzu?

Dune
Reżyseria: Denis Villenueve
Występują: Timothée Chalamet, Rebecca Ferguson, Zendaya Coleman, Oscar Isaac, Jason Momoa, Stellan Skarsgård, Josh Brolin, Dave Bautista, Javier Bardem
______________________
źródło ilustracji: IMDb.com

O powstawaniu "Obcego", cz. 3: Czy leci z nami Space Jockey?

Prapoczątki Pacjenta Dentystycznego (ten fotel) są niejednoznaczne - z jednej strony zrzynka z  Planety wampirów  aż krzyczy, z drugiej O...