środa, 11 stycznia 2023

Smok wawelski i jego ofiara Lisowicja bojani

[To tytuł wystawy. Kinda kwaśno, po mojemu.]

Sytuacja wygląda tak, że przez ostatnie dziesięć lat Wydział Biologii UW przechowywał szkielet, straszący wszystkich chcących skorzystać z kibli przy głównym wejściu, i jakoś przed październikiem zeszłego roku (wtedy już tam go nie było) przeprowadzili go do Muzeum Ewolucji na wystawę o kawałku ekosystemu Górnego Śląska z późnego triasu. 

I tenże prawdziwy-czy-zrekonstruowany Smok wawelski - nie żartuję, to jego oficjalna naukowo nazwa - to takie filogenetyczne niewiadomoco, pasuje i na teropoda, i rauizucha, w każdym razie drapieżny gad. Zobaczymy, jak Grzegorz Niedźwiedzki skończy pracę doktorską. Miało to-to pięć czy sześć metrów od nosa do ogona i gryzło kości.

O lisowicji słyszę pierwszy raz w życiu i mnie zaskoczyło, że bydlę miało gabaryty hipopotama. Pewnie dlatego, że zasugerowało mnie porównywanie dicynodontów do świni. Dicynodonty to te stworki, które jako lystrozaury obsiadły świat od RPA po Syberię w okolicach wymierania permskiego, doprowadzając paleontologów do szału, bo zdarzało się wykopać dziesiątki ich, a zero czegokolwiek innego. Lisowicja to łabędzi śpiew tej grupy.

O powstawaniu "Obcego", cz. 3: Czy leci z nami Space Jockey?

Prapoczątki Pacjenta Dentystycznego (ten fotel) są niejednoznaczne - z jednej strony zrzynka z  Planety wampirów  aż krzyczy, z drugiej O...