Ćwierćwieczy jeszcze parę będzie. '97 był popularny.
Akcja z San Diego miała się znaleźć w trzecim filmie, ale Spielberg przeniósł ją do tego, jak się połapał, że prawdopodobnie nie nakręci więcej części.
Studio obawiało się wypuścić film z tytułem li i jedynie Zaginiony świat, bo mogłoby się skojarzyć z książką sir Arthura Conana Doyle’a (słusznie, Crichton specjalnie do niej nawiązywał) i zgodzili się go zatwierdzić dopiero po dodaniu nazwy serii. Inaczej wyszłoby jako Zaginiona wyspa.
Pomyłka Rolanda odnośnie samca tyranozaura jako większego wynika najpewniej z jego fachu – jako koleś polujący na duże ssaki mógł przegapić, że u gadów to jednak wygląda inaczej.
Statek wiozący Bucka nazywa się po statku wiozącym King Konga (to nie jest pierwsze nawiązanie do tego filmu we franczyzie – Spielberg go uwielbiał).
Isla Sorna to po hiszpańsku Wyspa Ironii/Sarkazmu.
Stegozaur został dosłownie „wyproszony” w tysiącach listów, w tym od dzieci rozczarowanych jego brakiem w poprzednim filmie. Artysta konceptualny Mak „Crash” McCreery też był zawiedziony pominięciem.
Alternatywny prolog zakładał wyłowienie przez japońskich rybaków zwłok parazaurolofa. Ostatecznie model skończył w gnieździe tyranozaurów.
Strzelba Rolanda Tambo pochodzi z prywatnej kolekcji Spielberga. Nie była prawie nigdy używana, bo odrzut uszkadzał ramię.
Nie ma takiego gatunku Compsognatus triassicus. Jest Procompsognatus triassicus, oraz rodzaj Compsognatus. Nie wiadomo, czy to błąd dra Burke’a, czy scenarzystów (może i w kanonie coś takiego jest), ale stworzenia z filmu to według konsultanta naukowego kompsognaty.
Muchy przy gnieździe tyranozaurów dodano komputerowo, więc Pete Postlethwaite był zdziwiony, czemu on i Harvey Jason muszą machać rękami. Spielberg stwierdził potem, że to jeden z najlepszych aktorów świata.
Dla odróżnienia od partnerki Buck miał być zielony, ale przez ciemny obraz trzeba mu było dodać blizny na pysku.
Z tego powodu ubarwienie małego rexa (ksywka przyjęła mu się jako Baby, sugerowano też Fawn) można uznać za oznakę, że to chłopczyk.
Dymorficzne barwy miały też welociraptory – samice były bure, jak w pierwszym filmie, ale samce „tygrysie”. Czego i tak nie widać, bo ciemno (nadal jaśniej niż w AVPR).
Za te doznania wizualne możemy podziękować Januszowi Kamińskiemu, współpracującemu wcześniej ze Spielbergiem przy Liście Schindlera.
Dla słynnej sceny w trawie ośmioakrowy teren w kalifornijskim Newhall zaczęto przygotowywać już rok wcześniej. Specjalnie taka duża na potrzeby powtórek. Trawę ostatecznie zadeptano na początku listopada 1996.
Ulubionym dinozaurem Vanessy Lee Chester (Kelly) jest ten, którego defenestrowała – welociraptor.
Koleś zeżarty przez Bucka przy wypożyczalni filmów to scenarzysta tej części – David Koepp. Skredytowany został jako „Unlucky Bastard”.
A wiecie, że to Ludlow złamał małemu rexowi nogę? Po pijaku (proponuję szota za każde ujęcie, gdy facet trzyma flaszkę). Karma wraca, koleś.
Doktor Burke to parodia Roberta Bakkera – przeciwnika naukowego Jacka Hornera, z którym wzajemnie kasowali własne teorie o dinozaurach. Spielberg zgodził się wykończyć tę postać w ramach przysługi dla Hornera (czy tylko mnie to zdziebko niepokoi?). Nie wyszło – Bakker nie dość, że polubił tego prztyczka w nos, to jeszcze zaraz po obejrzeniu filmu wysłał do Hornera wiadomość „Widzisz? A mówiłem, że T. rex polował!”.
BTW – wąż, przez którego Burke spanikował, to niejadowity lancetogłów mleczny, acz trochę podobny do jadowitego węża koralowego.
Uciekający przez Buckiem Japończycy wrzeszczą „Opuściłem Japonię, żeby tego uniknąć!”.
Gdy mały tyranozaur morduje Ludlowa, jeśli się przysłuchać, jego tata burczy coś jak „That’s my boy”.
Julianne Moore przyjęła rolę, bo potrzebowała kasy na rozwód. I chciała pracować ze Spielbergiem.
Ukrycie się za wodospadem i „całus” tyranozaura to recykling z pierwszego filmu. Zmasowany atak kompsognatów też.
Wzmianka Malcolma o śmierci trzech osób na Isla Nublar nie jest bezsensowna – zgon technika pewnie zatuszowano, a Nedry'ego uznano za zaginionego.
Klif wybudowano na parkingu Universal Studios w Hollywood.
W książce były cearadaktyle, ale w filmie postawiono na pteranodony, bo były lepiej widoczne.
Niektórzy fani twierdzą, że Roland ostrzegł Sarah o krwi na ubraniu tylko dla formalności, a tak naprawdę liczył, że to ściągnie Bucka przed lufę.
Mobilne obserwatorium jest na wystawie muzeum Mercedes-Benz w Stuttgardzie.
W jednej ze scen w dżungli słychać kukaburę, czyli australijskiego ptaka.
David Koepp nazwał Rolanda po piosence Warrena Zevona, „Roland the Headless Thompson Gunner”, swojej ulubionej. Uznał, że śmiesznie też będzie nazwać jednego z jego rywali Van Owen, jak w piosence. Dodatkowo akcja tekstu dzieje się w Afryce, a tam też szalał nasz Wielki Biały Myśliwy.
Początkowo zamiast parazaurolofa, mieli łapać korytozaura (czy tam karnintozaura według scenarzystów), też hadrozaura.
Drugi raz SUV wpada na drzewo, a później z niego spada podwoziem do góry.
Jedyny film z franczyzy, kiedy widać więcej niż jednego tyranozaura (do 2022).
Przez ciemny obraz niektórzy myśleli, że to samiec raptora był górą podczas bójki, jednak po bliższych oględzinach widać, że wygrywa samica.
Buda była z balsy i aluminium, pies przeciągnął ją tylko kilka stóp.
Mindfuck części – jakim cudem Buck zżarł ludzi wewnątrz ciasnego kiosku, nie rozwalając go, i jak im się, do cholery, udało go zamknąć? (Zastanawiano się nad raptorami-gapowiczami, co rozwiązałoby pierwszą kwestię).
Po szwedzku „ingen” to „nikt”.
Rzucania kamieniami w kompsognaty i przeklinania nie było w skrypcie, ale reżyserowi się spodobało.
Jako że w poprzedniej książce Malcolm wykitował, w nowelizacji tej części Crichton podsumował to stwierdzeniem „Lekarze odwalili dobrą robotę”.
Z trzynastoma zgonami ma drugie miejsce w liczbie ofiar.
Jeśli uważniej przyjrzeć się scenie śmierci Eddiego, Doe nie zjada swojej części, żeby nakarmić syna.
Odmawiając zastrzelenia dinozaurów broniących potomstwa (stegozaurów), Eddie przepowiada swoją śmierć z paszczy rodziców broniących potomka (tyranozaurów).
Aktualnie sztuka współczesna Inuitów, stroje świąteczne i azjatycko-afrykańskie przydasie.
Z Inuickich najbardziej mi się podobały te z udziałem morza - tu zdjęcie tylko jednego, drugie wyszło zbyt niewyraźnie:
przy czym na pierwszym były jakieś foko-widmo-humanoidy w strefie przybrzeżnej, chyba nawiązanie do mitu pochodzenia ludzi, że się z morza wyłonili. Zwiedzałam bez przewodnika i nie bardzo znam zamysł autora.
Na wystawie o świętowaniu zrobili jump-scare'a - przy eskpozycji ze strojami kolędników jest na suficie głośnik aktywowany na ruch, mogli chociaż coś nakleić na podłodze, można od zaskoczenia wpaść na szybę.
Chodziło mi akurat o pudełko. Wzór ładny, ukraińskie
Drugi jump-scare jest na części afrykańskiej, jako hologram. Poza tym mają tam multum figurek, a otwierająca to sala rozwaliła mnie:
Pusto i biało, z jednym smutnym ciosem
Reszta już przystępna, pomijając takie natężenie światła, że aparat w komórce ledwo łapał.
Jedyne wyraźnie zdjęcie z części afrykańskiej
Nawet multimedia mieli, to se w części azjatyckiej poczytałam o budowie samurajskiego miecza i instrumentów posłuchałam, vaji (cholernie ciężko tę nazwę znaleźć, jak się nie kojarzy, jako co klasyfikują ten typ - harfa łukowata, z Afganistanu) i "końskie skrzypce" to coś nowego.
Katar (hinduski sztylet), odmiana sprężynowa
Grzebyk z gabloty kobiecej - jest tu, bo to jedno z wyraźniejszych zdjęć
Detal ze stroju domowego z gabloty kobiecej
I wreszcie - Kodeks Boturini, dla którego tam przyszłam. Bardzo ładny doppelgänger.
Tablica z interpretacją (wyżej) i odpowiedni kawałek kodeksu (niżej)
Z serii "teren Ślimakożerów całkiem fajny, tylko mieszkańcy [cenzura]" - na południu jest dobre miejsce do szukania kenozoicznych skamielin, w Aix na Prowincji, czy co tam ten szajs znaczy. W tym pająków, a te to się w ogóle prawie nie zachowują (ostatnio to kilka w Australii). A te były nawet starsze, bo oligoceńskie.
BU! (pająk wielkości... no, baaardzo małej, światło widzialne i UV)
Generalnie skończenie jako skamielina jest szalenie trudne (poza Leninem. On to nawet za 400 000 lat, jak go kosmici odkopią z nuklearnej pustyni, będzie tak wyglądał), a dla obiektu pozbawionego twardych części to zwłaszcza. W tym wypadku odpowiadały za to okrzemki.
Inny pająk, zbliżenie na odwłok (kolorowe - mapy chemiczne siarki i krzemionki, monochrom - uwyraźnienie czarnego polimeru. Czarne gluty to zło.)
W bliżej niedookreślonych warunkach wodnych kolonie glonów obsiadły martwe pająki i okleiły je węglowo-siarkowym polimerem izolującym od tlenu. Co odkryli mikroskopem fluorescencyjnym, pod którym pająki podejrzanie świeciły.
Pogoda na majówkę dopisała aż za bardzo - niepotrzebnie brałam taką dużą torbę, polar i bielizna termiczna były zdecydowanie zbędne. I tak było mi gorąco w dwóch warstwach lnu i podkoszulku (żeby nie dostać podrażnień), pół metra od rozbuchanego jak pies hutniczy ogniska, na którym podpłomyki wychodziły jednocześnie zwęglone i niedopieczone. Bo wylądowały na brzegu, bo kolega ze stanowiska w tym samym czasie postanowił ugotować soczewicę. W niedzielę słonko tak napieprzało, że pół epoki kamiennej brało od stanowiska rybackiego płótno na chusty.
Choć i tak to mezoliciarze mieli gorzej:
No i turyści - póki byłam na kuchni, aż tak tego nie widziałam, ale po wymianie na kącik naukowy vel gadanie o krzemieniach faktycznie były spore tłumy (choć podobno gie widziałam, bo przeniosłam się dopiero we wtorek, a szczyt minął w niedzielę). Ale nie dostałam ataku paniki od rozmawiania z nieznajomymi, a to pozytyw. Uwagi nie należały do szczególnie kreatywnych, ale to dorośli - dzieci bywały bardzo szczere. Na mezolicie dwa razy padła uwaga o smrodzie ogniska (niegrilujący? W Polsce?), i raz coś o menelach.
Archeologia przyciąga ciekawych ludzi. Jeden kolega adoptował paczkę krojonego chleba, która została po ognisku z pierwszego dnia, i nazwał go Albin, po kierowniku działu reko. I powinien trafić na SOR zamiast kierownika, żeby utrzymać tradycję, bo wnętrze mu się trochę pokiereszowało (temu chlebu).
I takie pytanie - studenci i piwo to jakaś ogólna zasada? Znaczy nie chodziliśmy tam non stop napruci, tylko złożyły się majówka i ognisko, a temat anegdot był okrojony.
Pogoda zaczyna być odrobinę łaskawsza, czyli można zaczynać wycieczki terenowe. Jeśli lubicie niezbyt długie marsze w plenerze i dinozaury, polecam rezerwat Gagaty Sołtykowskie w Świętokrzyskim.
Kiedyś tu grzebano za gliną ceramiczną, ale po dogrzebaniu się do tropów dinozaurów z górnej jury udało się to zamknąć; pamiątką po tym jest skarpa z wyrobiskiem, z której są świetnie widoki. Teren jest wyjałowiony i ciężko tu o trawę, a drzewa są karłowate, ale za to są gagaty.
Zdjęcia były robione zeszłym sierpniem, ale teraz też pewnie wygląda niezgorzej.
Tyle skrzypu w całym bagnie
Legenda do tropów (poprawione Paintem zdjęcie tablicy sprzed wiaty)
Tropy dwóch dilofozaurów (czegoś jak ten model z Muzeum Geologicznego)
Ścieżka młodych zauropodów
Jak w Wędrówkach z dinozaurami...
A tu już jest trawa
Karłowate iglaki, co to wyglądają jak modrzewie
Widok ze skarpy wraz z dojściem i wiatą z tropami - odradzam przedzieranie się przez zagajnik za wiatą, bo wleziecie w teren podmokły. A w lesie można zabłądzić.