niedziela, 31 grudnia 2023

"Mars", Rafał Kosik

Jak zinterpretować przyszłość, w której już za niecałe 20 lat zaczniemy kolonizować Marsa? Na pewno nie pozytywnie.

Historia jest rozłożona w czasie na trzy okresy - 2040, 2305 i 2340 - choć istotne są głównie te dwa ostatnie, przedstawiające efekty działań polityczno-ekologicznych w relatywnie krótkim czasie. 

Już w trzysta lat okazuje się, czemu kolonizacja nie była trafionym pomysłem - niedająca się obsadzić lasem gleba, wszędobylski piach, problemy z urządzeniami przetwarzającymi atmosferę, politycy - i segment 2305 wprowadza próbę kolejnej reanimacji programu terraformowania. Perspektywa lata między politykami obozów wszelakich, Doris z pośredniaka, która przez własną zmianę pracy ładuje się w bagno, a szarym obywatelem Allenem, mającym sporo cech wspólnych z Felixem Polonem. Przewijają się też widziadła dzieci, jako strzelba Czechowa, oraz całkiem żywe i materialne dzieci, w tym chłopiec, który chce zostać archeologiem (przypominanie mu, że na Marsie nie ma na to szans, to running gag). 

Podobno to thriller polityczny (cokolwiek by to nie było), więc o polityce na Marsie - nie da się. Jak wszędzie, ale tutejsi politycy wydają się przynajmniej bystrzejsi od rzeczywistych. Przy niedasięizmie, bo obywatele nie umieją planować dalej niż co zjedzą na lunch za tydzień, najsensowniejszy pomysł ratowania klimatu musi być wprowadzany cichociemnie, i tu na scenie pojawiają się pechowi Doris i Allen - złe miejsce, zły czas, jak się okaże. 

35 lat później okazuje się, że "najsensowniejszy" nie było synonimem "najskuteczniejszy", i Mars wykorkuje jeszcze szybciej. Ale kogo to obchodzi, gdy istnieją wszczepiane w mózgi komputery zmieniające rzeczywistość na każdą najdurniejszą inną, a real jest zbyt nudny? I dlaczego miałaby prawda niesiona przez Jareda, zwłaszcza nieniosąca korzyści w najbliższej przyszłości?

Ostatni akt skupia się na Jaredzie i niebezpieczeństwach marsjańskiej archeologii - w średnim wieku Jared jest na tyle realistą, na ile się da przy oszukujących mózg lepiej niż wyparcie komplantach, i archeologię uprawia hobbystycznie, przy okazji zawodowych poszukiwań baniek wodnych. Dlatego, gdy praca przy najnowszym zbiorniku spotyka się z dziwnym zachowaniem władz, po zabezpieczeniu się obecnością reporterki Jared zaczyna drążyć, dosłownie i w przenośni. I im głębiej drąży, tym bardziej wzbudza zainteresowanie wirtualnych widziadeł - dzieci, Eleganta i Egipcjanki (która, notabene, podsunęła mi zabieg do twórczości własnej).

Głównym niebezpieczeństwem technicznie nie są same widziadła, tylko odpowiadający za nie komplant. A może i za całą sytuację. Bo problem polega we wspomnianej już ultrarealistyczności - nijak nie można powiedzieć, czy to, czego się doświadcza, nie jest symulacją, i mroków nie rozjaśnia nawet konsultacja u specjalisty (elektrologa), bo... i tu koło się zamyka. Jared jest tego świadom, co nie przeszkadza mu w kontynuowaniu śledztwa, bo za problem uważa właśnie Eleganta i Egipcjankę. Pa-ra-no-ja.

A zaczęła się niewinnie, ot jako następca komórki. Potem było gorzej - nie masz sprzętu, masz trudniej w cywilizacji. I z tego upraszczania czeka nas leniwe uzależnienie. Biorąc pod uwagę, jak wygląda "postęp" technologiczny teraz, to bardzo prawdopodobny scenariusz.

W takiej sytuacji plan Jareda, żeby ujawnić społeczeństwu, co wygrzebał i w co się wpakowali, przybywając na Marsa, wydaje się... naiwny? Facet wydaje się mieć sporo wiary we współobywateli i ich chęć do przełamania marazmu. Prawda, choć upiorna, nie przebije sensacji, które mogą zafundować komplanty. A wydarzenia sprzed kilkuset lat nie przydają się aktualnie, bo aktualnie jest bezpiecznie. Niestety tak to wygląda, że złe masowe rzeczy się dzieją, bo społeczeństwo zgodzi się na nie, jeśli tylko w najbliższej perspektywie będzie miało żarcie, dach nad głową, i odrobinę rozrywki.

Mars przyszłości, poza byciem ponurym, zatrutym, zinformatyzowanym trupem, przypomina... Łowcę Androidów? (Nadal mowa o ostatnim akcie). Opis megamiasta włącza w głowie Vangelisa (coś takiego), a wszelkie wątpliwości stanowczo powinna rozwiązać postać z tła prawie na samym końcu. Pozamiejskie pustkowia można za to uznać za anachronizm, zwłaszcza w obliczu sceny z farmą na południowej półkuli, żywcem z Blade Runner 2049 (w pierwszych wydaniach też tak było, bo mam z 2022?). Inspiracji można się tu też doszukać pod względem wielkiej niewiadomej własnego otoczenia, o czym napisałabym więcej, gdybym w końcu przeczytała Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?, mam nawet ponaglenie.

Warsztatowo mam zastrzeżenia co do nadmiernej szczegółowości czynności w segmencie 2305, w drugiej już tak nie ma, oraz stosowania anglicyzmów w miejscach, gdzie akurat nie było to konieczne, bo albo istnieją na to polskie określenia, albo można było jakieś wymyślić (co nie byłoby trudne). Nie jest to jednak aż taka masakra, jak w Válka s mloky, bo w Marsie możemy jeszcze przyjąć, że uniwersalny translator komplanta nie przekładał wszystkiego. A przynajmniej moglibyśmy, gdyby wszystkie postaci jak jedna nie były wyraźnie z anglojęzycznej części populacji, na co wybitnie wskazują nazwiska - naliczyłam jedynie dwa plus jedno imię o korzeniach iberyjskich, oraz jedno nazwisko o niewiadomych (portugalskie?). Normalnie Mars jako kolejny odcinek brytyjsko-amerykańskiego kolonializmu.

Są też uwagi techniczne - 1) szklana szybka w hełmie kosmonauty? Normalnie jestem laikiem, ale standardem nie jest pleksi? 2) makijaż w stylu staroegipskim to jeden z ostatnich, które nazwałabym "dyskretnymi".

A teraz o archeologii, z perspektywy kogoś prawie-ze-środowiska - przede wszystkim o kwestii amatorskich wykopalisk Jareda, po których trochę czuć, że są amatorskie. A konkretnie w podejściu do nich. Byłam już na trzech sezonach i stwierdzam, że takie wykopaliska z "podniosłością", o jakich myślał Jared, to tylko te finansowane przez grube ryby-pasjonatów tematu, potencjalne zmieniacze podręczników w szkolnictwie podstawowym*, i to pod egidą czołowych graczy, typy Ameryka i Brytania. Przeważająca większość wykopalisk to jednak niewiele się różni od kombinacji prac budowlanych z robotą papierkową.

Kwestią numer dwa jest przedmiot badań Jareda (przez który zrezygnowałam z tagu, bo spojler). Subiektywnie - trochę się poczułam rozczarowana. Jednocześnie widzę, czemu taki wybór (szczegółu, nie koncepcji), który ma całkiem sens... dla części obrazu. Co z pozostałą, dużo większą częścią? Czyżby element "odkrycie" miał wpływ tylko na niewielki fragment na ograniczonej przestrzeni, a idea się rozproszyła? Tyle pytań!


*W szkolnictwie wyższym nie mamy podręczników. Uczymy się takich szczegółów, że materiał zmienia się co miesiąc.

O powstawaniu "Obcego", cz. 3: Czy leci z nami Space Jockey?

Prapoczątki Pacjenta Dentystycznego (ten fotel) są niejednoznaczne - z jednej strony zrzynka z  Planety wampirów  aż krzyczy, z drugiej O...