niedziela, 31 grudnia 2023

"Mars", Rafał Kosik

Jak zinterpretować przyszłość, w której już za niecałe 20 lat zaczniemy kolonizować Marsa? Na pewno nie pozytywnie.

Historia jest rozłożona w czasie na trzy okresy - 2040, 2305 i 2340 - choć istotne są głównie te dwa ostatnie, przedstawiające efekty działań polityczno-ekologicznych w relatywnie krótkim czasie. 

Już w trzysta lat okazuje się, czemu kolonizacja nie była trafionym pomysłem - niedająca się obsadzić lasem gleba, wszędobylski piach, problemy z urządzeniami przetwarzającymi atmosferę, politycy - i segment 2305 wprowadza próbę kolejnej reanimacji programu terraformowania. Perspektywa lata między politykami obozów wszelakich, Doris z pośredniaka, która przez własną zmianę pracy ładuje się w bagno, a szarym obywatelem Allenem, mającym sporo cech wspólnych z Felixem Polonem. Przewijają się też widziadła dzieci, jako strzelba Czechowa, oraz całkiem żywe i materialne dzieci, w tym chłopiec, który chce zostać archeologiem (przypominanie mu, że na Marsie nie ma na to szans, to running gag). 

Podobno to thriller polityczny (cokolwiek by to nie było), więc o polityce na Marsie - nie da się. Jak wszędzie, ale tutejsi politycy wydają się przynajmniej bystrzejsi od rzeczywistych. Przy niedasięizmie, bo obywatele nie umieją planować dalej niż co zjedzą na lunch za tydzień, najsensowniejszy pomysł ratowania klimatu musi być wprowadzany cichociemnie, i tu na scenie pojawiają się pechowi Doris i Allen - złe miejsce, zły czas, jak się okaże. 

35 lat później okazuje się, że "najsensowniejszy" nie było synonimem "najskuteczniejszy", i Mars wykorkuje jeszcze szybciej. Ale kogo to obchodzi, gdy istnieją wszczepiane w mózgi komputery zmieniające rzeczywistość na każdą najdurniejszą inną, a real jest zbyt nudny? I dlaczego miałaby prawda niesiona przez Jareda, zwłaszcza nieniosąca korzyści w najbliższej przyszłości?

Ostatni akt skupia się na Jaredzie i niebezpieczeństwach marsjańskiej archeologii - w średnim wieku Jared jest na tyle realistą, na ile się da przy oszukujących mózg lepiej niż wyparcie komplantach, i archeologię uprawia hobbystycznie, przy okazji zawodowych poszukiwań baniek wodnych. Dlatego, gdy praca przy najnowszym zbiorniku spotyka się z dziwnym zachowaniem władz, po zabezpieczeniu się obecnością reporterki Jared zaczyna drążyć, dosłownie i w przenośni. I im głębiej drąży, tym bardziej wzbudza zainteresowanie wirtualnych widziadeł - dzieci, Eleganta i Egipcjanki (która, notabene, podsunęła mi zabieg do twórczości własnej).

Głównym niebezpieczeństwem technicznie nie są same widziadła, tylko odpowiadający za nie komplant. A może i za całą sytuację. Bo problem polega we wspomnianej już ultrarealistyczności - nijak nie można powiedzieć, czy to, czego się doświadcza, nie jest symulacją, i mroków nie rozjaśnia nawet konsultacja u specjalisty (elektrologa), bo... i tu koło się zamyka. Jared jest tego świadom, co nie przeszkadza mu w kontynuowaniu śledztwa, bo za problem uważa właśnie Eleganta i Egipcjankę. Pa-ra-no-ja.

A zaczęła się niewinnie, ot jako następca komórki. Potem było gorzej - nie masz sprzętu, masz trudniej w cywilizacji. I z tego upraszczania czeka nas leniwe uzależnienie. Biorąc pod uwagę, jak wygląda "postęp" technologiczny teraz, to bardzo prawdopodobny scenariusz.

W takiej sytuacji plan Jareda, żeby ujawnić społeczeństwu, co wygrzebał i w co się wpakowali, przybywając na Marsa, wydaje się... naiwny? Facet wydaje się mieć sporo wiary we współobywateli i ich chęć do przełamania marazmu. Prawda, choć upiorna, nie przebije sensacji, które mogą zafundować komplanty. A wydarzenia sprzed kilkuset lat nie przydają się aktualnie, bo aktualnie jest bezpiecznie. Niestety tak to wygląda, że złe masowe rzeczy się dzieją, bo społeczeństwo zgodzi się na nie, jeśli tylko w najbliższej perspektywie będzie miało żarcie, dach nad głową, i odrobinę rozrywki.

Mars przyszłości, poza byciem ponurym, zatrutym, zinformatyzowanym trupem, przypomina... Łowcę Androidów? (Nadal mowa o ostatnim akcie). Opis megamiasta włącza w głowie Vangelisa (coś takiego), a wszelkie wątpliwości stanowczo powinna rozwiązać postać z tła prawie na samym końcu. Pozamiejskie pustkowia można za to uznać za anachronizm, zwłaszcza w obliczu sceny z farmą na południowej półkuli, żywcem z Blade Runner 2049 (w pierwszych wydaniach też tak było, bo mam z 2022?). Inspiracji można się tu też doszukać pod względem wielkiej niewiadomej własnego otoczenia, o czym napisałabym więcej, gdybym w końcu przeczytała Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?, mam nawet ponaglenie.

Warsztatowo mam zastrzeżenia co do nadmiernej szczegółowości czynności w segmencie 2305, w drugiej już tak nie ma, oraz stosowania anglicyzmów w miejscach, gdzie akurat nie było to konieczne, bo albo istnieją na to polskie określenia, albo można było jakieś wymyślić (co nie byłoby trudne). Nie jest to jednak aż taka masakra, jak w Válka s mloky, bo w Marsie możemy jeszcze przyjąć, że uniwersalny translator komplanta nie przekładał wszystkiego. A przynajmniej moglibyśmy, gdyby wszystkie postaci jak jedna nie były wyraźnie z anglojęzycznej części populacji, na co wybitnie wskazują nazwiska - naliczyłam jedynie dwa plus jedno imię o korzeniach iberyjskich, oraz jedno nazwisko o niewiadomych (portugalskie?). Normalnie Mars jako kolejny odcinek brytyjsko-amerykańskiego kolonializmu.

Są też uwagi techniczne - 1) szklana szybka w hełmie kosmonauty? Normalnie jestem laikiem, ale standardem nie jest pleksi? 2) makijaż w stylu staroegipskim to jeden z ostatnich, które nazwałabym "dyskretnymi".

A teraz o archeologii, z perspektywy kogoś prawie-ze-środowiska - przede wszystkim o kwestii amatorskich wykopalisk Jareda, po których trochę czuć, że są amatorskie. A konkretnie w podejściu do nich. Byłam już na trzech sezonach i stwierdzam, że takie wykopaliska z "podniosłością", o jakich myślał Jared, to tylko te finansowane przez grube ryby-pasjonatów tematu, potencjalne zmieniacze podręczników w szkolnictwie podstawowym*, i to pod egidą czołowych graczy, typy Ameryka i Brytania. Przeważająca większość wykopalisk to jednak niewiele się różni od kombinacji prac budowlanych z robotą papierkową.

Kwestią numer dwa jest przedmiot badań Jareda (przez który zrezygnowałam z tagu, bo spojler). Subiektywnie - trochę się poczułam rozczarowana. Jednocześnie widzę, czemu taki wybór (szczegółu, nie koncepcji), który ma całkiem sens... dla części obrazu. Co z pozostałą, dużo większą częścią? Czyżby element "odkrycie" miał wpływ tylko na niewielki fragment na ograniczonej przestrzeni, a idea się rozproszyła? Tyle pytań!


*W szkolnictwie wyższym nie mamy podręczników. Uczymy się takich szczegółów, że materiał zmienia się co miesiąc.

środa, 1 listopada 2023

Soul Cakes

Zapoczątkowane gdzieś na Wyspach Brytyjskich, resztki nierozdane żebrzącym młodziankom należały się biedocie. Generalnie cukier z mąką i masłem. Źródła dwa.

- masła kostki pół
- drobnego cukru szklanki ⅔
- żółtka 2
- mąki szklanki 1,5
- przyprawy korzenne, rodzaj wedle uznania
- mleka łyżki 2

Zmiksować masło z cukrem, dodać żółtka, mąkę, mleko i przyprawy. Miksować aż będzie plastyczne, jednorodne, i nie będzie kleić się do rąk (przyda się jeszcze pół szklanki mąki, gdyby jednak się kleiło).

Rozgrzać piekarnik do 170 °C. Rozwałkować na zamączonej stolnicy do grubości 5 mm około, powycinać okrągłą foremką (to jak z ciastem na pierogi, skrawki zlepiać, wałkować, wycinać, i tak do skończenia materiału). Układać na blaszce z papierem do pieczenia, nacinać iksy.

Przełożyć ciasto na oprószoną mąką stolnicę, rozwałkować i wycinać małą, okrągłą formą ciasteczka. Naciąć ciasteczka na krzyż. Układać na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia. Piec około 15 minut, do zrumienienia. Po wyjęciu jeszcze przez chwilę będą miękkawe, zanim skrzepną.

piątek, 13 października 2023

Boogeyman (2023)

Podobno jest taki myk, że Stephen King wspiera nowych reżyserów i scenarzystów, sprzedając za głupio prawa do opowiadań. W tym przypadku możemy mówić o swobodnej adaptacji, łączącej się z pierwowzorem (pięćdziesięcioletniej w tym roku! Uwierzycie?) na poziomie wizyty u psychiatry dziwnego typa, któremu umierały po kolei potomki. Opowiadanie to dokładne zwierzenia typa, włącznie ze szczegółami kolejnych spotkań z nieodgadnionym bytem, kończące się w momencie, w którym w filmie psychiatra wychodzi "przypudrować nos"; film wciska to w historię rodziny próbującej gorzej lub gorzej poradzić sobie z żałobą, spychając Billingsów na dalszy plan. Kinda niedźwiedzia przysługa.

Kontent ma też pewne podobieństwa do Babadooka, ale tak w stylu remake'u - nie spodziewajcie się wniknięcia w radzenie sobie z żałobą. Przynajmniej było mało trupów, jak na amerykański horror. Za to dużo błyszczących elementów dających wrażenie, że to mogą być oczy beboka, jest wszędzie i zawsze obserwuje.

Bo stwór akurat im wyszedł. Przynajmniej w ocenie kogoś mającego awersję do oczu i rąk, oraz ciemności, dużych przestrzeni pod łóżkami, i drzwi. Generalnie cieszyłam się seansem. Wygrywa jako design roku (za 2022 Feral i Jean Jacketex aequo, bo faworyzuję ulubioną serię. Poza częścią z 2018. Ten film powinien odejść w zapomnienie.), przynajmniej w rejonie łba, od szyi w dół przewidywalnie. I tak nieźle jak na CGI.

Słyszałam, że po pokazach testowych musieli wyciąć jedno z ujęć gęby stwora, bo widzowie za bardzo wrzeszczeli. Rozumiem ich, bo jakąś jedną czwartą filmu oglądałam przez palce - pomijając ostateczną rozgrywkę, gdzie już w ogóle zrezygnowali z Bruce factor (czy tam Alien factor - znacie, rozumiecie), i to w ogóle wyglądało, jakby bebok nagle osłabł do stanu, gdzie są go w stanie zglanować dwie dziewuszki i okulały facet. Tak, finał zdecydowanie domagał się dopracowania, bo to był piękny przypadek zamiecenia problemu pod dywan, zamiast oswojenia. Do czasu, aż dopatrzę się w tym jakiejś alegorii czy innego metaforyzmu.


reżyseria: Rob Savage
wystąpili: Sophie Thatcher, Chris Messina, Vivien Lyra Blair, David Dastmalchanian
__________
ilustracja: IMDb

czwartek, 21 września 2023

Festyn biskupiński 2023

Ta edycja zapisze się w historii jako pierwsza, podczas której nie było problemu z moimi quasineolitycznymi, z worka kartoflanego robionymi ciuchami. W ramach rekompensaty za trzy dygania w tubach dostało mi się takie coś, co nosili w Rahanie. Kij tam, i tak miałam leginsy.

Po drugim wrześniowym festynie stwierdzam, że najsensowniejsze są pokazy wojów - do zobaczenia na moim instagramie między innymi: spiker przypominający sobie w środku słowa, że dzieci nie ogarniają "pachwiny" (za to "krocze" już tak?); woj w niebieskich owijaczach, który uparcie nie chciał zginąć, jak na wczesnośredniowiecznego woja przystało, i trzeba go było dziabnąć z partyzanta; i ataki z wyskoku. Oraz publiczność rodząca niepokój, że pokolenie zatrute freonem to był tylko wstęp.

Nagroda dla najdziwniejszych zwiedzających ląduje u:
  • Starszej pani, która uznała, że przeciętna robiona przeze mnie krajka ma 2 metry, a potem przy protestach męża dawaj wyciągać z torebki metr krawiecki. Najzabawniejsze, że miała rację.
  • Dzieciaka w fazie starsza podstawówka tulącego martwego lisa. Znaczy się skórę z lisa. Mam pytania, których boję się zadać.
  • Ojca dzieciom, który na wieść, że jego połowica i przychówek chcą wejść do długiej chaty, pokazowo opadł ręce do kolan z "Ja teeeż muuuuszę?". Chomik spółczucia dla gościa, jeszcze walczył.


Znowu się zgubiłam na straganach, a tym razem nie było jak w zeszłym roku, bo prosiłam o opis stoiska, a nie psa. Znalazłam zapinki dopiero na drugi dzień, ze zdjęciem fibuli koleżanki, bo jako nie-żelaziarka nie potrafiłam dogadać się nawet po laicku. A i tak musieli mnie przekierować, znowu pod wioskę piastowską. Przypadek?

sobota, 26 sierpnia 2023

Obcy pasażer (2020)

Miałabym lepszą propozycję. Bardziej w duchu produkcji

[No nie mogę z tego tłumaczenia, dystrybutor był na rauszu i zatwierdził na odpierdol?]

Jeśli mieliście deja vu o Alienie, nieprzypadkowo - Dan O'Bannonn obok "cukru, słodkości i śliczności" podał historię o załodze bombowca B-17 (takiego, jak w filmie), podczas drugiej WŚ (też jak w filmie - przypadeG?), nękanej przez niezbyt pokojowo nastawionego gremlina (a to już nie jak w filmie).

A czymże to szkaradzieństwo - jak się po wstępie domyślacie - jest? A czymże nie jest? Przede wszystkim czymś starym, wykombinowali go piloci i technicy RAF-u jako "to nie ja źle wkręciłem tę śrubkę, ja to zrobiłem porządnie, musiał ktoś poluzować!", mimo, że wszyscy mieli więcej niż osiem lat. A jako że trwała paskudna wojna, ludzie łatwiej podchwycili bajdurki, niż wyśmiewanie kilku gapowatych naziemnych. Psychoza kabinowa i ostrzał Osiowców też robiły swoje.

Oraz to, że trepy nie są najbłyskotliwszymi węgielkami w palenisku.

Ani sympatycznymi. Po dołączeniu na ostatnią chwilę do załogi Głupiego Błędu (nie żartuję, tak się ten bombowiec nazywał, wojskowi mają dziwne poczucie humoru) pierwszym, co napotyka Maude, heroska, jest szowinizm w najczystszej postaci. Taki, na który nie działa nawet wrzask. Albo zestrzelenie japońskiego myśliwca. Powód, żeby się w to ładować, Maude miała jednak bardziej przyziemny, niż Naru w Prey, w znaczeniu, że nie zamierzała niczego udowadniać, tylko przeżyć. Szczegóły chęci przeżycia tu i teraz mają kiepski wydźwięk, i bez nich dałabym wyższe noty, ale mam podejrzenie, że bez nich Amerykanie by nie ogarnęli. Well. Gdyby czas i miejsce nie były takie mizoginistyczne, bardziej by mi się podobał.

Ale podobał się i tak. Podobało mi się długie ujęcie przepełźnięcia po brzuchu samolotu, gremlin, soundrack, dialogi przez interkom z jedną postacią na wizji (zapożyczone z Locke, który na wykopaliskach był znany jako "film z Tomem Hardym jadącym ciężarówką"). 

W temacie amerykańskich pilotek lat czterdziestych jest też trochę inne tematycznie, ale też horror, opowiadanie Najdzielniejsi z nas dotknęli nieba Carrie Vaughn z numeru 7/2021 Nowej Fantastyki.


Shadow in the Cloud
reżyseria: Roseanne Liang
wystąpili: Chloë Grace Moretz, Nick Robinson, Beulah Koale, Callan Mulvey
__________
ilustracja: IMDb

czwartek, 10 sierpnia 2023

Seeing orange, czyli ślepota kolorów osiąga nowy poziom

Wzrok Predatorów jest drugą najbardziej frapującą w nich rzeczą, zaraz po wysokiej śmiertelności, która każe wykluczać filmy z ich udziałem ze slasherów (chyba, że naciągnąć to na Krzyk). Wszędzie w kosmosie zasady fizyki są takie same. Czyli termolokacja działa tak samo. 

(Chyba, że już na starcie masz wpisane w egzystencję, żeby dać Arniemu fory w sytuacji, w której NPC przetrwałby kilka sekund.)

Prequel poszedł o krok dalej... w dziwnym kierunku. Nie wiem nawet, czy to kierunek dopuszczalny w trzech wymiarach. Nowatorskie, jak również rodzące pytania do kogoś, kto zna się na botanice. Ja się na ten przykład nie znam, za to mam babcię znającą się na ziołolecznictwie. Co ma się do sytuacji jak optyka do astrofizyki, ale przydałoby się wyjaśnić, na jakiej zasadzie właściwie opiera się roślina z Prey.

Najwyraźniejsza stopklatka, jaką się dało. Liście niżej, musiałam szukać osobno

Wizualnie kwiatek przypomina nagietka (Calendula), i na pewno został przez niego "zagrany". Nagietki rzeczywiście działają przeciwzapalnie i przeciwinfekcyjnie, zwłaszcza na grzyby, podawać go można jako napar do okładów i przemyć, a doustnie na problemy z jelitami. Moja babcia robi z niego maść na otarcia i skaleczenia. 

C. officinalis, zdjęcie z lipca 2023

Jest tylko jeden problem - to roślina eurazjatycka. I to bardziej euro. Więc albo koloniści przywlekli ją tak w XVII wieku i Komancze nauczyli się ją wykorzystywać w raptem kilka pokoleń, albo...

Astrowate (Asteraceae) to na tyle stara i rozległa rodzina, że przedostała się i przez Beringię. To, co można spotkać w Ameryce, nazywa się aksamitka (Tagetes), i niektóre odmiany mają płatki podobne do tych nagietkowych, więc mamy zwycięzcę! Pomarańczowa totsiyaa to aksamitka! Działanie lekarskie podobne, skupione głównie na chorobach oczu, układu trawiennego, oddechowego, profilaktyce nasercowej i przeciwpasożytniczo. Kwitnie wrześniem, czyli wtedy, co akcja filmu. Ma też bardzo ciekawe wykorzystanie w celebracjach Día de Muertos jako cempasúchil, co jest wprawdzie częścią kultury meksykańskiej, ale to film o zgonach, czyli hej, zauważyliście, że pannę utrzymała przy życiu roślina służąca do nakierowywania duchów? [Koleś, na którym przypadkowo przetestowała maskowanie ciepłoty, nie miał tyle szczęścia, z drugiej strony niedoszły obiad pumy na pięćdziesiąt procent nie kipnął, dwa do jednego].

T. erectazdjęcie z lipca 2023 (klimat wariuje, to i rośliny kwitną poza sezonem)

Obniżenia temperatury zewnętrznej zażywających, w różnych stanach zdrowotnych, do temperatury bliższej otoczeniu, nie skomentuję, jako że nie jestem lekarzem. Zastanawia mnie tylko ogólnie dobra forma protagonistki pomimo wprowadzenia się w ten stan. Musiała się szybko przyzwyczajać do zimna. Albo technologia optyczna Predatorów nie jest zbyt subtelna.

Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że odpowiedź na najskuteczniejszy kamuflaż przeciwtermiczny cały czas mamy pod nosem, zawsze (crossoverów nie wliczam, to było dno).

poniedziałek, 10 lipca 2023

Ciemna Gwiazda (1974)

Ten plakat nie oddaje dziwności, uwierzcie mi

Przejadły się te wszystkie czyste i wymuskane statki kosmiczne z uprzejmą i wymuskaną załogą ratującą świat i ludzkość (zwłaszcza ludzkość, świat może przy okazji)? Co powiecie na międzygwiezdnego bombowca, którego załoga to nienawidzący siebie nawzajem hipisi, z wysadzaniem planet jako jedynym sensem życia?

To nie jest film, jakiego by się chciało, powinno się go oglądać takim, jakim go podali i nie wyrabiać nadziei - nie działały pięćdziesiąt lat temu, jak i teraz nie będzie działało. Roszczeniowe dziatki.

Kosmos jest rozległy i dołujący, a towarzystwo wcale tego nie pomniejsza - od kiedy fotel zabił kapitana (to naprawdę... powinno podpowiedzieć), jedynym, co powstrzymuje załogę od pozabijania się, to system bombardowania wymagający więcej niż jednej osoby do obsługi. W końcu po co zostawać samemu, jeśli nie miałoby się nic do roboty? I ta robota jest jedynym, co jeszcze trzyma w kupie ten kłąb szajby nazywany poczytalnością?

I żeby było ciekawiej, jedna z bomb co i rusz otrzymuje sprzeczne sygnały, przez co w końcu słusznie traci cierpliwość. I wierzcie mi, samoświadoma bomba nie jest tu w cale najbardziej odklejoną rzeczą. Gadała sensowniej, niż jeden z załogantów. Ale jak dogadać się z kimś, kogo jedynym celem istnienia jest wybuchnąć, żeby nie wybuchł?

Grzeczny komputer pokładowy mnie rozwalił. Kosmita będący DOSŁOWNIE niedodmuchaną piłką plażową z zakonserwowanymi gęsimi nogami wypadł realniej od tego czegoś z Life (i w sumie też ze Sputnika. Napisałbym o tym filmie, ale teraz to niepoprawne politycznie), tylko właściwie jak udało mu się złapać miotłę? Poza tym było zabawnie, psychodelicznie, i wpisuje się w trend niewalczenia z nieuniknionym.

I last, but not least - jeśli śledzicie ten blog od dawna, to już wiecie, że Ciemna Gwiazda jest jedną z bardzo wielu składowych Aliena [który raz ja już to linkuję?]. Ba, nawet napisał go ten sam facet, O'Bannon! I gra tutaj! Zdecydowanie wygląda na gościa, który wymyśliłby horror o porypanym cyklu rozrodczym kosmity.

A reżyser w następnej dekadzie popełnił największe dzieło, jakim jest The Thing.

Ten oddaje. A poza tym mi się podoba. Nawet widziałam koszulki

Dark Star
reżyseria: John Carpenter
wystąpili: Brian Narelle, Dan O'Bannon, Cal Kuniholm, Dre Pahich
__________
ilustracje: IMDb

niedziela, 9 lipca 2023

"Zero Szans 2. Inne Jutro", Rafał Kosik

Guess, who's back!

Wypadu do Azji ciąg dalszy [*patrzy na ilość stron obu części, porównuje z innymi częściami i udaje, że nie widzi*]. Na wstępie "zaspoileruję", że zagadka zaginięcia lotu się rozwiązała; w zamian już nie wiem, czemu Czarna Rzeka i yakuza ścigały grupkę polskich licealistów (albo to przegapiłam. Nie czytajcie podczas sesji, wszystko wycieka uszami).

Inną rzecz mogę zwalić na wydawnictwo, że nie sprawdzili: Felix ani Net nie mieli za Chiny pomysłu, na co sekcie telepatyczne zdolności Niki. Porozumienie z Nowym Bogiem chwilowo zawiesili z powodów "to tylko spekulacje" (tego nie zaspoileruję, przeczytajcie; powiem tyle, że to ma związek z zaginięciem lotu 418), i wypadło im z głów, że ledwie parę miesięcy wcześniej (dwa? trzy?) Morten porwał Nikę dla jej zdolności, bo była w stanie przejąć kontrolę nad wieloma ludźmi naraz (dla kojarzących Kinga - "pchnięcie" się kłania). Na pewno im to wyjawiła, więc albo mieli zaćmienie przez kadzidła, albo redakcja przegapiła. Wyglądało więc to tak, jakby Nowy Bóg (domyślam się, kto nim był, ale znowu: to byłby spoiler) potrzebował Niki do "rekrutowania" nowych wyznawców. Ale nadal nie wiadomo, co dziewczynę właściwie ciągnęło do Azji.

Broni się za to warsztat - napięcie! coś się zaraz stanie! i to jak się stanie! Kosik umie korzystać ze strzelby Czechowa, bo kiedy ktoś coś robi, to zaraz ma konsekwencje. Zdumiewa mnie ta umiejętność ogarniania zmienności świata. To musiał być długi trening.

(APO strzelby, czy tylko ja mam wrażenie, że Niski Nierzucający Się W Oczy Azjata Z Wąsikiem ma coś wspólnego z książką o komputerach kwantowych?)

Nie wiem, jak traktować Osmozę - to miała być satyra polityka? Bo wyglądało raczej na dokładny odpis stanu rządu na dzisiaj.

Początek mocno mi się kojarzył ze świetnym Bullet Train. Tylko bez przemocy, trupów, przekleństw, ruskiej mafii i katastrofy w ruchu lądowym. To co zostało? Komedia omyłek, humor i dalekowschodni pociąg. Oraz protagonista mający pecha, ale mający szczęście.

Zakończenie przypomina mi trochę początki swojego pisarstwa (nadal doszufladnego, bo trudno z wydaniem), z liceum, kiedy nie miałam za choroby pomysłu na finał, więc wcisnęłam miks ostatniego odcinka sezonu ulubionej kreskówki z Riordanem, na co beta miał uwagę, że jakoś za łatwo im poszło. No nie umiem w minionki. W każdym razie zakończenie ZS2 wyglądało jak napisane z dedlajnem dyszącym na kark, wszystko działo się za szybko, zwłaszcza w ostatnim rozdziale, gdzie nagle wyskoczyła postać, którą nie wiem, czy od początku była w planach jako część tego wszystkiego, czy w ostatniej chwili. Wrażenie miałam takie, jak gdyby ta książka była filmem, w momencie osiągniecia miejsca przeznaczenia ktoś odpalił speed motion, żeby zamaskować błędy. Śmig i gdzie przyczyna?

Na koniec coś, co łamało mi głowę od gimnazjum - jaki to rok? Zamysł był taki, że seria nie miała być osadzona w żadnej konkretnej dekadzie tego stulecia, ale niestety zdradzili się już w Teoretycznie Możliwej Katastrofie - dokładnym rokiem śmierci mamy Niki, i tym, że Nika miała wtedy jakoś z pięć lat. Nie wiem, może to poprawiają w nowych wydaniach, ale w moim jest 1997, czyli seria startuje w 2005, a teraz byłby 2007. 

Z innej beczki - w jednym miejscu było "lot 518", ale nie pamiętam, gdzie :-P.

niedziela, 18 czerwca 2023

"Projekt Hail Mary", Andy Weir

Za najlepszy tekściarsko kawałek Iron Maiden uważam Satellite 15... The Final Frontier (podobne do Space Oddity, jeśli jest tu ktoś z przeszłości). To wspaniała metafora pogodzenia się z nieuniknionością, a poza tym sytuacja z Projektu Hail Mary jest podobna.

Zaczynamy w miejscu, w którym hero ocyka się w sąsiedztwie mumii, z taką amnezją, że dopiero serią eksperymentów udaje mu się zorientować, że oto jest porzucony w kosmosie, cholera wie gdzie (I'm stranded in space, I'm lost without trace). Wspomnienia wracają mu chronologicznie, więc orientujemy się wraz z nim, że lecimy w stronę gwiazdy, i nie, nie mamy w nią wlecieć z ładunkiem wybuchowym (Too close to the sun, I'm surely will burn); choć Ziemia faktycznie zamarza. Nie ukrywam, że opis z okładki trochę mi zepsuł niespodziankę. Jeśli na tym etapie to się kojarzy z W stronę słońca, pewnie właśnie tak miało być.

No tak. Ratowanie świata, ostatnia nadzieja ludzkości. Ach, ach. Po inwazji MCU mam przesyt tego całego poświęcenia dla dobra większości, chyba przeczytam Marsjanina. Ale dobra, na Amerykę nie poradzisz.

Natomiast hero władował się w misję samobójczą (I haven't a chance of getting away), bo jest naukowcem. Wreszcie jakiś postęp. Co w kosmosie miałby do roboty trep, nareszcie realizm! Choć w sumie śmiesznie byłoby obserwować wojskowego próbującego rozkminić biologię astrofagów (zaraz) i tajemnicę Tau Ceti. Szczęśliwym trafem hero przypomina sobie, że ogarnia, z czym się je te astrofagi, a etat nauczyciela przyrody może być atutem.

Duchem science fiction są kontakty z pozaziemskimi formami życia, amirite? Czego nie zaspoilerowała okładka, to że jedziemy dwoma tropami - wrogie formy i przyjazne formy. Przy czym wrogie to trochę nadużycie, astrofagi po prostu sobie funkcjonują, i przypadkiem to funkcjonowanie jest problematyczne dla innych żyjących. A raczej tego stopnia rozwoju cywilizacji. No bez jaj, jedynym powodem, dla którego to wszystko się dzieje, jest wąski moment pomiędzy wynalezieniem komputerów, atomu i lotów w kosmos, a ogarnięciem tego w sposób umożliwiający rozwiązanie problemu bezboleśnie, nawet hero o tym wspomina! W przeciwieństwie do niego, ludzkość zdecydowanie nie wzięła sobie do serca słów piosenki Iron Maiden.

I nie byli w tym odosobnieni. Ten sam problem dzielą przyjazne formy. Na początku hero włączyła się schiza, czy aby nie skończy na talerzu, ale strach ma wielkie oczy (spoiler - ten kosmita nie miał oczu), Eridianin o ksywie Rocky okazał się chętny do współpracy. Da się nie wpaść w panikę przy spotkaniu kosmity? Da się! Dobrze, że główny nie był wojskowym. (Mała dygresja APO Eridian - ze świadomością braku kreatywności ich planetę określa się jako Erid, co miałoby sens, gdyby o ludziach mówiło się Ziemianie, nie ludzie. Ja po prostu nie cierpię motywu nazywania kosmitów po ich macierzystych planetach, przecież wszystkie formy życia z tamtego ekosystemu to Eridianie! Najwyraźniej z hero żaden humanista). Oraz to, co mnie najbardziej ujęło - komunikacja międzygatunkowa. Uwielbiam to przedstawienie pierwszych prób porozumienia z Rockym, opartym na innej biologii i systemie liczenia! Wprawdzie w drugiej połowie to trochę schodzi na dalszy plan, bo ratowanie świata, ale Weir jest konsekwentny i trzyma się różnic kulturowo-technologiczno-środowiskowych do końca. (Dygresja #2: to był dopiero drugi kontakt z kosmitami, pierwszymi były astrofagi. Z nimi było typowo - do labo, i jak tylko się ludziska połapały, że można je rozmnażać, to dawaj eksperymenty! Założę się, że to samo myśleli pierwsi pasterze-rolnicy neolitu, gdy tylko się połapali, że mogą wpieprzać się w życie seksualne innych istot żywych. Ten gatunek nigdy nie rozczarowuje, gdy chodzi o rozczarowanie).

Jeśli nie ogarniacie fizyki i biologii komórkowej, nie polecam. Ostrzegam - dużo, dużo cyferek! To bardziej science fact, nie fiction, więc to fanów nauki w stanie czystym zachęcam. Szczególnie zaznajomionych z FNiN (starsze pokolenie, typ podania wiedzy nie jest dostosowany dla młodych) zachęcam, znajoma woń fizyki odpowiedzią na rozterki! Może i nie rozumiałam połowy z tego, co tłumaczył, ale jak fajnie się to czytało! (We FNiN, jakby co, problemów z tym nie miałam. Widać nadal mam dziesięć lat :-P). Rysunki mogłyby być pomocne. 

Z postaci najwięcej da się powiedzieć o Stratt. Znacie ten mem "jeszcze nikt nie powiedział nic tak prawdziwego i jednocześnie kontrowersyjnego"? Cała Stratt. Zimna sucz o myśleniu tunelowym, ale kurde, jak trudno nie przyznać jej racji! Ona nie owija w bawełnę ani nie bawi się w półśrodki, ona działa! Jest jak strona osobowości zmuszająca do wyjścia ze strefy komfortu, żeby nie obudzić się we wrzątku. Taka antybohaterka. I nie zgadzam się z nią, ucieczka to nie jest karygodna postawa, jest bardziej naturalna niż poświęcenie (przeczytajcie to, nie będę spoilerowała). Nie pasowało mi tylko jedno - misja na top top top priority, nic się nie ma prawa spieprzyć, każda technologia przetestowana śmidryliard razy, bagaż i biblioteczka mają uwzględniać każdy możliwy scenariusz, w tym nieprzewidziany... a nie wpadła na procedury na wypadek amnezji? Trzy osoby z jednakową szansą kipnięcia, i nikt nie pomyślał nawet o głupiej kartce "nazywasz się ... twoim zadaniem jest ... masz czasu ..."? LOL

Główny bohater... No, o ironio aż tak w pamięć nie zapadł. Większość przeczytanych przeze mnie książek jest pisanych w trzeciej osobie, więc odruchowo traktuję narratorów jako bezosobowych, głównie dlatego. Częściowo przez czas teraźniejszy, bo go nie lubię. I wreszcie, bo to raczej everyman. Ale miał bardzo fajne poczucie humoru.

A oto, co uważam za najlepszy fragment:

– Mam go! – odezwałem się podekscytowanym tonem.  Ukatrupiłem drania!
 Brawo – odparła Stratt, nie odrywając wzroku od tabletu.  Jest pan pierwszym człowiekiem, który zabił obcego. Jak Arnold Schwarzenegger w Predatorze.
 Wiem, że to miał być żart, ale tamten Predator sam wysadził się w powietrze. Więc pierwszym człowiekiem, który rzeczywiście zabił Predatora, był Michael Harrigan, którego grał Danny Glover w Predatorze 2.
- str. 71 

poniedziałek, 12 czerwca 2023

O powstawaniu "Predatora", cz. 3: Jesteś w dżungli, skarbie, zginiesz tutaj marnie

Jednym z mniej oczywistych wniosków, które przychodzą przy porównywaniu ksenomorfów z Yautja, jest dychotomia wnętrze-zewnętrze (odpowiednio) - pierwsi straszą w korytarzach, drudzy w plenerze [na tym przejechały się oba AVP]. Żeby było śmiesznie, plany zdjęciowe ładnie to odzwierciedlały. I dlatego w tegorocznym odcinku wcale nie cicha bohaterka planów wszystkich, fanfary, dżungla.

Nie należała ona do prostych współpracowników, co to, to nie. Mieszczuchom strefy umiarkowanej szybko pokazała ich miejsce; pewnego razu zatrucia pokarmowego po niefiltrowanej wodzie hotelowej dostali wszyscy, poza reżyserem, który miał paranoję na punkcie przynoszenia "swojego" prowiantu, i po usłyszeniu "Cięcie!" zrobił się wyścig ku wygódce. Nie mówiąc o efektach dźwiękowych zza gwatemalskiej strony granicy, zapewnianych przez lewicowych rebeliantów. 

Szwarceneger z boa cesarskim (B. imperator, nie ma chyba polskiej nazwy)

Jednak spécialité de la maison dżungli byli ci, co skaczą, i pełzają - jadowite węże, pijawki, komary, i żaby, zwłaszcza żaby.

Hotel, w którym mieszkaliśmy w Meksyku, był tuż przy skraju lasu, i na trawniku były setki żab wyskakujących z tego lasu. Więc część z nas weszła tam i zgromadziła masę tych żab, wielkich, jak pół bochna chleba, i wypełniło nimi brodzik w prysznicu w pokoju Stana [Winstona]. Później się ukryliśmy i czekaliśmy, co się wydarzy. Kiedy Stan wrócił do pokoju, po kilku minutach słyszeliśmy, jak wrzeszczy: "Żaby! Żaby! W moim pokoju są żaby! Kto wpuścił żaby do mojego pokoju!?". 
- Richard Landon, facet od mechaniki (jak jest po polsku mechanical designer?) 

Pierwszym i jedynym podejrzanym Winstona był jego stary kumpel, Arnie. Jako że byli dorosłymi, odpowiedzialnymi ludźmi, to miało ciąg dalszy:

Kazał nam pozbierać żaby i wrzucić do pokoju Arnolda. Tyle że nie mieliśmy pojęcia, że żona Arnolda, Maria Shriver, odwiedzała go tego weekendu. I to nie Arnold znalazł żaby, tylko właśnie Maria. I nie bawiło jej to. 
- znów Landon

Panowie nie wyjaśnili sobie tego, przez lata każdy czekał na przeprosiny tego drugiego. I ciągnęłoby się to do 2008 (roku śmierci Winstona), gdyby nie nocne  talk-show, kiedy to Schwarzenegger zapewnił o swojej niewinności przed milionami świadków, a Shane Mahan (spec od mejkapu protetycznego) przyznał się do numeru. 

Ikoniczne Wynurzenie, w tle wodospad Misol Ha, 15 km od Pelenque

Biotop też dołożył swoje - wiedzieliście, że nocą w lesie tropikalnym jest zimno? I pamiętacie, że przez całą walkę z Jungle Hunterem Schwarzenneger musiał być utytłany błotem? A technicznie gliną ceramiczną? I że błoto-glina prawem termolokacji wchłania ciepło? Co powinno wykluczyć wszelkie szanse na zniknięcie kosmicie z radaru, gdyby fizyka działała poprawnie?

Więc żeby im chłop nie wpadł w hipotermię, poili go sznapsem. Niestety Schwarzenneger to Austriak, nie Słowianin, więc te 40% tylko go nabzdryngolało. Choć w sumie musiało mu to pozwalać na ignorowanie zimna, więc win-win. Opcja z lampami odpadała, bo wtedy odpadało błoto. Dosłownie.

O ile Arniemu przeszkadzać w wodzie mogły tylko pijawki, to Kevin Peter Hall przebił stawkę - jego kostium już "na sucho" ważył z dziewięćdziesiąt kilo, a pianka lateksowa nasiąka. W wywiadzie Hall stwierdził, że "to nie był film, tylko historia przetrwania".

Pelenque to też ruiny Majów koło miasta. Od lewej: Arnie, Maria Shriver, Brian Simpson, Hall, nie wiem, Steve Wang (rysownik i rzeźbiarz), i parę innych osób

Co dziwne, uszkodziły się tylko dwie osoby: kaskader zastępujący Arniego podczas skoku z klifu do rzeki rozwalił se kolano, a reżyser po powrocie do Stanów zorientował się, że złamał nadgarstek przy upadku z drzewa. Było mu zbyt głupio, żeby się przyznać.

piątek, 9 czerwca 2023

Park Jurajski - 30 lat

Pytanie, jak bardzo wyczulony na ruch był ten wzrok? (Tia, nieścisłości naukowe serii nadal w toku, ale na T. rexy sobie poczekacie. Studia wciągają.)

Tak, Richard Attenborough to brat tego przyrodnika.

Kierunek paleontologia przeżył inwazję po filmie i książce.

Wszystkie gadżety ze sklepiku z pamiątkami to rzeczywiste gadżety reklamowe.

Niestety nie nakręcili sceny tłumaczącej, czemu dzieciak kręcił się po terenie wykopalisk, a była w planie. Otóż ze względów ograniczeń finansowych (pieniądze tylko na jeden sezon, przy potrzebnych czterech), Grant i Suttler muszą korzystać z  pomocy wolontariuszy, a jednym ze sposobów zwabienia ich było zezwolenie na przytarganie ze sobą potomstwa, jako coś a la wakacje. W tej samej scenie wyjawiają się powody do niechęci Granta wobec dzieci - biegają bez opieki, i jedno z nich uszkodziło wykop.

Podczas kręcenia na Hawajach uderzył huragan Iniki (BTW udało się to nakręcić). Attenborough jako jedyny nie dał faka i przespał cały armagedon. Jego sekret? Przeżycie bombardowania Londynu pięćdziesiąt lat wcześniej.

Gdybyście się kiedyś zastanawiali, dlaczego w "jurajskim" parku są głównie kredowe dinozaury, włącznie z okładką - taki projekt najlepiej wyglądał.

Casting na Lex wymagał wrzeszczenia przed kamerą. Później Spielberg przeglądał wszystkie kasety w swoim domu. Ta Ariany Richards była jedyną, która obudziła drzemiącą w salonie panią Spielberg, która uznała, że coś się stało któremuś z dzieci.

Richards wybrała się pierwszego lata po zdjęciach jako ochotniczka na wykopaliska w Montanie, prowadzone przez samego Jacka Hornera, pierwowzór Granta i konsultanta naukowego filmu.

Słyszeliście kiedyś o "Obcych z dinozaurami"? James Cameron sam chciał uniknąć tego efektu, i zrezygnował z reżyserii. A mogliśmy mieć Schwarzeneggera jako Granta, Billa Paxtona jako Malcolma (czy to by oznaczało, że byłby jedynym człowiekiem sponiewieranym przez ksenomorfa, Predatora, Terminatora I DINOZAURA?), oraz Charltona Hestona jako Hammonda. Prawdopodobny angaż na Ellie Sattler nieznany, ale pewnie dostałaby go Jenette Goldstein, albo Linda Hamilton.

Podobno Spielberg dubbingował ryki tyranozaura, doprowadzając aktorów do łez ze śmiechu.

Tak się złożyło, że tuż przed premierą odkryto utahraptora, dokładnie tych samych rozmiarów co "welociraptory". Stan Winston zażartował: "Zrobiliśmy to, wtedy oni to odkryli".

Scena z chłodnią powstała w urodziny Josepha Mazzello. Przy jednym ujęciu kukła raptora na kółkach uderzyła go pazurem w głowę. Gdy już się pozbierał z podłogi, ekipa zaśpiewała mu "Happy Birthday".

Atak raptorów w pomieszczeniu technicznym był dla Laury Dern trochę zbyt realny.

Strzelba Muldoona to Franchi SPAS 12, jedna z najbardziej typowych dla filmów przez ładny wygląd. Spielberg zatrzymał ją po zdjęciach.

"Automatyczne" samochody były prowadzone z bagażników pod plandekami, przy pomocy małych ekranów przekazujących obraz z kamerek, przy desce rozdzielczej i na przednim zderzaku. Niezbyt ukryto ten sprzęt.

Rysunki w przyczepie Granta i Sattler to najaktualniejsze na wczesne lata 90-te rekonstrukcje przeżyciowe raptorów, autorstwa paleoartysty Gregory'ego Paula, którego Predatory Dinosaurs of the World służyły Crichtonowi przy pisaniu książki.

Storyboardy zrobili wcześniej niż scenariusz.

Na filmiku edukacyjnym przez ekran leci kwas nukleinowy, nie dinozaurzy, ale i nie randomowy - oto pierwszy kompletny fragment DNA, jaki udało się odczytać, kodowanie enzymu przeciwwirusowego bakterii E. coli.

Jack Horner uważał, że dromeozaurydy powinny mieć pióra, ale Spielberg uparł się, że nikogo tak nie przestraszą.

Dominikański bursztyn ma od 10 do 30 milionów lat. A komar to przedstawiciel jedynej rodziny pijącej nektar, nie krew. Mioceński Ogród Botaniczny, oto co by otrzymali.

W pierwszej połowie wszystkie dinozaury poza brachiozaurem są poniżej postaci, w drugiej powyżej (poza dilofusiem). 

Luz, nikt nie rzucał na dach koziej nogi, to atrapa.

Rexy zareagowała na automatycznego forda tak agresywnie, bo przez lakier myślała, że to intruz. Brawo, parku.

Cztery lata później w Relikcie Jophery C. Brown też grał pierwszą ofiarę on-screen, i to zabitą przez coś ze stajni Stana Winstona.

Ratunek przed raptorami powstał po tym, jak producenci uznali, że to Rexy jest największą bohaterką filmu.

Spojrzenie Rexy po połknięciu kozy to prztyczek do Rancora z Powrotu Jedi, bo Lucas i Spielberg to starzy znajomi.

Odchody triceratopsa były z błota, gliny, słomy, i pokryte miodem z papajami dla przyciągnięcia owadów, czyli nie śmierdziało pod niebiosa.

O dziwo najtrudniejszym efektem była woda wstrząsana stąpaniem Rexy. Udało się dopiero po umieszczeniu strun gitarowych pod deską rozdzielczą, żeby w nie tłuc poza kadrem.

Każdy aktor otrzymał model raptora; u Dern to nie był szczęśliwy pomysł, kiedy jej synek to zobaczył, darł się jak opętany. Dern uznała, że kiedyś na pewno się przyzwyczai (nie wiadomo, jak teraz).

Spielberg urwał się podczas postprodukcji na dwa tygodnie do Polski, żeby popracować nad Listą Schindlera

Jedyną osobą, która nie miała wrogiego spotkania z dinozaurami przez cały film, był Hammond. Ironia, bo w książce zabiły go prokompsognaty.

Na liście płac grają przez chwilę główny motyw Bliskich Spotkań Trzeciego Stopnia.

poniedziałek, 1 maja 2023

"Skrzynia pełna dusz", Marcin Mortka

Serie beletrystyczne przypominają trochę seriale - lepiej załatwić je na raz, bo się pozapomina. Półtora roku przerwy mogło kiepsko wpłynąć na moją ocenę, przez co porównań warsztatu nie będzie. Możliwe też, że znieczuliłam się na wulgaryzmy, bo w tej części mi właściwie nie zawadzały. Nie wiem, co o tym myśleć.

Nie pamiętam, jak było poprzednio, ale teraz czepiłabym się scen walki, które miejscowo spowalniają zbędne w tej sytuacji epitety. Jestem zwolenniczką dostosowywania opisu do dynamiki sceny, i miałam tu wrażenie, że akcja momentami buforuje. Wciskanie słowa "celny" naprawdę nie jest potrzebne, jak już się wspomniało, że przeciwnik nie wstał po oberwaniu.

Mam też wątpliwości co do stosowania przez postaci jak najbardziej realnych imion. Zwłaszcza przy pozmyślanych. Te wszystkie Edmundy i Korneliusze brzmią przy Kaniach i Vladanach schizofrenicznie.

Wspominałam, że wszystko tu jedzie na konsekwencjach? Ano okazało się, że wzmianka o misji na początku pierwszej części nie była luźna - to był odsunięty w czasie prolog. O protagoniście nie umiem powiedzieć nic poza właśnie tym, że od początku serii wplątuje się w coraz większe szambo, i choć się certuje, że on chce być tylko rodzinnym facetem, nie przeszkadza mu to w przyjmowaniu rozplątywania sytuacji, jakby władyki nie miały nikogo właściwszego. Bo chyba nie mają. Siły Złego (z wielkiej, tak się u nich złe siły nazywa) buszują nawet w księciowskich obejściach, a wszystko w rękach karczmarza dorabiającego po godzinach jako najemnik. Dziwna kraina.

O co biega ze skrzynią, dowiadujemy się dopiero pod koniec, bo wszystko pomiędzy pierwszą wzmianką a faktyczną misją rozbija się o konsekwencje akcji z pierwszej części i politykę. Niemniej cały czas daję plusa za konstruowanie przez autora tropów. Poza tym poznałam kilka archaizmów, o których nawet nie wiedziałam, że ich nie znam.

Dobrze, że oszczędzono tym razem kliszy "kobiety u władzy lecą na narratora". Albo zapeszę, zobaczymy w czwartej części (na ilu to się właściwie skończy?).

środa, 26 kwietnia 2023

O powstawaniu "Obcego", cz. 2: To nie ten nawiedzony dom, którego szukacie

Zanim Ridley Scott zepsuł wszystkim zabawę trzydzieści trzy lata po premierze, teorie o statusie ontologicznym koromysła, z którego wytargali gapowicza, wahały się od statku kosmicznego (bitewnego - tu Scott dopiął swego), przez obserwatorium kosmiczne (ten fotel), po magazyn. Świątyni, z tego co czytałam, nie obstawiano zbyt popularnie. Tymczasem to właśnie ona była najbliższa prapoczątkom.

Przynajmniej prapoczątkom magazynu. Funkcję statku z kościotrupem pełnił... statek z kościotrupem.

Idąc za kolejnością ze scenariusza, pierwszy znaleziony byłby wrak - jako źródło sygnału odstraszającego (pomylonego przez załogę z ratunkowym, ale skąd ich komp miałby program deszyfrujący kosmiczną komunikację? Abstrahując od tego, że w kosmosie nikt nie usłyszy twojego niczego, bo to cholerna próżnia.). Powiązania z ksenomorfami miało nie być, inna cywilizacja, ufok to tylko pechowy podróżnik (jeszcze Scotta powyklinam, widzimy się za rok).

Poznajecie? Ron Cobb, który odpadł za bycie racjonalistą

Do projektowania rzucono wszystkich, mniej lub bardziej za zgodą studia, ale Scottowi zawsze coś nie pasowało - zbyt NASA, zbyt nieoniryczny, zbyt drogi do konstrukcji. Cobba przeniesiono do Nostromo i technologii, bo "jedynym problemem był jego racjonalizm... Zdecydowałem się polecić mu robienie pęknięcia na wraku statku, ale kiedy poprosiłem o irracjonalny kształt, był wstrząśnięty. Nie mógł tego unieść. Chciał zatrzymać konwencjonalną technologię w stylu latającego spodka, lub innego UFO", mówił Scott.

"Gnomi zamek" Chrisa Fossa

"Brązowy Homar", wersja 10. Ale czy na pewno jest do dołu brzuchem?

Foss zaszedł dalej - było dziwnie, było nieziemsko, ale nie strasznie. Taki "zamek gnomów - kolorowy, interesujący i piekielnie dziwaczny, ale nie przerażający", jak stwierdził O'Bannon. Druga próba "to piękna, brązowana konstrukcja w kształcie homara osiadła na piasku. Była bardzo technologiczna, bardzo dziwna i trudno było zgadnąć, jak mogłaby się wznieść w powietrze". Dalej nie to.

Nawet Moebius nie przeszedł

Szanse Jeana Girauda przepadły, gdy już podczas produkcji fantastyczna otoczka zaczynała schodzić coraz bardziej ku realizmowi (jednak Cobba już nie chcieli na tym stanowisku), o krwawa ironio. Jednak Scott polubił prace na tyle, żeby umieszczać tę wersję na ridleyogramach.

Ridleyogram z "wrakiem Moebiusa"

Nawet za bardzo ku realizmowi. W październiku '77, tuż przed zatwierdzeniem przez Foxa zajęcia się robotą, Giler i Hill przedobrzyli w drugą stronę - po co przekombinowywać, skoro raz, że nie możemy się dogadać, a dwa, że studio nadal podchodzi do pomysłu jak pies do jeża - i... wywalili wszystko kosmiczne na rzecz ludzkiego ośrodka z bronią biologiczną. Równie dobrze mogliby zrobić film o tirze na bezludziu Arizony za Zimnej Wojny.

Sześć siódmych załogi L-52 znikła w pustkowiu (Niezwyciężony... wiem, jestem monotonna), zostawiając po sobie zdeformowany szkielet, chwilowo rozwiązując finansowo uciążliwy problem Space Jockeya. Chyba wiem, do którego pomysłu wrócił Scott, kombinując Prometeusza.

Australia drugim końcem Wszechświata. Szkoda, że nie znałam tego obrazu dwa lata temu

Szczęśliwie dla kina, wiosną Fox dał się przekonać do powrotu do innych form życia, i do zatrudnienia nad pracami Gigera (to drugie nadal niechętnie, ale przy ciągłych zmianach koncepcji trzeba było w końcu złapać przynajmniej jedną myśl, zdjęcia startowały za klika tygodni). Tak oto, podczas bezsennej nocy na oparach LSD, Giger dał się poprowadzić swoim lękom i aerografowi. I od tej pory projekt został.

Giger podszedł do sprawy organicznie - oto "aerodynamiczna kość"

Żeby nie było zbyt pięknie, wskoczył problem zbudowania praktycznego modelu z jak najdokładniejszym podobieństwem do projektu - coś, co wygląda pięknie w dwóch wymiarach, w trzech wypada inaczej. Do tego w lipcu wariujący przez ciągłe odganianie od prac O'Bannon przekonał Carrolla (jednego z producentów), że wrak jest za mało mechaniczny, i widzowie mogą go nie odróżnić od krajobrazu (też bardzo bio, dzieło Gigera ze żwiru i kości. Sterta "budulca" przed warsztatem w Shepperton budziła konsternację). Odpuścili wejściu, bo i tak mieli gotową dekorację (autorstwa Petera Voyseya, którego Giger bardzo cenił za wyłapanie ducha rysunków). Giger już i tak miał dość tej dwójki przez regularne wizyty z pomysłami.

Pierwszy obraz Gigera był nokautujący. Jedno spojrzenie i już wiedziałem - to jest to! Inni tego jednak nie rozumieli, musiałem się postawić i powiedzieć: "Nie dostaniecie lepszego wraku, nie kombinujcie". Wiesz, Giger to szczególny przypadek, a kiedy coś jest takie dobre, musisz to rozpoznać i zostawić w spokoju.
 - Scott

Carroll uznał jednak, że Giger "sypie pomysłami z rękawa" (według słów samego zainteresowanego), ale szczęśliwie dla Szwajcara, "czas działał na jego korzyść" - razem ze Scottem zagrali na zwłokę,  przetrzymując stary projekt nienaruszony, aż do końca deadline'u.

Voysey i model - jak z obrazka (Gigera)!

Plan planetoidy i wejścia na statek
[zdjęcie pochodzi z książki Jak powstał Obcy]

Na dodatek przywrócili Pilota. Bo głupio by wyszła sama dziura w podłodze.


O ile w filmie i jego kontynuacjach Obcy nie sprawia wrażenia, jakby umiał wymyślić proch, to jego gatunek był odpowiedzialny za świątynio-piramidę - więcej, to było centrum ich religii i cyklu rozrodczego. Aby zostawić trochę tematu na następne lata, uprośćmy, że cykl wymagał udziału żywiciela dla larwy/noworodka/whatever, i budowano na tych żywicieli specjalne ołtarze. 

Cobb reklamuje - dlaczego mam skojarzenia z lovecratfowskimi Przedwiecznymi, nie wiem

Foss nie kombinował aż tak, jak z "zamkiem" i "homarem" - w końcu inni kosmici

Podoba mi się to skamieniałe drewno

Na początku '77 Piramida rozrosła się w całe miasto - Czerwone Miasto, "łańcuch stumetrowych czerwonawych wzgórz z piaskowca majaczących w oddali" (W górach szaleństwa?) - ale budżet kazał przywrócić pojedynczy budynek. W październiku, wtedy, gdy wrak skończył jako zrzynka z lemowskiego "Kondora", Piramida (de)ewoluowała w plastikowy Cylinder, wyglądający jak jeden z tych silosów zbożowych z Australii.

Świątynia miejska Elliota Scotta, część wizualizacji kosztorysu

Od pierwszego czytania Giler i Hill nie byli uszczęśliwieni piramidą, kojarzącą im się zbyt vondanikenowsko. Scottowi też zbyt przypominała Ziemię, dlatego po odstawieniu "ludzkiej placówki bioinżynieryjnej" postawili na prostszy Silos. W kształcie cyca. Wchodziło się przez "brodawkę". W kontekście płodnościowym przybytku miało to sens, ale czy tylko ja dopatruję się w tym podświadomej antytezy podtrzymywania życia? Opuszcza się Silos z czymś odbierającym życie w gardle (to moja dygresja, nigdzie nie ma, czemu taki stan rzeczy).

Zaszaleli i wrzucili do gry Zamek Harkonnena z tragicznie zmarłej Diuny Jodorowskiego, ale można się dopatrywać także nostalgii Scotta za "wrakiem Moebiusa". 

Mnie tam przypomina purchawkę

Ale wiosną '78 "cyc" zniknął, bo był za drogi - wymagał modeli zewnętrza, wierzchu, i paru innych perspektyw. Scott doszedł też artystycznie do wniosku, że przedstawienie i tego elementu wymagałoby rozciągnięcie filmu do trzech godzin. Życiokradne wnętrze zakopano, i przygnieciono wrakiem. Teraz "silos trafił pod statek tak, jakby na mrowisku wylądowało małe UFO, a mrówki przeżarły się na statek niczym pasożyty".

*Wizualizacja*

Złączyli te dwa miejsca w jedno, niepokojące. [...] Według mnie przedstawia ona [pierwotna wersja] znacznie bardziej złowieszczą sekwencję wydarzeń i jest znacznie bardziej pomysłowa niż spojenie tych dwóch kultur.
- O'Bannon

Na "to do liście" otrzymanej przez Gigera 11 lipca '77 wnętrze magazynu zawierało ołtarz w samym centrum, pionowy tunel powyżej, i "pojemniki" rozmieszczone wokół. 

Jako że oryginalne wejście "się zapadło", droga załogi Nostromo prowadziła przez tunel zrzutowy, do którego gatunek Obcego składał jaja. Giger dodał też transportery (prawo, dół)

Przez moment, na samym początku zdjęć (gdzieś w trzecim tygodniu), "koalicja" zażądała uproszczenia magazynu do sześciu jaj, co Giger i Scott uznali za niedorzeczne (vide: salka ofiarna z AVP aka Jak Zepsuć Najsłynniejszych Kosmitów). Stanęło na recyklingu kokpitu Pilota, zmieniając opinię Gigera o filmach, w których jedna dekoracja korytarza udawała całą sieć. Nie do wiary.

Carroll odrzucił też i "ciężarne" kapsuły

Podczas tej wojny tak się ułożyło, że w hali obok gościli The Who, szykujący album Who Are You na sierpień, i mieli lasery do testowania przed najbliższą trasą koncertową. Scenografowie Obcego wypożyczyli rzutnik po znajomości (i dość łatwo, bo właściciel Holoco Ltd. pragnął ich wykorzystania w produkcji pełnoformatowej), i sprzedali Scottowi pomysł na membranę nad jajami.

Magazyn, rzutnik lasera, i kamera. I chyba Kane?

To i tak była tańsza wersja "błony", którą Broussard/Kane miał przebić na ridleyogramach. Trochę taka termoklina.

Magazyn filmowano na samym końcu zdjęć (właściwie niecałe dwa tygodnie przed, na początku października), tuż po Wielkiej Czystce Budżetowej, w pośpiechu i kiepskich nastrojach.


Jak na ironię, największym problemem ciemnego, ciemnego wraku było... oświetlenie. Dla wymarzonego przez Scotta efektu wizualnego używano lamp kwarcowych, które podgrzewały halę w i tak upalne lato do stopnia, w którym "pot zalewał oczy i umierało się z pragnienia". A to tylko ekipa - Cartwright, Hurt i Skerritt nosili autentycznie ciężkie skafandry, z ochraniaczy hokejowych i futbolowych, w których robiło się nawet czterdzieści stopni. Były też autentycznie szczelne, do stopnia, że gdy urządzenie imitujące parę w egzemplarzu Skerritta wpuściło mu do hełmu dwutlenek węgla, obecność butli tlenowych stała się normą. Hurtowi trzeba było cały czas podawać tlen podczas taszczenia go po scenie z twarzołapem. 

I te buty księżycowe. Założyli nam też pomalowane rękawice hokejowe, które się nie zginały. Czuliśmy się jak w ochraniaczach do futbolu i mieliśmy na sobie jakieś dwadzieścia kilogramów. Poruszanie się wymagało ogromnej energii. Pociliśmy się jak świnie. Oddychanie przychodziło nam z trudem. Zapomnieli zrobić nam otwory na powietrze. Nagle pomyślałam: "Nie jest mi aż tak gorąco". Zaczęłam machać rękami... i Tom złapał mnie, kiedy zemdlałam na szczycie siedmiometrowego statku.
 - Cartwright

Scott pozostawał głuchy na błagania, choć "nie winił aktorów, bo to nie on musiał w tym chodzić". Sytuacji nie ułatwiały zmiany trasy przemarszu przez pustkowie, mimo przytwierdzenia skał do podłogi, dmuchawy miotające sztucznym żużlem i olejowy dym. Nie przeszkodziło mu to nawet w kandydowania do nagrody Ojca Roku, gdy wysłał swoich dwóch synów, i dziecko innego filmowca, w mniejszych skafandrach, do scen ze złudzeniem gabarytów.

Dzieci chodziły w skafandrach, widać było tylko ich zmęczone, czerwone buzie. Było tak gorąco, że biedne dzieciaki omdlewały. Przygnębiający widok.
- Cobb

Dopiero instynkt ojcowski nakłonił Scotta do modyfikacji wszystkich skafandrów. Ciekawe, co na to pani Scott.

__________________
źródła:
Jak powstał Obcy, J.W. Rinzler, wydanie I, 2021, wyd. Vesper
Strange Shapes: The Derelict/Pyramid/Silo
Alien Explorations: Alien: The Derelict

sobota, 8 kwietnia 2023

Ciasteczka ANZAC

Kangury w sumie też skaczą i mają długie uszy... Przepis z książki Dzieci gotują: kuchnie świata Agnieszki Górskiej.

- mąki szklanka
- płatków owsianych szklanka
- wiórków kokosowych szklanka
- brązowego cukru szklanki pół
- miodu łyżki 4
- sody oczyszczonej łyżka płaska
- gorącej wody szklanki jedna czwarta
- masła kostki jedna czwarta

Rozpuścić masło i miód w rondelku na małym ogniu. Zostawić do ostygnięcia.

Wymieszać razem cukier, mąkę, wiórki kokosowe i płatki owsiane.

Rozpuścić sodę w wodzie.

Połączyć wszystkie składniki i mieszać do osiągnięcia masy o gęstości umożliwiającej lepienie jej w rękach. Wykładać na blachę (pokrytą papierem) porcje wielkości orzecha włoskiego (w skorupie), można łyżką, ale jeśli chce się "eleganciejsze", lepiej uformować ręcznie..

Wstawić blachę do piekarnika na 10-15 minut w temperaturze 180 stopni Celsjusza. Piec do delikatnego zbrązowienia. Po wyłączeniu piekarnika będą miękkie, stwardnieją po ostygnięciu.

niedziela, 2 kwietnia 2023

"Amazonia", James Rollins (ale głównie narzekanie na niego)

James Rollins ma problem.

Od lat jego warsztat jakoś nie chce wyjść poza schemat "ooo, jaki ładny, bezcenny zabytek/cud natury/dziedzictwo narodowe/whatever. Roz*ebmy to!".

Nie będę pastwiła się nad jego wikipedystycznymi opisami, spowalniaczami akcji wciskanymi z dupy, dialogami godnymi Listów do M tysiąc pięćset sto dziewięćset, ani nawet zero-jedynkowymi postaciami. Może to tylko efekt żenującego tłumaczenia, nie chcę mi się jakoś sprawdzać. Więc o co się ciskam?

O filmowość. Amerykańskofilmowość.

"Amazonia" to nie jest akcyjniak z elementami nauki, nie dajcie się zwieść. To akcyjniak z elementami nauki jako wymówką do akcyjniaka. Bo choć otoczka kulturowo-technologiczno-biologiczna opisana jest pięknie (no dobra, wymyślona, ale nie uprzedzajmy faktów), jest niczym innym jak wymówką do czasem widowiskowych morderstw. Nieprawdaż, że brzmi jak kolejna wypluwka Holiłudu, jak Putin udający żywego człowieka, jak świat filmowy udający tolerancyjne i inkluzywne społeczeństwo? Niby wszystkie elementy są na miejscu, niby widać efekt zamierzony, ale gdy tylko przesunie się parę kroków, nagle się wszystko rozjeżdża.

Nie twierdzę, że Rollins jest fatalnym pisarzem, po prostu brak mu duszy. Tego czegoś, dzięki czemu poczuliśmy, że przeżyliśmy coś fascynującego, i mogącego istnieć naprawdę. Bez czego Rollins ląduje na smutnej półeczce "świetny pomysł, ale nie". A tak to po prostu kolejny popkorniak, do przeczytania na raty. No ładne, były wybuchy, byli jajogłowi, nawet z sensem gadali, next!

Nie pomaga nawet czynnik Aliens (który, jak sądzę, stał się sobą, bo film Camerona jako pierwszy użył tej fabuły i zyskał sławę), zapewne przez zmarginalizowanie go do upartego przekonania, że wyszkoleni, odznaczający się nadprzeciętną formą komandosi - nie jakieś tam poborowe trepy, elita, panocku! - mają o wiele mniejsze szanse przeżycia niż banda mieszczuchów, których jedyne zetknięcie z "sytuacją zagrożenia życia poza cywilizacją" było wezwanie helikoptera ratowniczego do upadku ze skały, względnie niepomylenie kroków przy opatrywaniu ukąszenia grzechotnika (to Ameryka). Co robi się tym bardziej kuriozalne, gdy już się obczai czyhające w bezludziu niebezpieczeństwa:

Dziesięciu rangersów
Biegnie raźno poprzez chaszcze,
Jeden dał nura
W kajmana głodną paszczę.
 
Dziewięciu rangersów
Zatrzymało się na popas,
Jednego nieboraka
Capnęła wiedźma zła.
 
Ósemce rangerów
Ognisko powoli gaśnie,
Dowództwo wsparcie wysłało
I już jest im raźniej.
 
I znów dziesiątce rangersów
Zebrało się na zwiedzanie,
Gdy, wtem!, o rety!
Na ląd wychodzą piranie!
 
Ośmioro rangersów
Ucieka przed szarańczą,
Jeden został w tyle,
Robale chcąc wykańczać.
 
Siedmioro rangersów
Spływ rzeką urządziło,
A tu, niczym zła karma,
Kajmany powróciły.
 
Czwórka smętnych rangersów
Wspina się na skały,
Połowę z nich pożarły
Krwiożercze jaguary.
 
Już tylko dwójka rangersów
Na wroga łypie hardo,
Czemu do końca dotrwali –
Tego nie wie nawet autor.

Nie zaspoileruję, wspominając, że po dotarciu do czegoś istotnego przyrodniczo, wysadzili to ze spektakularnymi fajerwerkami, kilkoma rdzennymi mieszkańcami, i całą gamą cholernie rzadkich i/lub zagrożonych gatunków.

O powstawaniu "Obcego", cz. 3: Czy leci z nami Space Jockey?

Prapoczątki Pacjenta Dentystycznego (ten fotel) są niejednoznaczne - z jednej strony zrzynka z  Planety wampirów  aż krzyczy, z drugiej O...