piątek, 26 kwietnia 2024

O powstawaniu "Obcego", cz. 3: Czy leci z nami Space Jockey?

Prapoczątki Pacjenta Dentystycznego (ten fotel) są niejednoznaczne - z jednej strony zrzynka z Planety wampirów aż krzyczy, z drugiej O'Bannon i Scott mieli przed pracami nie widzieć tego filmu, co stwierdza na swoim podwórku John Landis. Oba da się pogodzić czymś podobnym, czym ja ogarniam mniej-więcej Grę o Tron, choć w życiu nie widziałam nawet pięciu minut żadnego odcinka [ciekawe, o ile to by było krótsze, gdyby wyciąć seks]:

Wiedziałem o Planecie wampirów, ale nie sądzę, żebym widział to w całości. Oglądałem urywki i uderzyła mnie ich wymowność. Była w tym ta ciekawa mieszanka, którą spotyka się we włoskich filmach o spektakularnie dobrej scenografii przy agresywnie niskobudżetowym myśleniu.
- O'Bannon, Reel Terror, str. 297

Choć sytuację nieco komplikuje, że pomysł O'Bannona sugeruje obejrzenie nieco więcej niż urywków, idąc za tropem "kosmiczni przechodnie przywabieni wołaniem o pomoc kończą jako bio-mechanoidy draństw usiłujących dać nogę z tonącego statku, ale utykają jak fauna jeziorek asfaltowych La Brea". To musiały być długie i konkretne urywki.

Jeden z trzech pechowych prosiaczków turystów (oraz randomowi turyści z innego biura podróży)

Mania przekombinowania Scotta ogarnęła nie tylko statek kosmiczny/magazyn/whatever, co jest całkiem logiczne - po co ograniczać się do zmian jednego elementu, skoro odebranie kontroli wykonawczej autorowi otwiera tyle nowych możliwości? O'Bannon miał prawo być wkurzony, że jego pokojowy rozbitek transmutował w kierowcę bombowca (a Obcy zgłupiał, o czym za cztery lata).

Obojętnie od sfery ontologicznej, fizycznie Pilot został, jak na początku, jako truposz w krześle. Nawet przez krótki i straszny moment w październiku '77, kiedy stał się człowiekiem, jedną siódmą wsiąkniętej załogi (znacie tę melodię!), zanim to Scott go wybronił (co byłoby ironią, gdyby nie miał ukrytego a szczwanego planu). Aż w trakcie zdjęć nastała Wielka Czystka Budżetowa, która targetowała Pilota za bycie zbyt drogim elementem jak na bardzo krótką scenę (poczekajcie na 1990 i drużynę taneczną z innego świata), oraz trzytygodniowe opóźnienie; ale Scott zaparł się jak wilk na chałturę pracownika rozbiórkowego, i Pilot musiał być, inaczej się udusi, nawet, jeśli gdzieś w tle!

No to 14 maja '78 wylądował w tle.

Ridley-O-Gram! Do wersji scenariusza z czerwca '78?

Istotność dla fabuły grała rolę drugorzędną - Scott na storyboardach to kazał załodze przystanąć i podumać jak nad grobami poetów romantyzmu, to przegapić trupa, bo tak bardzo stopił się ze skałą (wulkaniczną!), to pół na pół, bo tylko robot miał zauważyć na nagraniu (co było foreshadowingiem jego wyłamania na miarę XXI wieku). 

Ileż by było materiału do pareidolii!

Studio odpuściło 4 lipca, po półtoramiesięcznej kampanii dezinformacyjnej Scotta, gdy plan kokpitu był już w zasadzie na wykończeniu.

Odejście od "braku podobieństwa do ludzkiej sylwetki" nie jest do końca jasne, ale najpewniej miało coś wspólnego z pracą już podczas zdjęć, przypominającą bieg po kołowrotku dla chomików, przełajowy, z tą kulą od Indiany Jonesa na ogonie (imię kuli - Ridley "Zróbmy Coś Odwrotnego" Scott). Co akurat O'Bannonowi najwyraźniej nie przeszkadzało, bo lobbował za pomysłem swojego starego kumpla Cobba:

Dla wnętrza [wraku] Ron Cobb zrobił szkielet - który później nazywano Space Jockeyem - i to było coś doskonałego! Bardzo mała żuchwa, żadnych zębów. Oczywiście spodziewam się okropieństwa, kiedy pierwszy raz pojawia się w filmie, ale jeśli przyjrzycie mu się bliżej, odkryjecie, że to nie ma dużych zębów czy szczęk, ani niczego z tych innych cech typowych dla mięsożerców, i może wtedy zaczniecie sobie wyobrażać go jako zupełnie niegroźnego roślinożercę podróżującego w kosmosie.
- Dan O’Bannon, Cinefex, 1979

Stary, dobry Cobb, jak zwykle na początku

Ale jako że O'Bannon nie miał na planie nic do gadania, wygrał kumpel Scotta, Giger - skoro zajął się kosmitą innej rasy, dla ułatwienia zrobi i tego. Kompletnie nic o nim nie wiedząc (ale nadal będąc o krok dalej niż Alan Dean Foster ze zleceniem nowelizacji, który musiał pracować ze zdezaktualizowanym skryptem, w którym Pilota niet).

Ze scenariusza widziałem, że był wielki i miał dziurę w piersi, i tyle. Ridley sugerował kolejne z moich Necronomowych stworzeń jako wzór. Nie wyglądały zbyt podobnie do tych dzisiaj, ale to był punkt startowy. I Space Jockey jakby wyrósł stamtąd po kawałku i z kawałków. Stwór, którego nareszcie skończyliśmy budować, jest biomechaniczny do stopnia, w którym fizycznie wrósł, a może i wyrósł, w fotel - jest całkowicie zintegrowany z pełnioną funkcją.
H.R. Giger, Cinefex1979

Był to bardzo rzadki przypadek, kiedy Scott był dokładnie zdecydowany, czego chciał. Sugestie z ridleyogramów były żywcem zerżnięte z Necronomu V Gigera, co w zasadzie rozwiązywało problem. 

Rzeczony obraz, obiekt zainteresowania w lewej górnej części

To właściwie jak fanart

Aparat pilocki i brak większego psioczenia zarządu później Giger (na spółkę z Peterem Voyseyem, który jako jedyny umiał nie sknocić dziwacznej perspektywy) zajął się transfiguracją wymiarową Space Jockeya osobiście. Z błogosławieństwem reżysera skonstruował trupa i fotel jako jedno, biomechanoidalne cudactwo, które zajęło "tylko" ¾ tego, co w filmowej rzeczywistości (tak z osiem i pół metra wysokości), oraz tydzień.

Praca Gigera jest trudna do przełożenia na trzy wymiary, ale najbardziej w kwestii skali. Jego rysunki bardzo przypominały rzeźby, a przy talencie takim jak Petera Voyseya - absolutnego mistrza modelowania dokładnie jak na projekcie - daliśmy radę złapać jakość całkiem nieźle.
- Michael Seymour, scenograf

Praca 380 k

Voysey z miniaturką

Nadal model, pełnoskalowy

Finalnie dekoracją miało się łatwo manipulować, ze względu na recykling planu zdjęciowego, dlatego była z poliestru (na teleskop poszedł styropian), odlanego w formie po glinie i drewnianej ramie. Giger przejął "koronkową" robotę nad głową, oddając resztę Voyseyowi i rzeźbiarzom, a prace wykończeniowe przejął całościowo - szkliwo koloru sepia, oskrobany lateks naśladujący rozkładającą się epidermę, dopieszczanie szczegółów aż do ostatnich chwil przed zdjęciami pod koniec września. I jak przystało na artystę, zapierał się, że gdyby miał więcej czasu, efekt byłby lepszy, ale na film wystarczy.

Trup niezrośnięty z fotelem

Komplet przed malowaniem

Ściany kokpitu na planie był tylko wycinek, co oznaczało skonstruowanie obrotowej platformy. Pilot wylądował na niej 25 września, 29 już trwały zdjęcia, co nie powstrzymywało Gigera przed retuszem głowy, na potrzeby bliższych kadrów.

Giger przy pracy (chyba właśnie 29 września). 

Plan kokpitu / ładowni-in-spe (za fatalną rozdzielczość autorka bloga nie odpowiada)

Po zdjęciach kokpit przemontowano na ładownię z jajami.

Pilota wykorzystano w kampanii promocyjnej w kinie Egyptian w Los Angeles, co okazało się tragicznym końcem wartego 200 tysięcy rekwizytu, gdy 25 maja podpalił go szurnięty chrześcijanin. Żeby było śmiesznie, producenci uznali to za świetną reklamę (ależ musieli nienawidzić tego elementu).

Ładne to kino

Ostatnie zdjęcie przed zniszczeniem, ozdoba notki prasowej Starlog

Pozostałe elementy akcji promocyjnej najwyraźniej były za mało diabelskie, bo przetrwały.


Czemu akurat Space Jockey, to też pewna zagadka. Całkiem możliwe, że była pokłosiem wkładu redakcyjnego Gilera i Hilla, w którym zaszaleli zbyt blisko realizmu:

Dallas: “One dead space jockey, no sign of the other crew members, the old L-52’s generally went up with a compliment of seven…”
(Tłumaczenie: Dallas: Jeden martwy kosmiczny dżokej, zero śladów reszty załogi, stare L-52 zwykle są siedmioosobowe...)
- scenariusz z października '77

Gdzie termin miał być neologizmem z "desk jockey", po naszemu gryzipiórek, próbującym zaznaczyć, że w filmowej rzeczywistości loty w kosmos są tak samo ekscytujące co praca za biurkiem. Sam termin pojawił się w świecie jeszcze w 1947 jako tytuł opowiadania Roberta Henleina (tak, tego od Kawalerii Kosmosu, którą jako przygotowanie czytała obsada Aliens) traktującego o pilocie rakietowym chałturzącym w rejsach dla szarych ludków.

_____________________
źródła:

Jak powstał Obcy, J.W. Rinzler, wydanie I, 2021, wyd. Vesper

1000 Films Blog: #253 Planet of the Vampires/Terrore nello spazio

Monster Legacy: Pilot of the Derelict

Alien Explorations: Alien: The Space Jockey

Alien Explorations: Alien: Space Jockey's origins in "Swiss Family Robinson"?

Alien Explorations: Alien: Landscape with alien astronaut corpse

Alien Explorations: Alien: Building the Space Jockey in cockpit

Strange Shapes: The Pilot

poniedziałek, 25 marca 2024

3 urodziny bloga

Statystyki!

wejść3908 razem, 2645 tego roku (~7 dziennie; <220 miesięcznie)

najruchliwszy miesiąc fazyczerwiec (1315 wejść)

najruchliwszy dzień fazy: 19 grudnia (441 wejść)

komentarzy: 1 (na całe trzy lata, bo dwie osoby się usunęły) (serio, lurkerzy?) 😠

najpopularniejszy post fazy: jak powstał wrako-magazyn (11 wejść)

postów145 (tej fazy: 22)

Uprasza się o sygnalizowanie obecności. I nieusuwanie komentarzy (na litość, kto tak robi?).

wtorek, 19 marca 2024

Diuna: Część druga (2024)

O jak fajnie, pod kolor bloga!

Druga połowa dotarła po ponad dwóch latach, a ja nadal nie znalazłam nieodstraszającego zapachem egzemplarza książki, ale nadal się orientuję, gdzie pozmieniali. Największy dysonans stanowi czas, z czterech lat zwężony do ośmiu(?) miesięcy (wnosząc z rozwoju ciąży Jessiki - tak, Alii jako samodzielnej postaci nie uświadczymy), co miało wywrzeć presję na Paulu (i pozbawić ekipę problemu pracy z dzieckiem mającym wyglądać na cztery lata, ale zachowującego się dorośle), ale moim zdaniem podkopało wiarygodność - nie na darmo podobny wątek rekordowo szybkiej budowy pozycji przywódcy religijnego wylądował u Monty Pythonów. Tutaj zaakceptowali go od pierwszego kopa. I nawet nie zdążył mieć z Chani dziecka, które by zginęło przy bombardowaniu (to mi przeszkadza najmniej). Propaganda Bene Gesserit zebrała lepsze żniwo niż pierwsza fala rony.

Wizualnie i audialnie nadal na poziomie, gratuluję kinu wytrzymałości głośników. Najbardziej podobała mi się Geidi Prime w mono i ostatnia sukienka Irulany (taki Barbarella/ Paco Rabanne wajb). Nie widzę problemu z występem Butlera, ale współczuję reszcie ekipy, bo to podobno zwolennik Stanisławskiego [edit: podobno tym razem stonował].

Mocny kandydat na film roku, jakkolwiek wyświechtanie by to określenie nie było (tak, już spisałam na straty Alien: Romulus).

Dune: Part Two
reżyseria: Denis Villeneuve
występują: Timothée Chalamet, Zendaya, Rebecca Ferguson, Javier Bardem, Florence Pugh, Austin Butler
____________
ilustracja: IMDb

piątek, 8 marca 2024

"Żelazna Wdowa", Xiran Jay Zhao

[zdjęcie w przygotowaniu]

Zacznijmy od tego, że tym razem ocenienie książki po okładce (blurbie konkretniej) nie skończyło się zawodem, książka okazała się dużo lepsza, niż oczekiwałam po tematyce. Zawdzięcza to warsztatowi autorskiemu, który świetnie zrównoważył ponurą aurę. Jak na debiut, autorka panuje nad słowem niesamowicie dobrze. Ma też zajebiste poczucie humoru, dzięki któremu od razu polubiłam protagonistkę.

Główna jest retellingiem Wu Zetian, najbardziej wpływowej kobiety-cesarza w mizoginicznej historii Chin, tutaj wspinająca się w hierarchii po trupach nie wśród szlacheckiego szamba, tylko celebryckiego. Ten retellingowy świat jest bowiem nowoczesny - tablety, drony - i odkąd ostatni cesarz był zaginął cholera-wie-gdzie, rządzi kilku smętnych dziadków (cesarz jest ważny dla fabuły). Nowoczesny, a jednocześnie brodzący w zastałym bagnie uznawania kobiety za gorsze. Wu Zetian rozumie, czemu tak jest, a w toku fabuły traci iluzję, że da się to zwalczyć metodami cywilizowanymi - jak to się porzeka, jeśli czegoś się boją, będą widzieć w tym potwora, a jeśli widzą potwora, trzeba im pokazać, czym jest prawdziwy potwór. Warunki umożliwiające Zetian walkę są dostosowane do sf i może się przy nich unieść brew, ale przy której fantastyce się nie unosi? Efekt psuł jedynie wątek romantyczny wobec drugiego pilota (żaden spojler, to było tak spodziewane, że brak byłby prawdziwym plot twistem), który wyglądał dobrze, dopóki Zetian nie odpaliło na sam koniec bez wyraźnej przyczyny, wypalając nagle połowę charakteru.

Mówiąc o romansach, wątek LGBT nie wyglądał na fabularnie przydatny (chyba że jako prztyczek dla tych wszystkich, którzy przegapili, że w trójkącie jeden wierzchołek musi być bi). Właściwie tylko to o motylu, bo stanowiło w pewnym momencie strzelbę Czechowa.

Poza Zetian postaci jest sporo, ponazywanych po innych ważnych figurach średniowiecznych Chin, ale dla fabuły ważni są tylko co-pilot i stary kumpel głównej. Inni piloci, acz na blogu autorki i wikipedii wspomniani, to właściwie trzecioplanowcy - no, pilotki, ich partnerzy mają tylko po linijce na głowę i praktycznie żadnych cech (takie bransoletki. W sumie śmieszne jak na patriarchat). Może w sequelu dostaną więcej czasu antenowego (nie, nie bransoletki).

Świat przedstawiony to odrodzone średniowiecze sąsiadujące z gargantuicznymi robalami z kosmosu, które trzeba trzymać od neo-średniowiecza z daleka równie gargantuicznymi mechami zrobionymi z robalich trupów. I to sterowanych energią duchową opartą na pięciu dalekowschodnich żywiołach (pięciu - zamiast wiatru mają metal i drewno) i dychotomii pierwiastków yin i yang (swoją drogą spodobała mi się definicja yin. Brzmiała krokodylo 🐊). Czyli coś jak kombo Starship Troopers z Pacific Rim, z przebłyskami Wielkiego Muru, bo nie jestem fanką anime, żeby jakieś rozpoznać. Nawet, jak mam te inspiracje na tacy. Jako fanka obu filmów (Mur nie miał aż tylu ciekawych momentów) nie mogłam nie zajrzeć.

Odpowiedzi, czemu pilotować mogą smarkacze, skutecznie upośledzając kartę Odbudowa Populacji Po Wojnie, nie kupuję. Coś że mózg po 25-ce jest za mało plastyczny do sterowania mechem, ale nadal dorosły doświadczony w boju miałby więcej sensu niż teen drama.

niedziela, 25 lutego 2024

"Fantom", Marcin Ciszewski

Prawdę rzecze porzekadło "nie oceniaj książki po okładce" - tutaj blurbie. Fani Obcego i Coś, nie łudźcie się, to nie jest książka której szukacie.

Kiedy blurb mówi "jednocześnie", tak właśnie jest. Jednocześnie jest akcja ratunkowa, i to, co doprowadziło do akcji ratunkowej - oto urwał się kontakt z misją rekonesansową w Andromedzie (na temat tunelu poprzestrzennego się nie wypowiem, poza oczywistym skojarzeniem z Człowiekiem zza Półki z Książkami i pytaniem, jakie jest opóźnienie w sygnałach), i po dwóch latach przybywają to sprawdzić "rezerwiści". I nie, to nie jest jak w Aliens, że tak zaspoileruję, za co autorowi należy się plus. I to samo w sobie byłoby świetne - śledztwo przeplatane wyjaśnieniami in flagranti - gdyby nie mający kompletnie inny nastrój wątek jeszcze innego śledztwa, na Ziemi, tropem czemu pionierski rozdział kolonizacji kosmosu skończył jako tanie reality show. Efekt splątania walki o życie z kosmiczną osobliwością i thrillera szpiegowskiego okazało się przedobrzeniem. Trudno było poczuć izolację, kiedy co chwila lądowało się na waszyngtońskich ulicach w godzinach szczytu.

Mam problem głównie z częścią pozaziemską, przez tego cholernego blurba - bohaterowie nie są odcięci od reszty świata, dopiero pod koniec (chronologiczny), wcześniej gadali sobie z szefostwem i całym światem, ile fizyka tunelu podprzestrzennego pozwalała. To nie jest ten rodzaj izolacji, drogie wydawnictwo, to rodzaj "jeśli coś nas zaatakuje, tamci mogą tylko bezsilnie się gapić". Przynajmniej przeciwnika mieli ciekawego; status ontologiczny Fantoma SPOILER nie zostanie wyjaśniony. A nawet zbyt ciekawego, mym nieskromnym pisarskim zdaniem.

Sporo miejsca - niestety mało konstruktywnego - zabiera dyskusja o Pierwszym Kontakcie™, którą można streścić jako "nie tylko amerykański babsztyl ma w dupie empatię międzygatunkową, a na oczach klapki, ale i Polak (co się w sumie zgadza), a ostoją rozsądku i cywilizowanych rozwiązań jest Szkop". Abstrahując od powodów, które jakieśtam są, nastawienie do pozaziemskich form istnienia tak bardzo przypomina stosunek [wstaw dowolnych kolonizatorów] wobec [wstaw dowolnych miejscowych przychodzących sprawdzić, co im się pęta po obejściu], procedur oczywiście nie ma ani nie będzie, bo Amerykanka ma to w okrężnicy, a przeciwna frakcja jest uparcie przedstawiana jako kierująca się tchórzostwem albo pomylona.

Choć trzeba autorowi oddać, że kreuje postaci bardzo niejednopłaszczyznowo - przywiązanie się lub znielubienie większości postaci wam nie grozi, poza jednym przypadkiem, którego całe istnienie opiera się na byciu Typową Amerykanką Napotykającą Obcą Formę Życia, więc dawał się znielubić połowy książki.

Poza brakiem wyczucia nastroju książkę dobiją uniwersalne kwestie montowane w sposób niepasujący do sytuacji i śpiący redaktor, względnie niemający pojęcia o umiejscawianiu przecinków, ani czym różni się scenariusz od beletrystyki. Wszelkie, nazwijmy to, didaskalia w tej książce wyglądają właśnie tak, jak wskazówki dla aktorów, jak mają odgrywać role, zwykle bez głębszego odniesienia do fabuły. Sytuację ratuje tylko trzymanie się przez autora rozróżnień w stylu, że jak ktoś nie ma w zwyczaju dowcipkować, to tego nie robi.

Podsumowując: gdyby to były osobne historie, które przeszły przez krytyczną redakcję, poleciłabym.

poniedziałek, 1 stycznia 2024

Podsumowanie roku pracy

No, powiedzmy, że pracy, bo na razie wszystko ląduje w szufladzie.

Ano piszę, beletrystykę, i to nawet udaną.

(Podsumowanie roku przeżyciowego odpuszczam, to był chaos, jak u wszystkich.)

A więc.

- Zakończony po grubo ponad roku poprawek tom I (niektóre rozdziały trzeba było pisać całkiem od nowa. Zabierzcie to ode mnie, zanim znowu zmienię koncepcję 😅);

- Poprawiany tom II rozbabrany gdzieś w 3/4, lekko licząc (przynajmniej tym razem nie skończyło się na cmentarzu);

- We fragmencie tomu I, który skończyłam rok wcześniej, trzeba było wymienić scenę (beta twierdzi, że ma życie);

- Skończone i wysłane opowiadanie do antologii fanowskiej (sukces, yaaaay!);

- Otwarty wątek technologii, który znowu zagoni mnie do poprawek I tomu;

- Dwa zestawy fiszek porządkujących plany wydarzeń scenariuszów filmowych, w tym jeden brand new (po wpadnięciu na dziwne forum) dziurawy z luźnymi pomysłami, a drugi wymagający poprawek i ze zmienionym tytułem;

- Jeszcze jeden zestaw fiszek, prawie kompletny, rozplanowujący książkę z innego uniwersum;

- Książka z innego uniwersum ma ciągle zmieniającą się obsadę, bo staram się nie dowalać tabunów NPC-ów, i przydzielam ich zadania istniejącym postaciom;

- Dla równowagi główne uniwersum przechodzi inwazję mięsa armatniego, za co można podziękować dziwnej mocy interpretacyjnej mojej wyobraźni (kto wwalił disnejowskiego złola w horror lovecraftowski, ten rozumie);

- Plan IV tomu w proszku;

- Zamysły na kilka opowiadań, bo narracja pierwszoosobowa wymusza omijanie wielu wątków (konkretnie - pięć wyjaśniających, co się działo pozaekranowo w "jedynce", i dwa wyjaśniające, czemu to wszystko w ogóle się działo);

- Laureaci nagrody za riserdż, który trwał nieproporcjonalnie długo do roli fabularnej elementu:

  • Skrzynia na granaty;
  • Otwór gębowy pająka (przy okazji dowiedziałam się, jak te maszkary w ogóle jedzą. Niech żyją strony australijskich muzeów);
  • Cena krowy przed restauracją Meiji - LEGENDARNE;
  • Modele siekier strażackich używanych jako sprzęt przeciwpożarowy;
  • Park w Londynie, w którym są sfinksy (akurat nie miałam pod ręką książki, w której to było, i musiałam bić się z wyszukiwarką). Nazwa nawet nie pada 😝;
  • Konstrukcja fizyczna sag;
  • Protosemickie toponimy;
  • Radziecka skrzynka na amunicję;
  • Kurtki polarne w latach 40. i 50.;
  • Oryginalny cytat z Mistrza i Małgorzaty;
  • Spodnie konkwistadorów (świetny temat na koniec fazy, no jak w pysk strzelił 😬);
i tylko kilka było potrzebnych na zaś, bo do reszty wrócę i za lata (sklejajże się, IV-ko!).

O powstawaniu "Obcego", cz. 3: Czy leci z nami Space Jockey?

Prapoczątki Pacjenta Dentystycznego (ten fotel) są niejednoznaczne - z jednej strony zrzynka z  Planety wampirów  aż krzyczy, z drugiej O...