![]() |
O jak fajnie, pod kolor bloga! |
Druga połowa dotarła po ponad dwóch latach, a ja nadal nie znalazłam nieodstraszającego zapachem egzemplarza książki, ale nadal się orientuję, gdzie pozmieniali. Największy dysonans stanowi czas, z czterech lat zwężony do ośmiu(?) miesięcy (wnosząc z rozwoju ciąży Jessiki - tak, Alii jako samodzielnej postaci nie uświadczymy), co miało wywrzeć presję na Paulu (i pozbawić ekipę problemu pracy z dzieckiem mającym wyglądać na cztery lata, ale zachowującego się dorośle), ale moim zdaniem podkopało wiarygodność - nie na darmo podobny wątek rekordowo szybkiej budowy pozycji przywódcy religijnego wylądował u Monty Pythonów. Tutaj zaakceptowali go od pierwszego kopa. I nawet nie zdążył mieć z Chani dziecka, które by zginęło przy bombardowaniu (to mi przeszkadza najmniej). Propaganda Bene Gesserit zebrała lepsze żniwo niż pierwsza fala rony.
Wizualnie i audialnie nadal na poziomie, gratuluję kinu wytrzymałości głośników. Najbardziej podobała mi się Geidi Prime w mono i ostatnia sukienka Irulany (taki Barbarella/ Paco Rabanne wajb). Nie widzę problemu z występem Butlera, ale współczuję reszcie ekipy, bo to podobno zwolennik Stanisławskiego [edit: podobno tym razem stonował].
Mocny kandydat na film roku, jakkolwiek wyświechtanie by to określenie nie było (tak, już spisałam na straty Alien: Romulus).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz