Jedenaście lat temu - czyli przed wchłonięciem przez Disneya - prawny właściciel franczyzy Obcy w ramach dorobienia się na postaci Ripley i LV-426 zamówił książkową trylogię, której każda część musiała zawierać przynajmniej jedno mniej lub bardziej dosłowne powiązanie ze słowami-kluczami. Pierwszej części, w Polsce znanej jako Wyjście z cienia, kazali odkopać nie do końca martwą Ripley i z definicji nieżywego, ale całkiem żwawego Asha. Czy wyszło to na dobre? Cóż.
Ripley rządzi. Nie ma wątpliwości - na ekranie czy papierze, ona rządzi. Tutaj aż zanadto, przyćmiewając wszystkie inne postaci, właściwie poza Jonesem i świadomością Asha, co nie stawia w najlepszym świetle postaciotwórstwa Lebbona. Prawie każda postać "oryginalna" - a więc bez pleców w postaci 35 lat fanbazy - jest nijaka, z Chrisem "Hoopem" Hooperem jako wyjątkiem, bo narracja bardzo skupia się na jego punkcie widzenia, więc da się o nim powiedzieć cokolwiek; czyli, że jest czymś w rodzaju miksu Dallasa z Hicksem. Jeśli na początku będziecie przerażeni, ile mięsa armatniego trzeba będzie spamiętać - bez obaw (i spoilerów), bardzo szybko dzieje się katastrofa, która przetrzebia załogę "Marion" do wygodnej ósemki.
Odrębny problem stanowią opisy, miejscami sztywne i na przymus, oraz nie tam, gdzie by się przydały - nie wiadomo, jak wygląda większość postaci, właściwie tylko mechanicy (u których wykrywam pewne naleciałości Parkera i Bretta), jeden typ i lekarka nazwiskiem Kasyanov (jeśli czarnoskóra Rosjanka wydaje się dziwna, to nie czytaliście Astronautów Lema). Co ciekawe, z dialogami autor już sobie radzi, na głos nie wypadłyby sztucznie.
![]() |
| Cytat in question |
Obcy są tu czymś pośrednim między tymi z pierwszego a drugiego filmu, czyli jest ich więcej, ale jeszcze nie zgłupiały doszczętnie. Ale nadal zgłupiały - ten z Nostromo był całkiem blisko poziomu wymarzonego przez O'Bannona, a nowogalwestońskie (wyjaśnienie w drugiej części) chwilami tracą opanowanie i ciskają się, jakby nie były częścią Jedni.
Co się tyczy Asha: to straszliwa ględa i chwalipięta, jak na program komputerowy. I to bardziej, niż gdy udawał człowieka. Od razu widać, kto programował. Zaś o ile jego wybycie z fabuły idzie łeb w łeb z ostatnim aktem Romulusa w kategorii "a teraz szybko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu (i oby do odbiorcy też)", sam występ wypadł pozytywnie. Nie jest już tak zero-jedynkowy w swojej dyrektywie, co trzydzieści siedem lat wcześniej - z Kosika wiem, że AI "myśli" niewspółmiernie szybciej od człowieka, więc taki szmat czasu to jak setki lat wobec mrugnięcia - jego przemyślenia, w tym stosunek do Ripley, zrobiły się znacznie bardziej złożone. Trochę casus Davida, tylko do niczego nie prowadzi.
Inaczej to wygląda za to z innym widmem przeszłości, jakim jest Med-Pod - to ustrojstwo, w którym postać Noomi Rapace zrobiła niekompletną i kompletnie bezsensowną biologicznie cesarkę - chyba pierwsza apdejtowana technologia w tym uniwersum. Konkretnie tak, że w sześćdziesiąt coś lat wynaleziono dyngs do wymazywania wspomnień (ale by było zajebiście dla Davida, gdyby jego sprzęt nie poszedł na szrot - królik doświadczalny na respawn, i kolo nie tkwi bezproduktywnie z sygnałową wędką), którego jakoś nie wyłączyli w egzemplarzu dla górników, stąd pięknie i łatwo Ripley nie pamięta całej imprezy, a było goręcej niż w Hadley's Hope (Lebbon jest lepszy w horrorze niż James Cameron). Ale nie było też tak, że wlazła w to po nic - to, że było oczywiste, że ma sezon ochronny, nie oznacza, że przeszła przez Piekło bez szwanku.
⇨ przede wszystkim, skoro powiedziało się "A": trauma Ripley po Nostromo, w obliczu o wiele większej ilości ksenomorfów - i to na nieznanym gruncie - doprowadza ją w końcu do stanu nieużyteczności. Robi to stopniowo, jako spécialité de la maison stosując Amandę (córkę Ripley) i rozrywacza, budując poczucie winy za what's if przepuszczenia ksenomorfów na Ziemię.
⇨ powrót do korzeni dzięki W górach szaleńswa. Lebbon wprowadza nowy element, jednocześnie trzymając go z daleka od kanonu, i robi to w sposób możliwie jak najbliższy mitologii Cthulhu - o pewnych pradawnych sprawach aż strach myśleć. Wolno mu, a co tam, kosmos jest gargantuiczny.
Czy zatem jest to odcinanie kuponów? Na szczęście nie. Lebbon wybrnął z tego dziwnego pomysłu z klasą, której życzę przyszłym filmowym odsłonom.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz