[Z opóźnieniem, ale tym razem mniejszym.]
W środku miocenu, 16-11 milionów lat temu, Australia nie była taka sucha. Można tu było natrafić na lasy deszczowe nie tylko na wybrzeżu. A potem nastały zmiany klimatyczne i ląd wysuszyło jak mapy gugla Wisłę.
Konservat-Lägestatten to rzadkość niczym rozsądek wśród przeciętnego człowieka po kilku głębszych. Ten z Nowej Południowej Walii (kolonialiści lubią utrudniać sobie życie. Pewnie dlatego ich język składa się ze skrótów) był względnie niewielki, raptem połowa boiska (do football, ale nie wiem, czy ten tekst pisał Amerykaniec, więc przyjmijmy, że to było boisko do nogi). Jakość za to powala, to przyćmiewa nawet Messel.
Zachowały się najdrobniejsze szczegóły, po pory na liściach, muszki w żołądkach ryb, włoski na nogach pająków i melaninę w piórze. Sprasowane jak w wielkiej, kamiennej księdze. Niektóre zwierzęta utrwalone były w ruchu. Najbardziej wprawia jednak w zdumienie, że to wszystko zachowało się w skale żelazistej. Ale to dobrze. Dzięki temu nie trzeba było podrasowywać próbek chemią, żeby cokolwiek zobaczyć pod mikroskopem elektronowym.
Według badaczy McGraths Flat to było kiedyś jezioro typu starorzecze, przeważnie niedotlenione i spokojne, ale zarybiane w trakcie wylewów sąsiedniej rzeki. Żelazo naciekło z bazaltów, zmieniając się w goetyt pod wpływem świeżego tlenu i konserwując opadłe na dno obiekty. Mogło to następować cyklicznie, na przykład w porach monsunowych - sporo kwiatów było w fazie pączkowej. Także wiele owadów to były typy wiosenno-letnie (według współczesnej miary).
Ze względu na podobny poziom CO2 jak dzisiaj, naukowcy chcą na podstawie znalezisk trafniej postawić prognozy dla lasów deszczowych pod wpływem ludzkiej emisji gazów cieplarnianych. Wyrażają też nadzieję na odkrycie całego zachowanego ptaka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz