Nie no, znowu? |
Oj, i była rzeźnia. Ale udana.
Po przyprawiających o oczopląs (i roztop mózgu, gdy próbuje się rozróżniać ten cały ludek) produkcjach Marvela miło było obejrzeć coś bardziej kameralnego - i w sensie mniejszej ilości postaci do zapamiętania, i samej historii, w której nie chodzi o ratowanie świata/światów/jakieś ustrojstwo.
W pierwszym filmie najbardziej lubiłam relację Eddiego Brocka i Venoma (kłótnie są fascynujące), tutaj mamy ten etap, w którym już się do siebie przyzwyczaili i odkrywają coraz więcej punktów spornych - ktoś określił to jako "stare małżeństwo" [dokładnie tak wspólna znajoma powiedziała na widok mnie i Maćka drących koty o to, czy moja powieść to SF, czy fantasy]. I jak stare małżeństwo przechodzą kryzysy (nawet jedna z postaci stwierdziła, że potrzebują terapii dla par).
Trochę inaczej przebiegało to u innej pary - Cletus Kasady i Carnage - którzy od pierwszego kopa złapali nić porozumienia [Maciek twierdzi, że to dlatego, że Carnage za bardzo przesiąknął umysłem żywiciela]. W każdym razie człowiek wypadł dobrze, od dawna nie widziałam takiego świra w akcji (świry też są fascynujące). Co do symbionta...
Scena ujawnienia Carnage'a wyglądała na zainspirowaną Coś [mnie pojawiła się w głowie fraza "i wtedy zmienił się we wściekłą ośmiornicę" - może dlatego, że film oglądałam z Maćkiem, który ostatnio ma na sesjach system mitów Cthulhu], i sam design (jedna z najlepszych rzeczy w filmie) najwyraźniej takowoż - jakby był zbudowany z krwi i tkanek. Wyraźnie się odróżniał od swojego protoplasty/oponenta, był szczuplejszy.
Inne postaci w porządku, choć były bardziej dla tła. Dialogi mnie akurat bawiły. Czekamy z Maćkiem na Morbiusa, żeby jeszcze raz komentarzami ubarwić innym widzom seans.
A, i ciekawostka: alternatywny podtytuł brzmiał "Love Will Tear Us Apart" (czyli "miłość nas rozdzieli").
Reżyseria: Andy Serkis
Występują: Tom Hardy, Woody Harrelson, Michelle Williams, Naomie Harris, Reid Scott, Stephen Graham, Peggy Lu
źródło ilustracji: IMDb.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz