Klasyka tu też wchodzi na tapetę (a przynajmniej coś starszego ode mnie)!
Ze względu na status Perły Kinematografii ekranizacja jako mniej udana od pierwowzoru jest trochę niepewnym piętnem - animatroniki! Studia Stana Winstona! A jednak znalazłoby się parę zgrzytów, choć głównie z punktu widzenia kogoś, kto chce doświadczyć czegoś więcej, niż odtwarzania w głowie filmu.
Akcja w książce jest - nawet krwawsza niż w filmie, z większym kill countem - ale i lokowanie ekologii (przy jednoczesnym traktowaniu sklonowanych quasi-dinozaurów jako obiektów do zniszczenia, nad czym już dywagacji moralnych specjalnie nie robią). W końcu to eko-thriller, co nieśmiało próbuje przypomnieć nowsza trylogia filmowa. Mamy więc masę a masę rozważań o ludzkiej zuchwałości wobec natury, etyce bioinżynierii, czy gatunkach inwazyjnych. Było nawet miejsce na korpogadkę o konflikcie oczekiwania-rzeczywistość, przypominające podejście dzisiejszego przemysłu filmowego (zatoczyliśmy kooooło!), kiedy zachwycające dinozaury mają iść w odstawkę na rzecz tępszych i ślamazarniejszych "wersji", bo, cytuję niedokładnie, "zwiedzający nie przywykli, że zwierzęta są takie szybkie". Śmieszne, że faktyczny trend pokazuje odwrotny kierunek ("We need more teeth!").
Kolejną przewagą książki są naukowe ciekawostki i MacGyvering, trochę jak u Kosika, oraz więcej dinozaurów - jak to kiedyś ujęto w posłowie do Aliena (też Vesper!), pisarz to ma klawe życie, bo może napisać wszystko, a filmowców ogranicza budżet, fizyka i czas. Są pewne różnice względem wyglądu - dilofozaury w końcu są większe - i jest więcej gatunków, w tym otnielia, od 2018 nanosaurus, mało widowiskowa, ale w książce skakała, co wyglądałoby ciekawie nawet przy topowym CGI wczesnych najntisów.
Co film tylko muska, to skrajna głupota właściciela i obsługi parku, podejście typu "jak się do tej pory nie sypnęło, to już nie sypnie", oraz "wróżka machnie różdżką i to rozwiąże". Myśleliście, że Hammond w filmie nie widział poza pierwszy plan? Jego pierwowzór otwarcie zbywał każdego, kto wiedział cokolwiek przydatnego, z biegiem akcji i postępem katastrofy coraz bardziej agresywnie, zaczynając od czegoś tak banalnego jak zabezpieczenia wybiegów, a kończąc na podejrzanie znikających sygnałach "atrakcji" (pamiętacie kompsognaty na plaży z drugiego filmu? Wzięli to z otwarcia tej książki) i wadliwym systemie wydawania karmy, o którym wszyscy wiedzieli, że glitchuje, a kiedy już się wszystko pokomplikowało, kompletny brak zrozumienia, jak bardzo złożony jest problem. Jeśli boli was głowa od polskiej polityki, głupota zarządu parku to właśnie podobny poziom.
Co wyszło lepiej w filmie, to postarzenie Lex, która w książce była najbardziej wkurzającą postacią po jej dziadku. Pisałam to przy Babadooku, nie wiem, czy takie zachowanie jest typowe w tym wieku, ale mała wywoływała we mnie chęć wysłania jej na karny jeżyk. Kiedyś słyszałam, że Crichton kiepsko pisze postaci kobiece (seksistowsko? Nie pamiętam dokładnego określenia), ale tego nie widzę, bo Ellie daje radę jak w wersji Laury Dern.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz