![]() |
Robimy głosowanie, czy to jeszcze się liczy jako mordka? |
Są takie twory, do których stosunek ciężko sprecyzować - ni ziębi, ni grzeje, miało momenty, miało mankamenty, żadne nie przeważyło. Nie ma nawet "ale", po prostu jest. Kompletna szara strefa, ilustracja do hasła "neutralność".
Plusy są takie, że: to horror (niewiele mi trzeba czasem do szczęścia), nie jest o tępych nastolatko-studentach, ma wątek archeologiczny (zawsze na propsie!), końcowe starcie wypadło na moje oko wiarygodnie, nieźle sobie radził z napięciem (przy paru potknięciach), i nieoczywisty projekt stwora, o czego kulisach chętnie bym się dowiedziała.
Bezstronnie wyszły postaci, z tylko jednym wyjątkiem wzbudzającym jakiekolwiek emocje - landlordem, bo lubię moralnie szare motywacje.
Zgrzytem okazały się dwa elementy klimaksu, nazwijmy je "wyjątek od reguły" i "martwy udźwig" (który dałoby się przełknąć, gdyby sam koniec miał czas w kompletnie innej porze dnia; chętnie to przedyskutuję), i totalnie spoilerujący prolog (moim zdaniem już samo ogłoszenie ladies only było wystarczającym redflagiem). Oraz, bo jestem archeologiem (prawie) i wrogiem nieścisłości, dobór Itzpapalotl na Potwora Tygodnia.
Itzpapalotl, jak wszystko z Ameryki przed najazdem Kolumba, jest owiana mgłą niedopowiedzeń, ale na pewno nie poświęcano jej ofiar w taki sposób. Dla jasności - kardiotomia na żywca nie była jedyną dostępną metodą, ale każda jej alternatywa miała na celu wyciągnięcie z ciała jak największej ilości krwi. Zrobienie z ofiary kozy na wybiegu tyranozaura, nienaruszonej, tak jakby mija się ze sztuką. Bogowie to nie drapieżniki. Jeszcze większą zagadką jest, czemu ekipa produkcyjna postanowiła przerzucić się akurat na takie bóstwo (w materiale wyjściowym był jakiś upiór), bo czemu na bóstwo w ogóle, to się tłumaczyli. Po Amerykańsku. W końcu po co przejmować się istniejącą religią, która ma opracowanie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz