05 kwietnia 2025

"Uderz w Struny", Joan He

Retelling Opowieści o Trzech Królestwach, jakim jest Uderz w Struny, podpada pod kategorię fantastyczną nie ze względu na opieranie się na opowieści, tylko przez kreację świata - tak jak w Żelaznej Wdowie mieliśmy kopię VIII-wiecznych Chin w całej ich mizoginicznej glorii, tak tutaj w III-wiecznych quasi-Chinach główne role w dramacie obsadzają kobiety. Jest tam kilku mężczyzn, ale najgrubsze ryby polityki i militarystyki są piękniejszej płci (z rodzynkiem-strategiem Wroną); w dodatku to grupa wiekowa +/- 20, co u czytelnika z Zachodu może wywoływać pewne problemy z rozróżnianiem (chyba stąd częste podkreślenia ubioru). Wedle słów autorki w posłowiu, był to zabieg bardzo celowy, motywowany przede wszystkim jej doświadczeniami w Ameryce, gdzie "osobę widziano w niej na ostatnim miejscu, na pierwszym zawsze Azjatkę". Stąd brak gender w świecie przedstawionym, żeby  postaci - zwłaszcza protagonistko-narratorka - nie były definiowane jako to, czym się urodziły.

Mówiąc o narratorce, Zefir (prawdziwe imię - Pan Qilin; jeszcze do tego dojdziemy). Jawi się ona od pierwszych chwil jako ktoś nieco komiczny - prezencja to priorytet, więc powłóczyste białe szaty na zagnojoną drogę must have (mogę się mylić, ale mundur wysokiego szczebla nadal sygnalizowałby motłochowi, że ma bić pokłony), a od następnych już jako sodówa. Zrzędzi na szeregowców, cywili, kadrę wojskową niezachowującą odpowiedniej sztywności... Co akurat rozumiem, bo na studiach trafiali mi się ludzie planujący na ostatnią chwilę (przy czym "planujący" to eufemizm - bo po co ustalać na zaś, kto ma kogo na bilecie grupowym, lepiej dzwonić pod nosem konduktora, gdzie jest jeszcze wolne miejsce i latać przez cały skład). Innymi słowy, Zefir zyskała. Im głębiej w narrację, tym bardziej okazuje się, że jest również paranoiczką, ale jak ma nią nie być jako strateżka frakcji na przegranej pozycji? I to tak przegranej, że najmniejszy drobiazg może wyrzucić tę frakcję z równania?

Żeby nie było prosto, aura fantastyki w pewnym momencie nabiera nowych odcieni, i jak Zefir zaznacza do upadłego, że magic userką nie jest, tylko fenomenalną obserwatorką (a i nie wszechmocną - raz się omsknęła ze zmęczeniem łuczników, za co dostała satysfakcjonujący kubeł zimnej wody od Wrony), to później wyczyniają się cuda wianki, których scharakteryzowanie byłoby spoilerem. A że materiału wyjściowego nie znam, to nie stwierdzę, na ile ten rozwój sytuacji wierny, ale z przypisu autorki wnioskuję, że interpretowała dość swobodnie.

Trudnym orzechem do zgryzienia okazały się personalia, dla mojego zachodniego mózgu bardzo neutralne. Nie zliczę, ile razy z pomocą leciał spis postaci na początku, bo rodzaj przydomka nie pasował do rodzajnika noszącego. Zazdroszczę w takich chwilach anglojęzycznym, u nich wszystko poza ludźmi jest nijakie. Ta Zefir, ten Wrona. Faktycznych imion i nazwisk jest kilka, ale chińskich, więc tu też powodzenia na Zachodzie. Nie pomagała narracja w czasie teraźniejszym - moja znienawidzona - co w zamian dało się wykazać feminatywom, w normalnych warunkach przyprawiających o salto mózgu (czytałam co czytałam, i mnie generałka i strateżka po prostu nie leżą), a tu przynajmniej wiadomo, kto "mówi" czy "idzie".

25 marca 2025

4 urodziny bloga

wejść6889 razem, 2981 tego roku (>8 dziennie; >248 miesięcznie)

najaktywniejszy miesiąc fazymarzec (501 wejść)

najaktywniejszy dzień fazy: 4 marca (179 wejść)

najpopularniejsze posty fazylogline'y do "Fantologii" (144 wejść), statko-magazyn z "Obcego" (12 wejść), recka "Gniewu Potrójnej Bogini" (10 wejść)

postów: 170 (tej fazy: 26)


16 marca 2025

"Ostatnia Upadła Kraina", Graci Kim

[Dlaczego w całej serii uparcie tłumaczą "realm" jako "kraina", skoro "królestwo" jest bliżej w słowniku? Przecież już raz był podmiot żeński w tytule, dla równowagi powinien być nijaki!]

Mamy pewien progres, bo za akcję w końcu nie odpowiada nieprzemyślany pomysł Riley. Tylko łatanie konsekwencji po takowym. Pamiętajcie, dzieci - jeśli "banda nudnych dziadków" twierdzi, że regularne używanie dyngsu do podróży między światami zrobi tym światom kuku na muniu, nie bierzcie przykładu z Hattie i zmanipulowanej przez nią Riley, bo nudne dziadki jednak mają dłuższe doświadczenie.

W czym postępu nie ma, to w gubieniu czynności (acz przyznaję, że coraz rzadziej), z których jedna sytuacja - brak wzmianki o otwieraniu wszystkich klatek pomiędzy pierwszą a ostatnią - wygląda na przyspieszenie, ale jak Riley wydostała się z moździerza? Oraz czemu trzeba wracać o akapit, żeby zrozumieć, że Hattie poleciała do drugich drzwi, a nie zawróciła do tych, którymi weszła?

Na szczególną uwagę zasługuje zdanie, przez które cała intryga drugiej książki idzie się tarmosić w krzaki - a sens jego taki, że po zgonie Riley i Dahl, jako personifikacje Słońca i Księżyca, wracają na nieboskłon (zgodnie z zasadą, że dusze wracają, skąd pochodzą - co w przypadku większości istnień oznacza przechowalnię w Krainie Duchów). Tyle że, jak wszyscy pamiętają, Riley popełniła samobójstwo i wylądowała w standardowych zaświatach. Jakieś wyjaśnienie tego fenomenu? Ktoś kojarzy, czy Graci Kim odpowiadała na podobne pytanie w swoich socjalach?

I włosy Dahla, praktycznie przy każdym jego pojawieniu w narracji MUSI paść przypomnienie o kolorze jego włosów, zawsze jakieś takie poetyckie. W poprzedniej części to męczyło, w tej korciło, żeby zgolić mu ten łeb.

Tym razem więcej rzeczy zaskoczyło mnie pozytywnie:
 zygzak ekspozycja muzealna-emmettowe tłumaczenie o syndromie oszusta; 
 przypadkowy nur w ocean hotelowej fontanny; 
 okołokrólicze inside jokes w farmaceutykach (Lab animals just wanna have fundamental rights!); 
 załamanie nerwowe Riley po dźgnięciu istoty żywej; 
 moje ulubione - bardzo ukryta aluzja do Predatora, kiedy Lisica użyła czaru niewidzialności.

https://tenor.com/pl/view/predator-eyes-flash-flashing-glow-gif-17155899

Postaci (nawet Jennie) zrobiły krok ku Jedni i nie ma już nikogo, kto by wkurzał lub radował, co zawdzięczamy regularnej wymianie towarzyszy przez Riley. Chyba tylko to uratowało Hattie przed zostaniem hidden-villainem. Emmetta natomiast to, że autorka w końcu przestała udawać, że wie, jak zachowuje się człowiek "chłodny" emocjonalnie. I niestety, ale Bogini Jaskiniowa Niedźwiedzica w pierwszej części była jedyną z panteonu, która zachowywała się jak faktyczny wielomillenijny byt, a nie gimnazjalistka z kółka dramatycznego (dobra, jeszcze Wodna Smoczyca się wybijała, ale czy naprawdę musiała bawić się w zagadki?).

[https://rzekaswiadomosci.blogspot.com/2024/12/modziezowkowe-bingo.html]

*

W podsumowaniu całej serii, seria drobnych wątpliwości:

1. Status hybrydy Emmetta. Dosłownie żaden element trzech książek nie wskazywał, żeby uznawano to za coś złego - nikt nie złorzeczy na matkę Emmetta za ślub z niemagicznym, nikt nie goni samego Emmeta, nawet Jennie, po której takiej akcji należałoby się spodziewać. Najwyraźniej cała ta niechęć to po prostu luźne gadanie bez odniesienia do rzeczywistości.

2. Związki małżeńskie. Praktycznie każde małżeństwo, jeśli wspomina się jego przynależność klanową, jest wewnątrzklanowe. Międzyklanowe najwyraźniej mogą istnieć, skoro dorośli nie próbują poprawiać shippowania przez dzieci Hattie z chłopakiem nie-Gom, ale najbliżsi dorośli są pro-inkluzywni (czy w takim razie dzieci nie przemycałyby opinii własnych rodziców? Sugerując, że ich rodzice też nie widzą nic złego w związkach międzyklanowych?). Ta kwestia jest jednym wielkim niedopowiedzeniem, a założę się, że wielu czytelników interesowało, po którym rodzicu dzieci z międzyklanowych związków dziedziczyłyby magię.

3. Inkluzywność społeczności szamanów (czy tam czarownic według wersji oryginalnej; który geniusz wpadł na szamanów!?). Jak duża jest ich społeczność? I jak to się przekłada w stosunku do populacji Koreańczyków (globalnie circa 82 miliony, jak na czas trwania serii)? Przy zakazie krzyżowania z mugolami saram w końcu doszłoby chyba u szamanów do kojarzenia krewniaczego?

07 marca 2025

Strange Darling (2023)

Przed seansem jedynym bezpiecznym maximum wiedzy o fabule jest "randka z seryjnym mordercą poszła źle i facet chce ustrzelić babkę na tle uczuciowym". A w zasadzie najlepiej nie wiedzieć nic, tylko do tego trzebaby ani nie interesować się tematem, ani nie być onjaljn

Anachroniczne rozdziały (dla ukrycia plotu) mogą się kojarzyć z Pulp Fiction czy obiema częściami Kill Billa, tylko bez standardowej tarantinowskiej logorrhei. I nieludzkich ilości krwi. Są zgony, ale bez zapotrzebowania na stowarzyszenie irlandzkich malarzy ścian*. Za to czuć tę inspirację do burzenia klisz gatunku, która doskonale sobie radzi i bez segmentacji, a najlepiej we współpracy z nią.

Jeśli już kogoś podkusiło, żeby zajrzeć do trailera, na pewno kojarzy stwierdzenie The Lady o nierówności płci wobec poczucia bezpieczeństwa w trakcie rozrywki - jeśli kobieta chce się zabawić, musi się okombinować i nazabezpieczać, a czujność i tak pozostanie na pierwszym planie; w tej samej sytuacji facetpo prostu się nie zastanawia. To nie jest wstęp do rozprawy o patriarchalnym przyzwoleniu dla sprawców, tylko zachęcam do zastanowienia się nad tym zjawiskiem. Poza tym gdy ja oglądałam trailer, byłam święcie przekonana, że gadają w kinie samochodowym; nie wpadłam do seansu, że światło to neon.

Jestem usatysfakcjonowana rozsądnym zakończeniem i brakiem scen seksu (nie jestem ich przeciwniczką in ipsis, tylko czuję się przy nich niezręcznie), oraz rozgarniętą protagonistką. Nagrodę mindfucka produkcji otrzymuje zagadka, czemu The Lady założyła buty i została w bieliźnie (sytuacja nie powiewała jeszcze redflagami, dla szerszego obrazu).


*) nawiązanie do "słyszałem, że malujesz ściany, Irlandczyku", czyli do zamalowywania rozbryzgów krwi


[W związku z prowadzoną na tej szacownej łajbie polityką "bez spoilerów" dalszą część doradzam tylko tym, co już widzieli film]

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

.

Kwestia podwójnych standardów ma drugie dno, z którego czerpie seryjny morderca z karty początkowej. Korzysta z maski potencjalnej ofiary, odgrywa teatrzyk zranionej sarenki. A ofiary, pokrzepiane kulturowo, że nie muszą na siebie uważać, gładko wnikają w ułudę, że to one będą łowcami, zanim ockną się z wylotem lufy między oczami.

Ciekawa rzecz, że z mundurowych przybyłych na miejsce masakry to szeryf podejrzewa The Lady o bycie tą złą, natomiast szeryfka od pierwszej chwili widzi w niej ofiarę. Całe to mityczne "męska logika vs kobiece współczucie" wypada specyficznie przy zbudowanym na początku randki stwierdzeniu o wyższej sprawczości wśród mężczyzn. Ale może mundurowych nie trzeba brać pod uwagę, bo prawo nie bierze pod uwagę ludzi.

Innego policjanta chyba każdy sklasyfikował jako gorszego człowieka niż jego cel, ale znów - czy w takiej samej sytuacji kobieta-policjant miałaby społeczne przyzwolenie na zaszczucie mężczyzny-przestępcy, którego ofiary są tej samej płci, co ona?


reżyseria i scenariusz: JT Mollner
wystąpili: Willa Fitzgerald, Kyle Gallner, Barbara Hershey

____________________________
ilustracja: IMDb.com

21 lutego 2025

"Ostatni Opadły Księżyc", Graci Kim

Tę część zaczyna "trzęsienie ziemi", które rujnuje przesłanie o samoakceptacji na całą resztę treści - Ona. Się. Zabiła. Dosłownie. Motorem napędowym aktualnej fabuły jest popełnione przez Riley z premedytacją samobójstwo, bo miała doła przez konsekwencje bigosu narobionego w poprzedniej książce. I nie obchodzi mnie, że to był magiczny eliksir - co Riley o nim wiedziała? Czy działanie na poprzednim przypadku ustąpiło po tych dwóch godzinach samorzutnie, czy dopiero po interwencji pogotowia? Na pewno na mugoli niemagicznych i magicznych działa tak samo? A zwłaszcza na Riley, mającą specyficzny typ magicznej aury? Sounds like great plan, Walter!

Świat przedstawiony nadal laguje:
scena potrafi zawisnąć w niebycie, jak podczas przyjęcia urodzinowego, kiedy nie wiadomo, gdzie jubilatka przebywała w momencie podziwiania McGuffina, że nikt z kilkunastu gości nie zajrzał jej przez ramię, nie zapytał, czy wszystko w porządku, że tak siedzi z nosem na kwintę - czyli po prostu utworzyła się wokół Riley taka banieczka izolująca cały obraz i dźwięk. Wystarczyłoby dopisać, że schowała się na chwilę do pokoju lub łazienki;
 randomowo uwierająca rana ręki Riley, ponoć (excuse my french) napierdalająca jak na żywca, a jednak jakoś tak nieprzeszkadzająca herołinie w radosnych przekomarzankach z opiekuńczą siostrą, a opiekuńczej siostrze w zabawie w coaching dla znajomego;
 współczujący i pomocni uzdrowiciele są tak zszokowani odzyskaniem mocy, że kompletnie zapominają o wymagającym kilka sekund wcześniej pomocy dziecku, jednocześnie całkiem przytomnie chłonąc tłumaczenia. Możnaby sądzić, że powinni przynajmniej się upewnić, czy stan chłopaka jest na tyle poważny, żeby wymagał interwencji, ale nieee, same mu te mdłości przejdą, powikłania po podróży do zaświatów to przecież jak po przejażdżce kolejką górską!;
 albo: Jak Hattie wpadła na ten sam plan (poszukiwanie nowego patrona-bateryjki supermocy klanu) co Riley? Synchronicznie? Jak tak, to czemu Riley nie była tym zaskoczona?

Samo życie pozagrobowe z jednej strony interesuje, z drugiej drażni - to pierwsze, bo restrukturyzacja wymuszona PG-13 natychmiast wybucha restrukturyzującemu w twarz konsekwencjami, i podoba mi się kierowanie wszystkich zwierzęcych dusz automatycznie do nieba, a ludzkich na sprawdzian do piekła. Z drugiej strony jest nieścisłość, jak to w końcu jest z ryboludami - to naturalni mieszkańcy Krainy Duchów, czy wszystkie spotkane osobniki to zmarli? A jeśli zmarli, to czy oni też przechodzą przez próby, czy lądują w swoim kręgu tak o? Oraz co oznacza istotność zabitego? Jego pozycję w hierarchii czy impakt wywołany zgonem? (Acz kwestię poruszyła Zła Kobieta, więc można dać w nią tyle wiary, co w zapewnienia Jokera Heatha Ledgera o nieumiejętności planowania).

Za parę błędów językowych winą można obarczyć tłumaczy, przykładowo "zegar tyka" i "krzyżowanie spojrzeń" to kalki z angielskiego, w naszym pięknym i bogatym języku mówi się "czas leci" i "wymieniać spojrzenia" (jeśli "krzyżowanie" jest stosowane, to sorry, ale mi nie brzmi). Mam też wątpliwości co do użycia "szacunku" w sentencji "nie zmieniają się w piekle przez szacunek do tutejszych dusz". Na pewno to czuli mieszkańcy nieba wobec dopiero pokutujących? Nie "przyzwoitość"? Jak "nie zmieniają się w piekle z przyzwoitości, żeby pokutnicy nie czuli się jeszcze gorzej"?

Otrzymawszy czas antenowy, w roli naczelnego gnębiciela emocjonalnego Riley Emmetta zastąpiła Hattie. Niewątpliwie chciała dobrze, tylko czemu mając w głębokim poważaniu zdanie Riley? Tak się zachowuje kochająca siostra? "Nie mów mi, co mam robić, a teraz rób, co mówię"? Riley przeszła rozwój (łopatologicznie to przypominając), ale Hattie broni się przed tym zawzięcie. Za to rolę najbardziej wkurzającej postaci przejął nowy, Dahl, którego sposób wysławiania się przebija nawet ten Areum. Pozostali to po prostu masa, w której tylko Jennie ma jakąś osobowość (again - szkoda, że miała tak mało scen).

Ostatni akt przywozi kilka rozczarowań:
 Riley i jej podejście do biologicznej rodziny. Wyobraźcie sobie, że straciliście rodziców jako nawet-nie-noworodek, i po latach dowiadujecie się, że byli porządnymi ludźmi. Nie bylibyście ciekawi, jacy byli? Bo Riley nie. A teraz sobie wyobraźcie, że magicznie otrzymujecie szansę poznania ich z pierwszej ręki - nie z relacji znajomych, tylko z samych wspomnień. Czy Riley choć w jednym zdaniu przemknęło przez głowę, że hej, mogę tu znaleźć całe życie ludzi, dzięki którym fizycznie powstałam, i za którymi podobno tak tęsknię? Nope. Null. Jej podejście do biologicznych rodziców to "zdechło to zdechło, na uj drążyć temat". A podobno przeznaczeniem jej rodzimego klanu jest zdobywanie wiedzy i prawdy. Zaiste, nietypowa z niej uczona. W dodatku SPOILER jedyna pamiątka, która jej po tych ludziach została, okazała się innowymiarowym McGuffinem (innym, niż ten na przyjęciu), który znalazł się w ich posiadaniu chyba przypadkowo (nigdy tego nie poruszono, Haetae podrzucił? To faktycznie pamiątka rodowa, tylko magicznie apgrejdowana?). To trochę dołujące.
 sam finał poszedł zdecydowanie za gładko. I za szczęśliwie. Po co była ta szopka z kradzieżą wspomnień, skoro udało się je zwrócić? W duchu serii spodziewałam się raczej przehandlowania szansy za większe dobro.

(Jeszcze w przypadku Horangich - najwyraźniej ich supermocą jest fotograficzna pamięć, patrząc po jedynej znanej przedstawicielce z magią zachowaną, bo zmarła przed odcięciem sponsoringu.)

Wbrew całemu wcześniejszemu marudzeniu, były też dobre strony:
 komunikat dworcowy to rzadki przypadek naturalnej wypowiedzi; 
 utrudnienie sobie włamania do nieba przez myślenie emocjami było szczerze zabawne, podobnie jak plot twist, w którym całe to samobójstwo było jeszcze głupsze, bo - co żadnym spoilerem dla czytających uważnie pierwszą książk - można było przejść do zaświatów bez szwanku przez drzwi w Bazie Tajnej Organizacji™; 
 tak częste faile w umowie z podstępnymi goblinami, że aż normalne; 
 atak opętanej brudną wodą syreny będący najciekawszą sceną akcji edycji; 
 cudownie obrzydliwe parzenie kawy ze śliny smokowęża.

Nagroda za najlepsze zdanie wędruje do: zazdrość bywa brzydka, gdy się uzbroi w permanentny marker (str 271).

[https://rzekaswiadomosci.blogspot.com/2024/12/modziezowkowe-bingo.html]

07 lutego 2025

Dziecko z Taung - 100 lat (opisu)

Wyjątkowo z RPA nie Wielkich Rowów. I nie A. afarensis tylko africanus. Są to poza tym dziecięce szczątki, ale jak bardzo, są rozbieżności - australopiteki najwyraźniej rozwijały się w innym tempie niż sapiensi i szympanse. Czyli albo pośrednio, albo pośrednio, tylko bliżej szympansów.

Sama przynależność gatunkowa też była podawana w wątpliwość. Przez gości, którzy dali się nabrać na Człowieka z Piltdown*, scam świata paleoantropologów. Nic dziwnego, że nie mieli racji.

Współcześnie rozpoznana (to samica) jako ofiara drapieżnego ptaka.

Ale najsłynniejsza nie tyle z czaszki, co z odlewu puszki mózgowej z osadów.


*(Gdyby jednak nie dzwoniło w kościele - skamielinę złożono z czaszki sapiensa i żuchwy innej niewymarłej małpy naczelnej, a głupki z szanownej komisji opierały się właśnie na mózgoczaszce i zębach)

15 stycznia 2025

"Ostania Opadła Gwiazda", Graci Kim

Bolączką, a również stylizacją tej książki (i reszty serii) jest adolescenizacja języka. Na jakieś lata '00. Nie znam nikogo, kto dziś mówiłby "odlotowo" czy "coolowo", ale ja zawsze aspołeczna byłam, a i nie dam głowy, czy współczesne dwunastolatki nie próbują tak gwarzyć, skoro już wyciągają z grobów ubrania. Jednak po własnych doświadczeniach z serią dla młodszej młodzieży odnoszę wrażenie, że standardem jest dostosowywanie języka do odbiorcy (z drugiej strony, RRP nie prowadzi misji edukacyjnej, więc mogą mieć wygwizdane).

Najbardziej przeszkadzało mi gubienie lokacji, na przykład z bazy Tajnej Organizacji Magików™ główna i jej kumpel uciekli... gdzieś. Nie wiadomo, czy nadal sterczą przed budynkiem-przykrywką (co byłoby nierozsądne), czy się gdzieś ukryli, równie dobrze mogą tkwić pośrodku ulicy, w zdołowaniu kompletnie ignorując trąbiących kierowców. Albo sporo scen później są na parkingu spółki bankowej - raczej nie krytym, zważywszy na istotny fabularnie hydrant - właśnie radośnie i magicznie sponiewierawszy dyrektora tejże, nie próbują zakładać żadnych barier przeciw mugolom normalsom, nie oślepiają kamer, nie blokują drogi ochronie, którą musiał zainteresować wcześniejszy rajd przełajowy po biurze. W dodatku narracja gubi na parę akapitów dyrektora, i gdyby to chociaż była zmyłka mająca dać mu czas na nawianie kółku dyskusyjnemu! Przy tej skali kwestia, czy Riley (główna) pozbierała się z podłogi w pralni brzmi może nieistotnie, ale naprawdę jestem ciekawa, czy ona gadała ze strażnikiem, narażając się na złapanie wilka.

Podstawowym oprogramowaniem obsady jest "byłam/-em w błędzie, grupowy uścisk!", dla sprawiedliwości z paroma indywidualizacjami, z reakcjami podkręconymi do poziomu, który jest aż karykaturalny (ja rozumiem uświadamianie dzieciakom, że w płaczu nie ma nic złego, ale tam beczą wszyscy, co chwila, i w sytuacjach, które nie wymagają aż takiego zaangażowania emocjonalnego). No, poza adopcyjnymi rodzicami Riley, którzy istnieją, by być Kochającymi Rodzicami. Co jest bardzo miłą odmianą po tych wszystkich sierotkorobach, którymi stoi gatunek, ale tej dwójce naprawdę należałoby się chociaż nie robienie z nich ciamciaków! Czy stres towarzyszący inicjacji szamańskiej biologicznej córki naprawdę przyćmił im fakt, że cwana progenitura nie pyta o groźne zaklęcie z niewinnej ciekawości, tylko coś kombinuje? Na miejscu matki przynajmniej zmieniłabym hasło na "Dziewczynki, wracajcie do łóżek". Po drugiej stronie barykady jest Emmett (och, dlaczego nikt nie nazywa go Emmie?), chodzący pleonazm, który pomimo "uczulenia na emocje" jest cholernie ekspresywny. I zły. Tak właśnie się kwalifikuje stosowanie martwej matki jako szantażu emocjonalnego. Wobec ponoć najlepszej przyjaciółki! W tym towarzystwie w zasadzie tylko Riley, jej adopcyjna siostra Hattie, i Evil Mastermind mają więcej niż jeden wymiar. I z dalszego planu Jennie. To zdecydowanie najlepsza postać, szkoda, że dostała tak mało czasu antenowego.

Jedną z inspiracji świata przedstawionego musiał być Harry Potter, i jeśli trzymani w błogiej nieświadomości normalsi, zamknięta społeczność i wejście do biblioteki przez pralkę nie przekonują, zrobi to Straszne Zdarzenie Stare Jak Protagonista, W Którym Protagonista Został Sierotką! Potrzebuję zrobić do YA bingo.

Dwóm scenom należy się uznanie - pościgowi w banku, opisanemu bardzo płynnie, i będącemu zdecydowanie najlepszą sceną akcji w tej części; oraz przekomarzankom z Evil Mastermindem, bez didaskaliów trzymającym gęstą atmosferę wrogości ukrywanej pod teatralnością i słodkimi słówkami. Lepsze niż ta scena z Hazbin Hotel, gdzie Lucyfer i Alastor przerzucali się wszetecznicami.

APO mojej ulubionej Jennie i nieulubionego Emmetta - brakowało mi wyjaśnienia, skąd tych dwoje się zna. Nie chodzą do tej samej szkoły, Emmett nie ma wstępu do Tajnej Bazy™, zostaje w zasadzie tylko restauracja rodziny wspólnego znajomego, ale przydałoby się to zaznaczyć. 

[https://rzekaswiadomosci.blogspot.com/2024/12/modziezowkowe-bingo.html]

01 stycznia 2025

Podsumowanie 2024

Tym razem upłynęło pod znakiem ciągnącej się w nieskończoność poprawki II tomu, zakończonej tuż przed końcem roku, więc pierwszy raz od dwóch lat nie spędzałam Sylwestra na brodzeniu w błędach logistycznych.

Nadmierny riserdż trafił się tylko raz - bo akcja głównie stała w miejscu - jako korelacja katakumb rzymskich z metrem, bo mapy były niezsynchronizowane, i trzeba było się nawigować Via Appia i Via Ardeatina.

Sukcesem jest wydany w Felix, Net i Nika oraz Fantologia fanfik Noc Ropuchy, dostępny od czerwca.

Skończyłam jedno opowiadanie (z własnego uniwersum), wysłałam do Nowej Fantastyki, i… Nie wiadomo. Wyniki miały być w numerze na styczeń, a nie ma, null.

"Uderz w Struny", Joan He

Retelling Opowieści o Trzech Królestwach , jakim jest Uderz w Struny , podpada pod kategorię fantastyczną nie ze względu na opieranie się na...