[Przepis to średnia dwóch innych, które można znaleźć tu i tu.]
Miałam tu wrzucić to o tabliczce do wypędzania niesamodzielnych duchów, ale wisiało mi na pulpicie, a miałam robić porządki.
Jedna pożarta. Te mają po około piętnaście centymetrów średnicy |
Składniki:
Drożdże wymieszać z połową szklanki mąki i mleko do gładkiej konsystencji (przyda się też łyżeczka cukru na pożywkę dla drożdży). Odstawić zaczyn na pół godziny pod ścierkę w ciepłym miejscu.
Do gotowego zaczynu dodać resztę mąki, jajka, cukier, sól i wybrany dodatek, wymieszać dodając stopniowo stopione masło. Wyrobić na gładko, ugnieść w kulę i zostawić ją w misie pod ścierką na około 2 godziny.
(Dla pewności ciasto można "przewrócić flakami na zewnątrz" - zrobić pięścią dołek w kuli, po czym wgnieść weń brzegi. Można też wstawić do lodówki na kilka godzin, żeby łatwiej je było wyrabiać.)
Podwojone objętością ciasto rzucić na oprószony mąką blat, podzielić na dwa większe bochenki (albo cztery bułki), przy okazji zostawić kawał ciasta wielkości mandarynki - z niego zrobić cztery (lub osiem) wałeczki oraz dwie (lub cztery) kulki. Ułożyć na tacy i przykryć ścierką na kolejną godzinę.
Piekarnik na 180 celsjuszy. Przy pomocy wody przylepić do bochenków "piszczele" i "czaszki". Piec około 30 minut (zależnie od wielkości półproduktu - na bułki wystarczy 25 minut, na chleby ze 40) aż do nabrania złocisto-brązowego koloru.
Świeżo wyjęte z piekarnika wypieki posmarować resztkami stopionego masła i obsypać cukrem. Jeść, jak już nie grożą oparzenia tkanek szczęk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz