30 października 2025

"Coś", John W. Campbell

Tradycji musi stać się zadość - jak 31 października, to seans Coś Carpentera; a tak się składa, że to adaptacja opowiadania (albo remake adaptacji?). I że Vesper machnął aż dwa wydania, bo pięć lat to najwyraźniej na rynku wydawniczym wieczność, a ja mam to starsze.

Ogół
Roboczo Who goes there? miało nazywać się Frozen Hell, będąc drugim tymczasem dla tego tytułu - poprzednik stanął na The Moon is Hell. Sam koncept przyjaciel-czy-kopia to też recykling z wcześniejszego projektu, Imitation wydanego jako - och, bogowie - Brain-Stealers of Mars. A inspiracja...

Historia z życia wzięta, jak to ujmował Campbell - otóż jego mama miała identyczną bliźniaczkę, która bardzo go nie lubiła, więc kiedy ciocia wpadała z wizytą, mały Campbell żył w niepewności, jak się skończy podbiegnięcie do mamy.

Opowiadanie
Who goes there? AKA Frozen Hell nie zostało przeniesione na ekran jeden do jednego - ani za pierwszym, ani za drugim (lepszym) razem - za co odpowiadają liczebność obsady, jej status jako mięsa armatniego i inne czasy. Dodatkowo mówimy tu o "wersji roboczej", czyli FH, bo wydrukowana oficjalnie WGT? zubożała o trzy pierwsze rozdziały, żeby przyspieszyć akcję. Jednym mogło się podobać, że od razu ląduje się w nerwowej sytuacji w bazie, a ja preferuję powolniejszy start - lubię przyjrzeć się redshirtom, zanim zaczną offować.

Na początku wczucie się hamowała mi świadomość, że to tekst na zamówienie (czego absolutnie nie miałam z Fantologią), do tego "reżyserka", bo wycięli te sceny (absolutnie Fantologia, oficjalna Noc Ropuchy jest trochę odchudzona), ale z czasem wrażenie mija. Wiek tekstu pozwalał wybaczyć zbyt wytworne jak na sytuację dialogi (acz zygzakujące z "naturalnymi") oraz te dziwne wynurzenia o większej szansie ryby niż ssaka na odżycie po rozmrożeniu, bo jest mniej skomplikowana i szybciej odbudują się jej komórki (po mojemu to raczej reakcja mięśni) - taki stan wiedzy dziewięćdziesiąt lat temu; o uwagach mechanicznych i fizycznych się nie wypowiem, bo zamęczanie FNIN nie daje mi kompetencji w tych kierunkach. Nie ratuje natomiast naszych ukochanych podwójnych standardów, według których test "strzału w serce" byłby zbyt "drastyczny" dla ludzi (gdyby trafiło na nich, nie kosmiczne kopie) - nie lubię tego motywu i kropka.

Problemem dla polskiego odbiorcy może być stosowanie miar anglosaskich, bez przypisów. Owszem, można by się pokusić o przełożenie ich na bardziej ludzki system metryczny, ale lepiej nie iść w przesadną dokładność - Czternasta Kolonia z SIGMA Force niech służy za przykład: "mierzące ponad sto osiemdziesiąt trzy centymetry ciało"? Dokładna miara i PONAD? (Jestem przekonana, że w oryginale było "over six feet".) Lokacja lingwistyczna to zołza.

Następnym problemem tłumaczenia jest "druciana siatka ułożona wzdłuż listew" (strona 88) - jak ułożyć WZDŁUŻ coś złożonego z krzyżujących się linii? Przy każdej listwie była zrolowana siatka? Ktoś coś? (Oraz nieśmiertelne dzielenie kwestii tej samej postaci na akapity.)

Zabiegiem, dzięki któremu ekranizacja Carpentera została horrorem idealnym, było skurczenie obsady z trzydziestu siedmiu (!) chłopa - zbyt licznego pogłowia jak na klimatyczną historię, ale adekwatnego dla ekspedycji naukowej. Zapamiętałam może dwie osoby (głównie dlatego, że nazwisk użyto i w filmie). Okazuje się też, że film podkręca rzeźnię, bo większość zgonów i przemian odbywa się "pozaekranowo", a te trzy krwawe sceny nie mają soczystych opisów - szczególnie słynne testy krwi (albo przez brak strachu przykryty gniewem, albo poszło za krótko) - więc nie jest aż tak, jak w W górach szaleństwa.

APO testów krwi - tak, to element oryginalny, nie napędzany ejtisową paniką przed AIDS. Tu jednak chodziło o budowę chemiczną, nie reakcję obronną.

Wspominałam, że mieli tam krowy? Cztery plus byk. Abstrahując od logistyki utrzymania tego całego, nie bójmy się tak tego nazwać, jedzenia, chętnie zobaczyłabym choć mały opis stopionego bydła. Nie z psychopatycznej zachcianki, tylko dla poziomu kreatywności Campbella.

Czy zatem chuderlawe opisy ufoka w akcji i mało wyeksploatowana paranoja czynią opowiadanie wyjściowe gorszym od swojego wysokooktanowego potomka? Nie. Opowiadanie ma swój urok, zgłębia filozofię funkcjonowania kosmity i chwyta początkowymi wykopaliskami.

Czy korzystanie z antarktycznych zapasów węgla nie jest przypadkiem łamaniem traktatów, nawet jak na lata trzydzieste?

Kontynuacja
Jak to w USA, Frozen Hell ma szansę dostać sequel - to wydanie (nie wiem, jak zeszłoroczne) zawiera teaser nieznanego autorstwa (możliwe, że Johna Gregory'ego Betancourta - przy okazji właściciela wydawnictwa, które zajęło się "wersją reżyserską), dający bardzo mocny aromat Aliens tą całą większą liczbą stworów i amerykańskimi trepami. Zapowiada się nieźle, może nie skończy w niebycie jak "matka".

09 października 2025

Śmierć jednorożca (2025)

Jeden z tych, których opis brzmi jak kolejna oderwana klepka, ale realizacja dobrze się klei. Jednorożce mają rozbudowane tło i lwią część udziału, nawet nie będąc bezpośrednio na wizji, a przez lwią część mam na myśli skoncentrowanie na sobie całej fabuły, dzięki czemu to film o nich, nie tylko z nimi (jak co poniektórzy). Nie są ukryte jak pierwszy ksenomorf - o ile nie wymaga tego element zaskoczenia - więc spotlight jest tu dosłowny; nawet wypadek ze źrebakiem jest w środku dnia ("Volvo - idealne auto do potrącania nieznanych nauce zwierząt"). A jest czemu ich nie chować, bo zaprojektowano je naprawdę przepięknie. Mogę wybaczyć postawienie na CGI, acz nadal o schodek lepszego niż te nieszczęsne renifery w czwartym sezonie True Detective.

Wzmianka o ksenie nie jest przypadkowa - Śmierć jednorożca plwa na kapitalizm w podobny sposób, jak Aliens i Park Jurajski, że jedyną odmianą gorszą od chciwości jest chciwość i brak ogłady wobec istot żywych (jak na coś ponoć górującego rozumem na tej planecie, ludzie mają zaskakujący talent do niedostrzegania rozumu).

Jestem pod wrażeniem, jak wszyscy trzymają się osobowości postaci też podczas scen paniki, a nie odlatują jak kurczaki bez głowy. Miałam trochę zagwozdkę z pierwszym tekstem Pani Na Włościach, który albo był żartem - do podwładnego, a więc sytuacja OOC - albo babka naprawdę nie pamiętała, jaką sprawę właśnie wsparła, co już do niej pasowało. Shotout dla Griffa, lokowania widowni - wiedzącego, kiedy się ulotnić, nie piszącego się na wymysły szefostwa i mającego Nope-moment z szybą.

Z dwóch strzelb Czechowa jedna zyskała element komiczny, a druga nieplanowany i subiektywnie - otóż motorem napędowym są gobeliny AKA tapiserie z cyklu Polowanie na jednorożca, szczególnie egzemplarz piąty, gdzie wykorzystano, że większość przepadła (pewnie w żołądkach francuskich rewolucjonistów) i dosnuto własną wersję... która mnie rozwala, bo wyprute bebechy na XV-wiecznej dekoracji? Generalnie historia sztuki daje radę, kumpela zdawała na maturze i dzięki niej wiem o Crystal Palace rzeczy, których sama bym nie wygrzebała. Ciekawostka, że te gobeliny rzeczywiście można pooglądać w MET; gdyby tylko USA nie było teraz mniej więcej tak samo kuszące co śmietnik mieszany w upał...

Mój największy zarzut dotyczy uleczenia trądziku u Ridley, z którym wcale nie wyglądała tragicznie - a już się cieszyłam, że wreszcie będzie postać z nieidealną cerą!


Death of a Unicorn
reżyseria i scenariusz: Alex Scharfman
występują: Jenna Ortega, Paul Rudd, 
Téa Leoni, Richard E. Grant, Will Poulter
_________________
ilustracja: IMDb.com

Predator: Strefa Zagrożenia (2025)

Rok 2025 w cross-franczyzie mija CGI fiestą Badlands  jest precedensowe nie tylko protagonistycznie - kiedy obwieszczali je światu, gynoidki...