Pierwsze wzmianki padły osiem miesięcy przed premierą (październik '24), a potwierdzenie w kwietniu, robiąc z tego filmu w zasadzie niespodziankę. W bonusie do szybkiego zaistnienia dla publiki jest również szybki w istnieniu - akcja pruje, momenty wytchnienia są rzadkie, a mięso armatnie pada tak szybko, że moje AuDHD wymięka. Zdecydowanie na kilka seansów.
Nie nazwałabym tego antologią, tylko trzema wątkami ze wspólną konkluzją:
Ludzka obsada lubialna - czyli ich krwawe zgony oglądało się trochę przykrzej niż pozostałego mięsa armatniego - acz stanowiąca anonimową masę, którą trzeba identyfikować po liście płac (z blondynką było najprościej, ale brodaty i z wilczym kapturem to równie dobrze mogą być odpowiednio Ivar i Gunnar, jak i Gunnar i Ivar - trzebaby osłuchać się innych występów ich dubbingowców, żeby dopasować; trzeci typ nie mówił, czyli nie ma problemu).
W zamieszaniu nikt nie miał czasu dopasowywać Predatora do mitologii, ale później wyszło, że Ursie (protagonistce) skojarzył się z Grendelem - otwierając drogę dyskusji, czy w wersjach opowiadanych to na pewno był jeden stwór, a nie jakaś grupa, skoro to dla niej synonim całego gatunku, a żyła przed spisaniem poematu. Trochę się spodziewałam, że nie draugr, ale może według scenarzysty akurat one były stricte kopcowe; na upartego może jeszcze Jötunnowie.
[na marginesie - jeśli ciuchy Tych Złych wydają się wyglądać znajomo, to dlatego, że akcja odbywa się na tym, co znamy jako Rosję granicząca z Białorusią. A lód zdolny wytrzymać pod półtonowym bydlęciem nie musiał być zabiegiem estetycznym, jak na koniec Ochłodzenia Wieków Ciemnych/początek Średniowiecznego Optimum Klimatycznego (rekonstrukcje paleoklimatyczne wskazują na nagły pik w połowie IX wieku, gdy dzieje się segment), i tak było o stopień-półtora Celcjusza niżej, niż dziś.]
Czasoprzestrzeń zamerdała puszogonkiem jeszcze za Predators, "tylko" gościem robiącym znaleźną przedrestauracyjną kataną (czyli shintō [新刀] lub shinshintō [新々刀]) - notabene dubbingującym tutejszego protagonistę (i jego brata - drugi dubbinger ogarniający japoński nie był dostępny?). Spełnieniem marzeń byłby chyba ronin odzyskujący honor dzięki skopaniu Predatorowi dupska - z tym, że to shinobi (zaczynam mieć uczulenie na ninję), a Predator był poboczną misją (wręcz przyćmiewającą doraźnie tę właściwą). I dobrze, bo wracanie do łask grali już w Three Sparks.
Tu jeszcze dałoby się liczyć trupy, gdyby nie niejasność, czy Kenji (ten protagonista) swoich tylko nie nokautował - w końcu raz, że mu raczej nie zależało na pogorszenie relacji z bratem jeszcze bardziej, a dwa, że nie było krwi.
Estetycznie ten segment był najlepszy - obył się bez kwestii (poza wstępną i zstępną), szacun za ogarnięcie zasady show-not-tell. Mocniejszy moment, to gdy Kenji halucynował starego na podstawie portretu, i przerwała mu łapa wypluta przez halun - jednak Predator może widowiskowo przedrzeć się przez papierową ścianę.
Precedens stanowi też dogfight (oraz pozbawiony dredów Predator - co może sugerować, że to renegat), który wygląda trochę jak przereagowanie - godne ostrych narzędzi przeciw wilkowi - ale dla kosmitów taka sytuacja to też przecież nowość, nie? Ludzie nie występują naturalnie na granicy troposfery... na zewnątrz maszyn. Na ten segment przypada najłatwiejsze liczenie trupów i w cholerę nowych Pred-gadżetów, które jakoś trzeba ponazywać na fandomie.
Fabuła przypomina mi dwie rzeczy: pierwszą jest goszczący już tu Shadow in the Cloud - jego amerykańscy lotnicy, protagonista wbijający na imprezę na krzywy ryj (i nikt mu na początku nie wierzy), pełzanie poza kabiną mając pod tyłkiem tylko kilkaset metrów powietrza - choć tam mieli bombowce, nie myśliwce, a bebok nie kisi się z protagonistą; druga rzecz to książka koleżanki, bo jest o lotnikach wojskowych na polu bitwy (podałabym tytuł, ale nadal jest przed publikacją, więc nie jest jeszcze oficjalny).
Moim zdaniem był to najciekawszy segment i miał najciekawszego protagonistę (najłatwiejszego do odniesienia się), który spokojnie dogadałby się z Naru - to znaczy Ursa i Kenji też byli kreatywni, ale Torres miał najwięcej pola do popisu (wymuszonego przez konieczność tkwienia w kabinie czy nie - miał).
I moja teoria co do biologii Predatorów została potwierdzona.
Ale to tylko zapożyczenia, a nie jazda na kliszach - segment ma kilka zaskakujących rozwiązań i własną godność, a animacyjna estetyka scen walki nie obraża logiki.
Jest pewną zagadką, jak na stresie udało im się pokonać barierę językową - Ursa może mogła się podomyślać, bo angielski ma trochę staronordyckich korzeni, ale pochodzący z odizolowanej Japonii Kenji? - bo translatory działały tylko z predatorzego na ludzkie. Zapewne animowanie gestykulacji nastręczyłoby dodatkowej pracy.
I oczywiście obowiązkowy strażnik-debil od dźgania śmiercionośnej bestii.
Pierwszych trzech Predatorów pełni raczej funkcję dekoracyjną - cały ich rozwój postaci to przybyłem-mordowałem-umarłem (veni-necavi-mori...? Cztery semestry łaciny XD). Przejęcie się losami tej trójki raczej nie grozi - to jeszcze nie ten Trechtenberg, dopiero w listopadzie - bo nie mają czasu na pobudowanie wokół siebie atmosfery, która rekompensowałaby rzezie. Co prawda w Predators ten typ z kłami, który rozwalił Morfeusza, miał łącznie mniej czasu antenowego niż którykolwiek z tej trójki, ale nadrabiał sugerowanym tłem (i psami). W sumie ten od myśliwca był spoko.
Tytuły segmentów można interpretować mniej dosłownie, niż preferowane uzbrojenie - Ursa faktycznie była taką trochę Tarczą, poza taranowaniem w razie potrzeby chroniła tyły (mama-bear, nomen omen); Kenji był za rozwagą i współpracą, a japońskie miecze wymagają rozgarniętego użytkownika; a Torres sam w sobie nie jest zbyt groźny, ale dać mu dostęp do maszyny, to klękajcie narody. Szkoda, że czwarty segment nie miał nazwy (choćby i powtórki "Killer of Killers" - który nie wymaga głębszej filozofii, bo jest wytłumaczony łopatologicznie dwa razy).
Wbrew pozorom, że to odbierze ducha, animacja to właśnie atut Pogromcy Zabójców - wyobrażacie sobie, ile środków pochłonęłaby realizacja na żywo scen podwodnych? Walk powietrznych? Albo na arenie? To właśnie dobrze, że animacja, nie cholerne CGI "live"-action (jeśli tylko na to będę narzekać na Badlands, powinno być w porządku). I aż nie mogę uwierzyć uszom, że obyło się bez zajechanych onelinerów Arniego (dropienie ich co część - poza Predator 2 - nie jest najlepszym pomysłem). W końcu, jest to pierwszy od trzech filmów (po Prey i Romulusie), kiedy nie mam zastrzeżeń co do finału.
I powodzenia ze zgadywaniem, kogo dubbingował Michael Biehn!
reżyseria: Dan Trechtenberg, Joshua Wassung
scenariusz: Micho Robert Rutare
dubbing: Lindsay LaVanchy, Louis Ozawa Changchien, Rick Gonzalez, Michael Biehn
___________________
ilustracja: xenopedia.fandom