20 czerwca 2025

Predator: Pogromca Zabójców (2025)

Pierwsze wzmianki padły osiem miesięcy przed premierą (październik '24), a potwierdzenie w kwietniu, robiąc z tego filmu w zasadzie niespodziankę. W bonusie do szybkiego zaistnienia dla publiki jest również szybki w istnieniu - akcja pruje, momenty wytchnienia są rzadkie, a mięso armatnie pada tak szybko, że moje AuDHD wymięka. Zdecydowanie na kilka seansów.

Nie nazwałabym tego antologią, tylko trzema wątkami ze wspólną konkluzją:

segment 1: The Shield ("Tarcza")
...czyli wikińska vendetta ku pamięci ojca przerwana przez kosmitę z naręcznym kafarem. Śnieg, topory, drakkary (snekkary?), siekani proto-Rosjanie. Nie najpopularniejszy setting, ale wystarczający, żeby to było jego drugie dziecko (trzecie, jeśli liczyć dodatki Viking i Valkyrie w Hunting Grounds), po opowiadaniu Skeld's Keep w antologii If It Bleeds z 2017 - na szczęście podobieństwa kończą się na czasoprzestrzeni i populacji ludzi, fabuła jest nowa.

Ludzka obsada lubialna - czyli ich krwawe zgony oglądało się trochę przykrzej niż pozostałego mięsa armatniego - acz stanowiąca anonimową masę, którą trzeba identyfikować po liście płac (z blondynką było najprościej, ale brodaty i z wilczym kapturem to równie dobrze mogą być odpowiednio Ivar i Gunnar, jak i Gunnar i Ivar - trzebaby osłuchać się innych występów ich dubbingowców, żeby dopasować; trzeci typ nie mówił, czyli nie ma problemu).

W zamieszaniu nikt nie miał czasu dopasowywać Predatora do mitologii, ale później wyszło, że Ursie (protagonistce) skojarzył się z Grendelem - otwierając drogę dyskusji, czy w wersjach opowiadanych to na pewno był jeden stwór, a nie jakaś grupa, skoro to dla niej synonim całego gatunku, a żyła przed spisaniem poematu. Trochę się spodziewałam, że nie draugr, ale może według scenarzysty akurat one były stricte kopcowe; na upartego może jeszcze Jötunnowie.

[na marginesie - jeśli ciuchy Tych Złych wydają się wyglądać znajomo, to dlatego, że akcja odbywa się na tym, co znamy jako Rosję granicząca z Białorusią. A lód zdolny wytrzymać pod półtonowym bydlęciem nie musiał być zabiegiem estetycznym, jak na koniec Ochłodzenia Wieków Ciemnych/początek Średniowiecznego Optimum Klimatycznego (rekonstrukcje paleoklimatyczne wskazują na nagły pik w połowie IX wieku, gdy dzieje się segment), i tak było o stopień-półtora Celcjusza niżej, niż dziś.]

segment 2: The Sword ("Miecz")
...czyli nieistniejące odczytanie testamentu zepsute przez kosmitę z chwytakiem z automatu do pluszaków. Setting jest faworytem fanowskim, wnosząc z ilości stylizowanych fanartów (albo wciskających Predatorów w ō-yoroi - w których wyglądają całkiem zacnie, BTW), a medialnie użyto go w kilku komiksach (szczegółów niet, bo nie jara mnie ten format aż tak, żeby śledzić), dodatku Samurai w Hunting Grounds i oczywiście w Three Sparks dla If It Bleeds.

Czasoprzestrzeń zamerdała puszogonkiem jeszcze za Predators, "tylko" gościem robiącym znaleźną przedrestauracyjną kataną (czyli shintō [新刀] lub shinshintō [新々刀]) - notabene dubbingującym tutejszego protagonistę (i jego brata - drugi dubbinger ogarniający japoński nie był dostępny?). Spełnieniem marzeń byłby chyba ronin odzyskujący honor dzięki skopaniu Predatorowi dupska - z tym, że to shinobi (zaczynam mieć uczulenie na ninję), a Predator był poboczną misją (wręcz przyćmiewającą doraźnie tę właściwą). I dobrze, bo wracanie do łask grali już w Three Sparks.

Tu jeszcze dałoby się liczyć trupy, gdyby nie niejasność, czy Kenji (ten protagonista) swoich tylko nie nokautował - w końcu raz, że mu raczej nie zależało na pogorszenie relacji z bratem jeszcze bardziej, a dwa, że nie było krwi.

Estetycznie ten segment był najlepszy - obył się bez kwestii (poza wstępną i zstępną), szacun za ogarnięcie zasady show-not-tell. Mocniejszy moment, to gdy Kenji halucynował starego na podstawie portretu, i przerwała mu łapa wypluta przez halun - jednak Predator może widowiskowo przedrzeć się przez papierową ścianę.

segment 3: The Bullet ("Pocisk")
...czyli przynajmniej zestrzelili Osiowców, zanim kosmita w myśliwcu zestrzelił ich. Druga Wojna Światowa zalicza debiut, bo nie użyli jej prawie nigdzie - nawet w If It Bleeds - poza łanszotowym komiksem Demon's Gold, tylko z innymi Osiowcami.

Precedens stanowi też dogfight (oraz pozbawiony dredów Predator - co może sugerować, że to renegat), który wygląda trochę jak przereagowanie - godne ostrych narzędzi przeciw wilkowi - ale dla kosmitów taka sytuacja to też przecież nowość, nie? Ludzie nie występują naturalnie na granicy troposfery... na zewnątrz maszyn. Na ten segment przypada najłatwiejsze liczenie trupów i w cholerę nowych Pred-gadżetów, które jakoś trzeba ponazywać na fandomie.

Fabuła przypomina mi dwie rzeczy: pierwszą jest goszczący już tu Shadow in the Cloud - jego amerykańscy lotnicy, protagonista wbijający na imprezę na krzywy ryj (i nikt mu na początku nie wierzy), pełzanie poza kabiną mając pod tyłkiem tylko kilkaset metrów powietrza - choć tam mieli bombowce, nie myśliwce, a bebok nie kisi się z protagonistą; druga rzecz to książka koleżanki, bo jest o lotnikach wojskowych na polu bitwy (podałabym tytuł, ale nadal jest przed publikacją, więc nie jest jeszcze oficjalny).

Moim zdaniem był to najciekawszy segment i miał najciekawszego protagonistę (najłatwiejszego do odniesienia się), który spokojnie dogadałby się z Naru - to znaczy Ursa i Kenji też byli kreatywni, ale Torres miał najwięcej pola do popisu (wymuszonego przez konieczność tkwienia w kabinie czy nie - miał).

I moja teoria co do biologii Predatorów została potwierdzona.

ostatni segment
...czyli nie staraj się wygrywać, bo cię zauważą. Sytuacja to wyciągnięcie z grobu prawie trzydziestoletniego pomysłu Roberta Rodrigueza (tak, tego Rodrigueza od armaty przy pasku) na walki kogutów - tylko, że z ludźmi - połączone z reanimacją słabo zrealizowanego w tej marvelowskiej podróbie komiksu The Preserve i The Last Hunt chowania zawodników do zamrażarki na później.

Ale to tylko zapożyczenia, a nie jazda na kliszach - segment ma kilka zaskakujących rozwiązań i własną godność, a animacyjna estetyka scen walki nie obraża logiki.

Jest pewną zagadką, jak na stresie udało im się pokonać barierę językową - Ursa może mogła się podomyślać, bo angielski ma trochę staronordyckich korzeni, ale pochodzący z odizolowanej Japonii Kenji? - bo translatory działały tylko z predatorzego na ludzkie. Zapewne animowanie gestykulacji nastręczyłoby dodatkowej pracy.

I oczywiście obowiązkowy strażnik-debil od dźgania śmiercionośnej bestii.

PODSUMOWANIE
Nie jest to pozycja szczególnie odkrywcza, ale bardzo dobrze egzekwuje "stary, dobry styl", jak to określają ludzie, którzy dostają za takie opinie kasę. Największym krokiem wprzód jest oficjalne poszerzenie kultury Predatorów i otwarcie nowego szlaku fabularnego.

Pierwszych trzech Predatorów pełni raczej funkcję dekoracyjną - cały ich rozwój postaci to przybyłem-mordowałem-umarłem (veni-necavi-mori...? Cztery semestry łaciny XD). Przejęcie się losami tej trójki raczej nie grozi - to jeszcze nie ten Trechtenberg, dopiero w listopadzie - bo nie mają czasu na pobudowanie wokół siebie atmosfery, która rekompensowałaby rzezie. Co prawda w Predators ten typ z kłami, który rozwalił Morfeusza, miał łącznie mniej czasu antenowego niż którykolwiek z tej trójki, ale nadrabiał sugerowanym tłem (i psami). W sumie ten od myśliwca był spoko.

Tytuły segmentów można interpretować mniej dosłownie, niż preferowane uzbrojenie - Ursa faktycznie była taką trochę Tarczą, poza taranowaniem w razie potrzeby chroniła tyły (mama-bear, nomen omen); Kenji był za rozwagą i współpracą, a japońskie miecze wymagają rozgarniętego użytkownika; a Torres sam w sobie nie jest zbyt groźny, ale dać mu dostęp do maszyny, to klękajcie narody. Szkoda, że czwarty segment nie miał nazwy (choćby i powtórki "Killer of Killers" - który nie wymaga głębszej filozofii, bo jest wytłumaczony łopatologicznie dwa razy).

Wbrew pozorom, że to odbierze ducha, animacja to właśnie atut Pogromcy Zabójców - wyobrażacie sobie, ile środków pochłonęłaby realizacja na żywo scen podwodnych? Walk powietrznych? Albo na arenie? To właśnie dobrze, że animacja, nie cholerne CGI "live"-action (jeśli tylko na to będę narzekać na Badlands, powinno być w porządku). I aż nie mogę uwierzyć uszom, że obyło się bez zajechanych onelinerów Arniego (dropienie ich co część - poza Predator 2 - nie jest najlepszym pomysłem). W końcu, jest to pierwszy od trzech filmów (po Prey i Romulusie), kiedy nie mam zastrzeżeń co do finału.

I powodzenia ze zgadywaniem, kogo dubbingował Michael Biehn!


Predator: Killer of Killers
reżyseria: Dan Trechtenberg, Joshua Wassung
scenariusz: Micho Robert Rutare
dubbing: Lindsay LaVanchy, Louis Ozawa Changchien, Rick Gonzalez, Michael Biehn
___________________
ilustracja: xenopedia.fandom

11 czerwca 2025

O powstawaniu "Predatora", cz. 5: Zbiorowa odpowiedzialność za mordercę idealnego

Po tym, jak dżungla okazała się kiepskim terenem na szczudła, zaś JCVD nie wytrzymał presji (a ekipa filmowa jego), produkcja stanęła w martwym punkcie, dopóki ekipa od efektów praktycznych nie skombinuje łatwiejszego w manewrowaniu maszkarona (jakby manewrowanie czymkolwiek na meksykańskim zadupiu było łatwe).

Pierwszym podejściem było ubranie Huntera [tak, kiedyś ufok nazywał się bardziej adekwatnie] w egzoszkieletozbroję, żeby wyglądał straszniej; a jako że nadal miał te problematyczne szczudłowate nogi, trzeba było w końcu przyznać się, że się wtopiło i zmienić podejście.

I to jest japońszczyzna, a nie gołodupiec!

Przez krótki moment rozważano zgapienie z ksenomorfa (coś całkiem odwrotnego,
niż dwie dekady później knuli z Predalienem - więcej Aliena niż Predatora),
zanim spróbowano z... goblinem?

Za ostateczny projekt i jego podejścia odpowiadało tyle osób, że do tej pory etiam mater incerta est. Same żuwaczki to według jednych źródeł wkład Jamesa Camerona poprzez Stana Winstona, podsunięty podczas lotu na trasę reklamową Aliens w Japonii, a według innych - recykling z porzuconego Goblins Rogera Cormana, tych samych konceptystów, Roberta Shorta i Alana Munro; ten drugi miał być nieoficjalnie (i faktycznie, według Shannona Shea) autorem pełnej sylwetki opartej na grafice Masaja z gabinetu producenta Joela Silvera, za którą oficjalnie odpowiadał Mitch Suskind.

Ktokolwiek za to odpowiada, ma kredyt za dredy

W każdym razie efektem było zaangażowanie Stan Winston Studios - do akurat czego nie ma żadnych wątpliwości. Latem '86 Hunter-Predator był na językach firm od efektów praktycznych - zwłaszcza po zdaniu grabek przez Boss Film Studio - i SWS podjęło rękawicę z pewną rezerwą, bo udział oznaczał rozparcelowanie ekipy między Meksyk a The Monster Squad (wtedy oczko w głowie, teraz tylko smętny przypis do Predatora i niezbyt wielkie grono fanów).

Przy Predatorze pracowało tylko kilku z nas, podczas gdy wszyscy inni byli przy Łowcach potworów. W warsztacie panowało nastawienie, że Predator to film-"bękart", a Łowcy potworów to ten fajny. Robiliśmy za ryżego pasierba. Ale hej, słyszeliście o Łowcach? Widzieliście jakiś sequel czy "Łowcy potworów kontra Obcy"? Zrozumiałe, czemu wszyscy byli podekscytowani Łowcami, ale nawet, jeśli film zebrał grono wielbicieli, to nie był hitem, a Predator okazał się fenomenem.
- Howard Berger, chyba rzeźbiarz?

Neandertalczyk tydzień po spotkaniu z lwem jaskiniowym

Tu ująć szczękoczułek, tam dodać żuchwę...

Już w ferworze prac (sześć tygodni!) Predator wymienił rozdwojony język na przedłużone palce - spuścizna po Gillmanie z TMS - ale ogólnie biorąc, trzymano się projektu Steve'a Wanga na podstawie tego "masajskiego".

____________________
źródło:

Opętanie (1981)

Dziś już takich nie robią W Holandii chodzi jako The Night the Screaming Stops , co moim zdaniem pasuje lepiej - ten daje radę, ale nie ma w...