Tę część zaczyna "trzęsienie ziemi", które rujnuje przesłanie o samoakceptacji na całą resztę treści - Ona. Się. Zabiła. Dosłownie. Motorem napędowym aktualnej fabuły jest popełnione przez Riley z premedytacją samobójstwo, bo miała doła przez konsekwencje bigosu narobionego w poprzedniej książce. I nie obchodzi mnie, że to był magiczny eliksir - co Riley o nim wiedziała? Czy działanie na poprzednim przypadku ustąpiło po tych dwóch godzinach samorzutnie, czy dopiero po interwencji pogotowia? Na pewno na mugoli niemagicznych i magicznych działa tak samo? A zwłaszcza na Riley, mającą specyficzny typ magicznej aury? Sounds like great plan, Walter!
⇨ scena potrafi zawisnąć w niebycie, jak podczas przyjęcia urodzinowego, kiedy nie wiadomo, gdzie jubilatka przebywała w momencie podziwiania McGuffina, że nikt z kilkunastu gości nie zajrzał jej przez ramię, nie zapytał, czy wszystko w porządku, że tak siedzi z nosem na kwintę - czyli po prostu utworzyła się wokół Riley taka banieczka izolująca cały obraz i dźwięk. Wystarczyłoby dopisać, że schowała się na chwilę do pokoju lub łazienki;
⇨ randomowo uwierająca rana ręki Riley, ponoć (excuse my french) napierdalająca jak na żywca, a jednak jakoś tak nieprzeszkadzająca herołinie w radosnych przekomarzankach z opiekuńczą siostrą, a opiekuńczej siostrze w zabawie w coaching dla znajomego;
⇨ współczujący i pomocni uzdrowiciele są tak zszokowani odzyskaniem mocy, że kompletnie zapominają o wymagającym kilka sekund wcześniej pomocy dziecku, jednocześnie całkiem przytomnie chłonąc tłumaczenia. Możnaby sądzić, że powinni przynajmniej się upewnić, czy stan chłopaka jest na tyle poważny, żeby wymagał interwencji, ale nieee, same mu te mdłości przejdą, powikłania po podróży do zaświatów to przecież jak po przejażdżce kolejką górską!;
⇨ albo: Jak Hattie wpadła na ten sam plan (poszukiwanie nowego patrona-bateryjki supermocy klanu) co Riley? Synchronicznie? Jak tak, to czemu Riley nie była tym zaskoczona?
Samo życie pozagrobowe z jednej strony interesuje, z drugiej drażni - to pierwsze, bo restrukturyzacja wymuszona PG-13 natychmiast wybucha restrukturyzującemu w twarz konsekwencjami, i podoba mi się kierowanie wszystkich zwierzęcych dusz automatycznie do nieba, a ludzkich na sprawdzian do piekła. Z drugiej strony jest nieścisłość, jak to w końcu jest z ryboludami - to naturalni mieszkańcy Krainy Duchów, czy wszystkie spotkane osobniki to zmarli? A jeśli zmarli, to czy oni też przechodzą przez próby, czy lądują w swoim kręgu tak o? Oraz co oznacza istotność zabitego? Jego pozycję w hierarchii czy impakt wywołany zgonem? (Acz kwestię poruszyła Zła Kobieta, więc można dać w nią tyle wiary, co w zapewnienia Jokera Heatha Ledgera o nieumiejętności planowania).
Za parę błędów językowych winą można obarczyć tłumaczy, przykładowo "zegar tyka" i "krzyżowanie spojrzeń" to kalki z angielskiego, w naszym pięknym i bogatym języku mówi się "czas leci" i "wymieniać spojrzenia" (jeśli "krzyżowanie" jest stosowane, to sorry, ale mi nie brzmi). Mam też wątpliwości co do użycia "szacunku" w sentencji "nie zmieniają się w piekle przez szacunek do tutejszych dusz". Na pewno to czuli mieszkańcy nieba wobec dopiero pokutujących? Nie "przyzwoitość"? Jak "nie zmieniają się w piekle z przyzwoitości, żeby pokutnicy nie czuli się jeszcze gorzej"?
Otrzymawszy czas antenowy, w roli naczelnego gnębiciela emocjonalnego Riley Emmetta zastąpiła Hattie. Niewątpliwie chciała dobrze, tylko czemu mając w głębokim poważaniu zdanie Riley? Tak się zachowuje kochająca siostra? "Nie mów mi, co mam robić, a teraz rób, co mówię"? Riley przeszła rozwój (łopatologicznie to przypominając), ale Hattie broni się przed tym zawzięcie. Za to rolę najbardziej wkurzającej postaci przejął nowy, Dahl, którego sposób wysławiania się przebija nawet ten Areum. Pozostali to po prostu masa, w której tylko Jennie ma jakąś osobowość (again - szkoda, że miała tak mało scen).
⇨ Riley i jej podejście do biologicznej rodziny. Wyobraźcie sobie, że straciliście rodziców jako nawet-nie-noworodek, i po latach dowiadujecie się, że byli porządnymi ludźmi. Nie bylibyście ciekawi, jacy byli? Bo Riley nie. A teraz sobie wyobraźcie, że magicznie otrzymujecie szansę poznania ich z pierwszej ręki - nie z relacji znajomych, tylko z samych wspomnień. Czy Riley choć w jednym zdaniu przemknęło przez głowę, że hej, mogę tu znaleźć całe życie ludzi, dzięki którym fizycznie powstałam, i za którymi podobno tak tęsknię? Nope. Null. Jej podejście do biologicznych rodziców to "zdechło to zdechło, na uj drążyć temat". A podobno przeznaczeniem jej rodzimego klanu jest zdobywanie wiedzy i prawdy. Zaiste, nietypowa z niej uczona. W dodatku SPOILER jedyna pamiątka, która jej po tych ludziach została, okazała się innowymiarowym McGuffinem (innym, niż ten na przyjęciu), który znalazł się w ich posiadaniu chyba przypadkowo (nigdy tego nie poruszono, Haetae podrzucił? To faktycznie pamiątka rodowa, tylko magicznie apgrejdowana?). To trochę dołujące.
(Jeszcze w przypadku Horangich - najwyraźniej ich supermocą jest fotograficzna pamięć, patrząc po jedynej znanej przedstawicielce z magią zachowaną, bo zmarła przed odcięciem sponsoringu.)
⇨ komunikat dworcowy to rzadki przypadek naturalnej wypowiedzi;
Nagroda za najlepsze zdanie wędruje do: zazdrość bywa brzydka, gdy się uzbroi w permanentny marker (str 271).
![]() |
[https://rzekaswiadomosci.blogspot.com/2024/12/modziezowkowe-bingo.html] |