26 kwietnia 2025

O powstawaniu "Obcego", cz. 4: Kinder-Niespodzianka, której nikt nie chciał (a teraz chce każdy)

[Temat prawie że okolicznościowy - tydzień temu była Wielka Sobota]

Na ironię, nie wiadomo, jak ab ovo wyszła historia Jaja - przypuszczalnie nie był to aż tak pasjonujący proces myślowy, żeby uznano go za warty spisania. Na materiałach pozascenariuszowych Jajo zawsze figurowało zgodnie z esencjonalną funkcją jako pojemnik na większą gwiazdę (o której za rok):

POJEMNIKI. Skórzaste przedmioty w kształcie jaj, wysokości około metra, zawierające larwy obcego. Zwieńczone są małą „pokrywą”, która odskakuje, gdy podchodzi ofiara.
- list O'Bannona do Gigera, 11 lipca '77 [za: Robert Filipowski]

(Wart o dodać, że oryginalna nazwa tej fazy to Spore Pods, czyli strąki zarodnikowe).

Praca 363i. Większość projektów uwzględnia Jajo wraz z twarzołapem,
więc przygotujcie się na powrót tego drania za rok

Lista z 17 lutego '78 podaje trzy wersje Jaj: mętne (wiele sztuk, te do interakcji elastyczne), przezroczyste (kilka) i przezroczyste do wyplucia twarzołapa. Giger i Peter Voysey rozpoczęli fermę na początku września, gdy tylko "góra" przestała się płonić na widok wersji testowej.

Giger skorzystał z wykształcenia z wzornictwa przemysłowego, żeby nie przekombinowywać - od tego film miał Ridleya Scotta - i zaprojektował jajo zgodnie z jego funkcją. A że był Gigerem, nie obeszło się bez fundowanie grubym rybom Niebieskich Ekranów Śmierci, od producenta Carrolla kwękającego o panice wśród chrześcijan, przez kwiat scenografa planowego, po Scotta, któremu szczelina wylotowa kojarzyła się z cipą; skądinąd słusznie.

(Praca 381) Przyjrzyjcie się, a potem obejrzyjcie Obcy: Romulus
 i wyobraźcie sobie, jaki cyrk zrobiliby czterdzieści pięć lat temu
Ridley, masz obcego biegającego z metrowym penisem na głowie. Na statku obcych są trzy czteroipółmetrowe waginy, a ty twierdzisz, że jajo jest obsceniczne?
- Carroll na powyższe [za: RF]

Giger zrepetował iście w swoim stylu - dublując srom, żeby zadowolić i kwiatolubną część decyzyjną, i chrześcijan. Nikt chyba nie przejrzał tego sarkazmu, bo dalsze problemy ten etap miał już tylko natury fotograficznej.

Wyróżnienie w konkursie na pisankę

Jaj wykonano łącznie około 130, większość gipsowych lub polyestrowych. To "wypluwające" było gumowane, a na mechanizm otwierający musiało czekać do końca września. Ładownię sfilmowano 29 września (zaraz po kokpicie, gdy tylko "armia" wymieniła fotel z Pilotem na Jaja), powtórki 10 października, po czym wszystko na szrot - sam koniec terminu wynajmu hal. Otwieranie Jaja z "wypluwaniem" kręcono już w postprodukcji, 22 listopada.

Przemyślajcie głupotki scenariuszowe, bo skończycie, przez cały boży dzień rzucając typowi w twarz gumowym peniso-skorpionem

Taka ciekawostka, że jednoszczelinowym jajom udało się ponoć dostać do oficjalnej wersji, jako statyści ostatniego planu.

*

BONUS [bo i tak go wykasowano]: eggmorphing, czyli ostatnio-pierwsze stadium cyklu życiowego. Nie jest to kanon, a więc briefing - zamiast jajo złożyć, Big Chap obślinił truchła kilku ofiar, żeby przepoczwarzyć je w Jaja (z czego konkretnie miałyby powstać same twarzołapy - no idea).

W tym momencie Luke poczuł, że już nie jest na Dagobah
W wolnym czasie Scott projektował muzea sztuki nowoczesnej

Produkcja jest owiana mgłą niejasnej chronologii - Giger i Voysey zajęli się projektowaniem już po Wielkim Sromowym Szoku, a więc na początku września - prawdopodobnie 4-go. Pierwszy "jajomorf" był gotowy na 10 września, drugi kilka dni później - na pewno najpóźniej 15-go, kiedy Scott uznał, że trzeba przewrócić dekorację do góry nogami.

(Praca 393) Trzeci do brydża i dopiero chrześcijanie by się rozszaleli

Wersja Dallasa wymagała sklejania wszystkiego na odlewie Toma Skerritta, bo jako późniejsza ofiara musiał być jeszcze rozpoznawalny. Harry Dean Stanton miał pod tym względem o tyle wygodniej, że Brett po takim czasie był usmarkany do pełnej anonimowości i wystarczyło pracować na kukle. Dodatkowo do scen palenia potrzebne były jeszcze cztery lateksowe figury (okablowane, bo Dallas miał płonąć żywcem) do czterech kątów ujęć. Ze względów estetycznych postanowiono obłożyć Skerritta żywymi robakami.

Zanim zrobiło się gorąco, Dallas wymyślił już sześć przyczyn,
przez które znalazł się w tej niewygodnej sytuacji 

Po obsuwie z 17 września na 25 udało się w końcu sfilmować przedśmiertną rozmowę z Dallasem. Następnego dnia skok do Bray, gdzie "jajomorfy" (ze Skerrittem już jako widzem) poszły z dymem. Albo wtedy, albo wcześniej doszło do incydentu ogniowego:

Musieli nauczyć Sigourney używać miotacza ognia. Ćwiczyła więc za studiem na wielkim trawniku. Ten sprzęt wypluwa płomienie na sześć metrów. Kiedy przygotowywali scenę, w której Tom jest w kokonie, Ridley nakazał: "Ognia!". W tym momencie technik od efektów specjalnych krzyknął: "Cięcie!". Gdyby odpaliła miotacz, cała ekipa, łącznie z nią samą, usmażyłaby się. Mogła być z tego wielka tragedia, ale akcja dodała scenie napięcia.
- Veronica Cartwright [za: RF]

Ostatecznie robota poszła na darmo, gdy w bliżej nieokreślonym terminie między drugą połową kwietnia 1979 a początkiem maja (kilkanaście dni przed premierą) scena poszła w cholerę jako spowalniacz, za czym opowiadali się Scott, montażysta Terry Rawlings, producent David Giler, współscenarzysta O'Bannonna Ron Shusett, Carroll, a nawet Skerritt.

Chyba, że macie wersję reżyserską.


05 kwietnia 2025

"Uderz w Struny", Joan He

Retelling Opowieści o Trzech Królestwach, jakim jest Uderz w Struny, podpada pod kategorię fantastyczną nie ze względu na opieranie się na opowieści, tylko przez kreację świata - tak jak w Żelaznej Wdowie mieliśmy kopię VIII-wiecznych Chin w całej ich mizoginicznej glorii, tak tutaj w III-wiecznych quasi-Chinach główne role w dramacie obsadzają kobiety. Jest tam kilku mężczyzn, ale najgrubsze ryby polityki i militarystyki są piękniejszej płci (z rodzynkiem-strategiem Wroną); w dodatku to grupa wiekowa +/- 20, co u czytelnika z Zachodu może wywoływać pewne problemy z rozróżnianiem (chyba stąd częste podkreślenia ubioru). Wedle słów autorki w posłowiu, był to zabieg bardzo celowy, motywowany przede wszystkim jej doświadczeniami w Ameryce, gdzie "osobę widziano w niej na ostatnim miejscu, na pierwszym zawsze Azjatkę". Stąd brak gender w świecie przedstawionym, żeby  postaci - zwłaszcza protagonistko-narratorka - nie były definiowane jako to, czym się urodziły.

Mówiąc o narratorce, Zefir (prawdziwe imię - Pan Qilin; jeszcze do tego dojdziemy). Jawi się ona od pierwszych chwil jako ktoś nieco komiczny - prezencja to priorytet, więc powłóczyste białe szaty na zagnojoną drogę must have (mogę się mylić, ale mundur wysokiego szczebla nadal sygnalizowałby motłochowi, że ma bić pokłony), a od następnych już jako sodówa. Zrzędzi na szeregowców, cywili, kadrę wojskową niezachowującą odpowiedniej sztywności... Co akurat rozumiem, bo na studiach trafiali mi się ludzie planujący na ostatnią chwilę (przy czym "planujący" to eufemizm - bo po co ustalać na zaś, kto ma kogo na bilecie grupowym, lepiej dzwonić pod nosem konduktora, gdzie jest jeszcze wolne miejsce i latać przez cały skład). Innymi słowy, Zefir zyskała. Im głębiej w narrację, tym bardziej okazuje się, że jest również paranoiczką, ale jak ma nią nie być jako strateżka frakcji na przegranej pozycji? I to tak przegranej, że najmniejszy drobiazg może wyrzucić tę frakcję z równania?

Żeby nie było prosto, aura fantastyki w pewnym momencie nabiera nowych odcieni, i jak Zefir zaznacza do upadłego, że magic userką nie jest, tylko fenomenalną obserwatorką (a i nie wszechmocną - raz się omsknęła ze zmęczeniem łuczników, za co dostała satysfakcjonujący kubeł zimnej wody od Wrony), to później wyczyniają się cuda wianki, których scharakteryzowanie byłoby spoilerem. A że materiału wyjściowego nie znam, to nie stwierdzę, na ile ten rozwój sytuacji wierny, ale z przypisu autorki wnioskuję, że interpretowała dość swobodnie.

Trudnym orzechem do zgryzienia okazały się personalia, dla mojego zachodniego mózgu bardzo neutralne. Nie zliczę, ile razy z pomocą leciał spis postaci na początku, bo rodzaj przydomka nie pasował do rodzajnika noszącego. Zazdroszczę w takich chwilach anglojęzycznym, u nich wszystko poza ludźmi jest nijakie. Ta Zefir, ten Wrona. Faktycznych imion i nazwisk jest kilka, ale chińskich, więc tu też powodzenia na Zachodzie. Nie pomagała narracja w czasie teraźniejszym - moja znienawidzona - co w zamian dało się wykazać feminatywom, w normalnych warunkach przyprawiających o salto mózgu (czytałam co czytałam, i mnie generałka i strateżka po prostu nie leżą), a tu przynajmniej wiadomo, kto "mówi" czy "idzie".

Opętanie (1981)

Dziś już takich nie robią W Holandii chodzi jako The Night the Screaming Stops , co moim zdaniem pasuje lepiej - ten daje radę, ale nie ma w...