Jest to jeden z dających policzyć się na palcach jednej ręki niezdarnego drwala przypadek, kiedy czytam coś niebędącego fantastyką, horrorem albo popularnonaukowe. Ominęłabym jako obyczajówko-romansidło i tę, gdyby nie słówko "neuronietypowość". Jako aspie poczułam się zobligowana sprawdzić, jak się sytuacja maluje.
Najbardziej znane odmiany neuronietypowości/neuroróżnorodności to ADHD i spektrum autyzmu, tu są obie - on (Oliver) autystyczny, ona (Tilly) adehadyczka [jest takie słowo?]. Jedno pedantyczne, drugie chaotyczne, co by tu zrobić z tą miłością?
Zaczyna się na zasadzie "od wrogości do czułości", ze strony Olivera, bo z Tilly przez kilka minut było zauroczenie, dopiero po nich wrogość. Choć technicznie to nie wrogość, tylko niechęć, przez szereg nieporozumień, ale w przeciągu paru tygodni lubią się coraz bardziej, na podstawie drobiazgów.
Opisom czułostek udało się to, w czym zawalają sceny seksu współczesnej literatury - wywołują pozytywne emocje, a nie obrzydzenie i rozbawienie (talon na balon za polecenie książki ze sceną łóżkową niewywołującą repulsji). Myślałby kto, że standardowy kontakt fizyczny jest taki żywy.
Przejdźmy do oceny "okablowań", a konkretniej tego Olivera, bo o ADHD nie umiem się wypowiedzieć (autorka je ma, więc uznaję, że wiarygodne). Zdecydowanie nie jest geniuszem liczącym zapałki, tylko normalnym kolesiem z hiperfokusem na punkcie teorii kolorów (takie coś, że kolory wywołują uczucia, np. jasny kogiel-mogiel wywołujący traumę po dwunastu latach szkoły). Jego sposób odbierania ludzkich zachowań i bodźców pokrywał się z tym, co znam z autopsji - z różnicami osobniczymi, bo spektrum autyzmu to zbiór cech o różnym nasileniu. Okazuje się też, że autyzm i ADHD mają trochę punktów wspólnych, jak wypalenie z powodu brzebodźcowienia (niezdolność do odsiewu informacji, analiza wszystkiego jak leci) i napady overthinkingu (kojarzycie Anxiety z W głowie się nie mieści 2?).
Podstawową różnicą między gołąbeczkami są ich relacje z najbliższymi - on ma wsparcie i zrozumienie, ona jest traktowana, jakby wydziwiała, zwłaszcza w rozumieniu matki. Pani Twomley [nazwisko Tilly] upiera się traktować młodszą córkę jak niedorozwinięte dziecko, przy jednoczesnym wypominaniu, że ma się unormalnić, i toksycznym stawianiu za wzór starszej córki; to ostatnie jest też powodem kiepskich relacji sióstr, na szczęście Mona jest rozsądniejsza od matki, i nie kończy się to tragedią. Rozwoju relacji Tilly i matki nie zaspoileruję, ale podsumowanie wydaje mi się jakieś trudne do realizacji.
Przy okazji mamy do czynienia z ciekawym odwróceniem kliszy "ruda ona, brunet on", tak hołubionej w popkulturze.
Wbrew tłu obrazka to nie miała być książka z protagonistami nieheteronotmatywnymi, ale w drugim i trzecim planie trafiło się sześcioro. Sześ-cio-ro. Statystycznie jaka szansa na przedstawicieli w obu otoczeniach protagonistów? [Wiem, że zamotałam, ale nie chce mi się tego usuwać. TL;DR i Tilly i Oliver mają w najbliższych otoczeniach (siostra Tilly, matki i przyjaciele Olivera) osoby homoseksualne albo i z mniej zerojedynkowych rejonów]. Trochę wychodzi to tak, jakby autorka chciała zabić dwa ptaki jednym kamieniem, pisząc i o neuroatypowości, i o nieheteronormatywności, choć nie naraz.
Może to ja, ale poetyckość niektórych metafor - oraz ich istnienie w ogóle - jakoś tak średnio pasowały do narracji Olivera. Na pewno są autystycy ogarniający niedosłownie, ale i tak dziwne.
Przydałby się też przypis dolny objaśniający hasło "mocą chroń swe biodra", bo w guglu tego nie znajdziecie, same stronki medyczne o stawach biodrowych. A hasło oznacza przygotowanie się na ciężką sytuację, co pięknie wyjaśnia użycie go jako nazwy kontaktu matki Tilly; bez tego przepisu to brzmi, jakby matka kojarzyła się dziewczynie z wizytami lekarskimi. (Zresztą samo tłumaczenie jest moim zdaniem do kitu, bo "loin" [gird up thy loin] oznacza lędźwie, część pleców między żebrami a miednicą. I sugeruje się, że kontekst wyszedł od pilnowania pasa szaty, zakładanego właśnie na talię.)